Czapka niewidka

GN 44/2022

publikacja 03.11.2022 00:00

O samotności we dwoje, popkulturowych wzorcach relacji i szukaniu lekarstwa na poczucie osamotnienia opowiada Aleksandra Tyszka-Kręt, psycholog i psychoterapeuta.

Czapka niewidka istockphoto

Agnieszka Huf: Samotność nazywana jest epidemią XXI wieku. Czy Twoje doświadczenie z gabinetu to potwierdza?

Aleksandra Tyszka-Kręt:
Przeanalizowałam historie swoich pacjentów i zauważyłam, że u około 80 procent podłożem problemów jest silne poczucie samotności, rozumiane jako brak poczucia wsparcia, brak możliwości dzielenia się dobrymi i złymi doświadczeniami z innymi ludźmi, niesatysfakcjonujące więzi, brak przynależności. Samotność jest korzeniem, z którego wyrastają kolejne problemy.

Czy to oznacza, że 80 procent Twoich pacjentów to single, rozwodnicy i wdowcy?

Jest dokładnie odwrotnie. Częściej spotykam samotność we dwoje albo samotność w tłumie niż samotność osoby żyjącej w pojedynkę. Owszem, trafiają do mnie ludzie, którzy pragną związku, a nie udaje im się go nawiązać, ale dominująca część to ci żyjący w małżeństwach i czujący się w nich bardzo osamotnieni. Drugą grupę uskarżającą się na poczucie samotności stanowią osoby, które bardzo udzielają się społecznie, często są bardzo ekstrawertywne.

Dusze towarzystwa, których na pierwszy rzut oka nikt nie posądzi o samotność?

Tak. Sprawiają wrażenie zadowolonych z życia, ale próbują swoją samotność pokonywać w bogatych kontaktach społecznych i są głęboko nieusatysfakcjonowane tym, co w tych relacjach uzyskują.

Co, Twoim zdaniem, jest przyczyną owej epidemii samotności?

Dużo szkody wyrządzają media i kreowany przez nie popkulturowy wzorzec relacji. Mam wrażenie, że ludzie oglądają filmy, w których miłość czy małżeństwo wygląda cukierkowo, reklamy, gdzie pary całują się namiętnie, patrząc sobie w oczy – a potem czują, że ich życie jest gorsze, bo nie spełnia tych nierealistycznych norm. Wskutek tego ludzie stracili głębię spojrzenia na relacje, patrzą na nie bardzo powierzchownie. Oceniają tylko, czy zostały spełnione zewnętrzne kryteria bycia szczęśliwym – czy wyglądają fajnie, czy się całują, wychodzą na randki. Na tej podstawie osądzają, czy są spełnieni w związku. W moim poczuciu ci ludzie wcale nie mają tak beznadziejnych relacji, jak twierdzą, ale oczekują czegoś niemożliwego do osiągnięcia. Druga rzecz, która ma wpływ na samotność, to media społecznościowe. Badania z 2017 roku wykazały, że ludzie mocno udzielający się na portalach społecznościowych – czyli teoretycznie tacy, którzy aktywnie próbują zaspokoić swoje potrzeby społeczne – czują się najbardziej samotni. Czyli wirtualne relacje nie wypełniają naturalnej potrzeby kontaktu.

Budujemy nierealistyczne oczekiwania, a kiedy drugi człowiek okazuje się tylko człowiekiem, czujemy się rozczarowani relacją?

Dokładnie. Ale zauważyłam też, że osoby żyjące w związkach, a mimo to silnie odczuwające samotność, lokują się na jednym z dwóch biegunów: albo uważają, że partner powinien być idealny, w lot odczytywać ich potrzeby i pragnienia i wręcz zlać się z nimi w jedno, albo mają przymus dawania z siebie wszystkiego.

Dawanie siebie drugiemu to chyba podstawa dobrego związku?

Tak, ale to jest takie przerysowane dawanie. Jedna z moich pacjentek miała poczucie, że aby zasłużyć na miłość męża, musi zaspokajać każde jego pragnienie. Co ciekawe, osoby z tych dwóch biegunów często dobierają się w pary, ale obie strony czują się w tym związku samotne i rozczarowane.

„Ja dla ciebie tyle robię, a ty dla mnie nic”?

Właśnie. I wtedy pojawia się poczucie bycia nierozumianym, pomijanym. Pacjenci, opowiadając o swoim osamotnieniu, często mówią, że to jest wrażenie bycia niezauważonym dla innych osób, taka czapka niewidka. Czują, że nikt się im głębiej nie przygląda, nikt by nawet nie zauważył, gdyby nagle zniknęli.

Czy samotność to stan, czy raczej emocja?

To raczej subiektywna ocena, że moje relacje są niewystarczająco dobre dla mnie, że czuję pustkę, brakuje mi więzi.

Bywają jednak sytuacje, w których samotność jest obiektywna. Na przykład starsza wdowa, której dzieci mieszkają daleko, spędza całe dnie sama, nie ma się do kogo odezwać – to oczywiste, że jest samotna.

Jasne, może czuć się samotna, ale wciąż ma duży wpływ na zaspokajanie swoich potrzeb społecznych. Może mieć sieć wsparcia koleżanek, aktywnie uczestniczyć w życiu parafialnym, angażować się w pomoc innym, chodzić na zajęcia Uniwersytetu Trzeciego Wieku czy jakichś kół zainteresowań i dzięki temu odczuwać mniejsze osamotnienie. W większości przypadków mamy wpływ na swoje poczucie osamotnienia i brak satysfakcji społecznej – możemy je znacznie zredukować. Ważne, żeby dostrzec ten deficyt.

Czy samotność zawsze jest zła?

Nie, ona jest bardzo potrzebna w rozwoju. Bo doświadczenie takiej samotności, która nie jest przerażająca, daje mi przekonanie, że sobie poradzę w życiu, daje poczucie sprawczości, stabilności. Tyle że jest w nas dziś mało tolerancji dla tej samotności, przestaliśmy z niej czerpać. Na przykład pewna kobieta chciałaby zawsze być w centrum uwagi swojego męża. Nie jest w stanie wytrzymać chwil, kiedy on jest w domu, ale nie mówi do niej, nie przytula, nie patrzy na nią – ona ma wtedy poczucie, jakby znikała. Prawdopodobnie w dzieciństwie nie zaznała tej dobrej, bezpiecznej samotności i teraz to odczucie ją przeraża.

Czyli wracamy do interpretacji…

Tak, bo wielu tych pacjentów to osoby, które mają szerokie kontakty społeczne, ale potrzebują, żeby druga osoba rozumiała je w stu procentach. Ludzie często pragną zlania się z drugim, poczucia bycia dokładnie takim samym – dopiero wtedy nie czują się samotni. Ale zlewając się z kimś, tracą swoją tożsamość i wtedy zaczynają odczuwać lęk przed bliskością, co utrudnia im budowanie kolejnej relacji… powstaje błędne koło.

Jakie konsekwencje dla różnych sfer naszego życia niesie samotność?

Na poziomie biologicznym powoduje dokładnie to samo co przewlekły stres, może odbijać się na naszym zdrowiu fizycznym. Dla niektórych typów osobowości samotność jest największym stresorem, jaki istnieje, czymś najgorszym, co może je spotkać. Pacjenci przychodzą i mówią: „Ja sobie ze wszystkim potrafię poradzić w życiu, ale nie z tym, że mąż czy żona mnie nie kocha”. To rodzi potworny stres, który niszczy zdrowie. Na poziomie psychologicznym samotność to poczucie niezaspokajania potrzeb społecznych: przynależności, potrzeby czucia się wspieranym, rozumianym, ale też potrzeby przytulenia, dotyku. Do tego dochodzi wykluczenie z życia, bo osoby, które czują się samotne, czyli mają niepowodzenia w zakresie realizowania potrzeb społecznych, jeszcze bardziej zamykają się w sobie i zmniejszają szansę na wejście w relację. Bywa też, że uruchamia się zjawisko samospełniającej się przepowiedni. Ta nazwa brzmi trochę egzotycznie, ale chodzi o to, że kiedy osoby są na tyle przekonane o własnej nieatrakcyjności – bo osamotnienie ma ogromne odbicie w samoocenie – to całą swoją mimiką, całym swoim ciałem informują, że są nieatrakcyjne. Tym samym zniechęcają do siebie innych i przez to nie zaspokajają tych swoich potrzeb społecznych.

Czy istnieje lekarstwo na samotność?

Lekarstwo musi być dostosowane do przyczyny, nie istnieje uniwersalne rozwiązanie tego problemu. Bo inna samotność jest wtedy, gdy ktoś oczekuje, że drugi człowiek zrozumie go w stu procentach, inna, gdy ktoś pragnie zlania się z drugą osobą w jedno, jeszcze inna – gdy ktoś nie ma kompetencji społecznych i nie potrafi zbudować relacji. Warto przyjrzeć się swojemu życiu, zastanowić się, czy coś z tą samotnością możemy zrobić – na przykład budować sobie sieć wsparcia, otworzyć się na ludzi wokół nas. Warto też sprawdzić, czy potrafimy czerpać radość z życia w innych obszarach niż typowo społeczne. Mam znajomą, która przez ludzi postrzegana była jako bardzo samotna. Poszła na terapię, aby pracować nad tym problemem. Po dwóch latach terapii odkryła jednak, że wbrew temu, co mówią ludzie, ona wcale samotna się nie czuje! Co prawda nie ma partnera, rzadko wychodzi do ludzi, ale ma swoje pasje, a poczucie relacji zaspokaja w Bogu.

Czy relacja z Bogiem może być tym, co pozwoli nie przeżywać samotności?

Całkiem nie przeżywać samotności się nie da, bo ona jest normalnym elementem życia, z którym powinniśmy się mierzyć. Ale rozumiem, że pytasz o tę patologiczną samotność, niosącą ogromne cierpienie. Jeśli ta relacja z Bogiem jest osobowa, silna, to może być ogromnym ukojeniem, bo jest dla nas zawsze dostępna, w każdej chwili możemy ją rozwijać.

Gdyby czytelnik naszej rozmowy stwierdził: „To jest tekst o mnie, czuję się tak bardzo osamotniony”, to od czego powinien zacząć? Jaki pierwszy krok mu doradzisz?

Może starać się poszerzyć swoje kontakty, szukać przestrzeni do realizowania się, jakiegoś hobby czy pasji – to może pomóc. Najważniejszy jednak z mojej perspektywy jest kontakt z psychoterapeutą, żeby rozpoznać źródło samotności – ile jest w niej mojej interpretacji, na ile ja mam sprawczość, żeby coś z tym zrobić. Niekoniecznie trzeba od razu zaczynać pogłębioną terapię, czasem wystarczy parę konsultacji, które pomogą zidentyfikować przyczynę i dobrać do niej skuteczne lekarstwo. •

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.