Wielkie święto mniejszych

Marcin Jakimowicz

|

GN 40/2009

publikacja 02.10.2009 09:13

Osiem wieków temu odziany w łachmany Franciszek padł na kolana przed potężnym Innocentym III, który… odesłał go do świń. Radykalizm Biedaczyny z Asyżu zawstydza dziś 30 tys. świętujących ustne zatwierdzenie reguły braci w czarnych, brązowych i szarych habitach.

Wielkie święto mniejszych Wreszcie razem! Rzecznicy prasowi trzech franciszkańskich prowincji pokazują wspólny element habitów – białe sznury (cingulum). Trzy węzły symbolizują śluby, które złożyli zakonnicy fot. Roman Koszowski

Kontrast był ogromny. Odziany w łachmany Franciszek padł na kolana przed najpotężniejszym człowiekiem Europy. – Proszę o pozwolenie na życie wedle Ewangelii. W całkowitej prostocie – wyszeptał. Innocenty III – jak wspominają kronikarze – spojrzał z pogardą na żebraka i rzucił: „Bracie, idź raczej do świń, do których macie więcej podobieństwa niż do ludzi. Wytarzaj się razem z nimi w gnoju, a gdy zostaniesz już ustanowiony ich kaznodzieją, możesz wtedy wyłożyć ich regułę”. Porażające słowa. Atak nie z zewnątrz, ale z serca Kościoła, który Franciszek tak bardzo ukochał. Ogromna lekcja pokory. Większość z nas odwróciłaby się na pięcie. A Franciszek? Wstał i poszedł do świń. Wytarzał się w gnoju. Gdy po raz drugi stanął przed Innocentym III, spojrzał mu w oczy i powiedział: „Panie, uczyniłem, co mi nakazałeś. Posłuchaj teraz mojej prośby”. Efekt? Papież ustnie zatwierdził franciszkańską regułę.

 

Benedykt XVI, przed którym 18 kwietnia br. zgodnie padli na kolana generałowie trzech zgromadzeń – gałęzi zakonu franciszkańskiego, nie odesłał ich do świń. Przyjął ich z otwartymi ramionami. Jego decyzji nie musiał poprzedzać proroczy sen o ubogim mnichu, który podtrzymuje spękane kolumny bazyliki na Lateranie. Benedykt wiedział, jak potężną bronią dysponują bracia mniejsi. Ich arsenałem są: posłuszeństwo, czystość i ubóstwo. Trzy symboliczne węzły na cingulum – białym sznurze – wspólnym elemencie habitów zakonników trzech gałęzi zakonu. Łączą ich nie tylko węzełki. To właśnie mają pokazać obchody jubileuszu w Krakowie.


Bracia mniejsi w epoce Big Brothera
Różne są początki nowych zgromadzeń. Karol de Foucauld marzył o założeniu wspólnoty, a zmarł samotny jak palec, pisząc dramatyczne słowa: „Ziarno umiera, nie przynosząc owocu. Ja, który tylko potrafię marzyć, niczego w życiu nie osiągnąłem”. A Franciszek? Umierał otoczony ogromną wspólnotą… 5 tys. mężczyzn. To nieprawdopodobne. Jaki ogień musiał w nim płonąć, skoro Biedaczyna porwał za sobą tłum porównywalny frekwencją do tego na meczu czołowej drużyny ekstraklasy!

Dziś na całym świecie modli się 30 tys. braci wywodzących się z trzech wielkich gałęzi, na które podzielił się zakon: braci mniejszych (popularnie określanych jako franciszkanie brązowi), braci mniejszych konwentualnych (znanych jako franciszkanie czarni) i braci mniejszych kapucynów. Ten podział może gorszyć. To skandal – powie wielu. – Zgadza się, skandal – komentuje br. Paweł Teperski, kapucyn. – Łatwo go jednak zrozumieć, pamiętając, kim był sam Franciszek, Szaleniec Boży. Nic dziwnego, że co pewien czas nowe wspólnoty pragnęły wrócić do jego radykalizmu i rozpalić na nowo charyzmat. Napięcie, które niesie Ewangelia, jest powodem nieustannych reform i poszukiwań we franciszkańskim zakonie. Dzień, w którym to napięcie ustanie, a franciszkanie spoczną na laurach i powiedzą sobie: „Żyjemy zupełnie jak Franciszek i jesteśmy czystym odbiciem Jezusa Chrystusa”, będzie początkiem upadku zakonu.
 



Joachim Mencel, kompozytor oratorium „Transitus” fot. Roman Koszowski


– To jeden zakon o trzech gałęziach – zgodnie mówią o. Jan Maria Szewek, o. Juwenalis Zbigniew Andrzejczak i br. Paweł Teperski, rzecznicy prasowi trzech prowincji: franciszkanów konwentualnych, bernardynów i kapucynów. Jubileusz ma pokazać, że tak naprawdę niewiele nas dzieli. Mamy inne habity, innych generałów, ale tę samą regułę. Zatwierdził ją ustnie osiem wieków temu Innocenty III. Dlatego świętujemy. A poza tym wszystkie nasze zgromadzenia mają w nazwie wspólny element. Jesteśmy „braćmi mniejszymi”.

 

Gramy w jednej drużynie
Prawie 2 tys. franciszkanów z całego świata modliło się w kwietniu w Asyżu na Kapitule Namiotów. Zdumiewa to, że było to pierwsze takie spotkanie tych trzech gałęzi zakonu od śmierci Franciszka. Co się musiało wydarzyć, by bracia spotkali się razem? – To jakiś znak czasu. Piękno tego jubileuszu polega na tym, że program, który realizujemy, został napisany półtora roku temu, gdy kompletnie nie wiedzieliśmy o ogólnoświatowej kapitule namiotów. Naprawdę! – zapala się br. Paweł Teperski. – Te dwie inicjatywy powstały w tym samym czasie: kapituła namiotów w Asyżu i nasze zgromadzenie w Wieliczce. To jakiś nowy powiew Ducha, wielki znak jedności. – Uczymy się bycia razem. Od kilku lat działają nad Wisłą wspólne rada prowincjałów franciszkańskich i rada rektorów naszych seminariów. Nasi studenci spotykają się 1 maja na wspólnych franciszkańskich piknikach, mają też kilka wspólnych wykładów – dopowiada o. Juwenalis.





Wokół franciszkańskiego klasztoru w Wieliczce wyrośnie miasteczko namiotów. 600 braci św. Franciszka skupi się wokół kapliczki – kopii Porcjunkuli fot. Roman Koszowski


Franciszkanie „czarni”, „brązowi” i kapucyni pokażą na jubileuszu, że grają w jednej drużynie. Dosłownie i w przenośni. Razem wyjdą na ulice ewangelizować, razem będą kwestowali na biednych w krakowskich supermarketach, razem zaśpiewają w monumentalnym oratorium „Transitus” i razem wyjdą na murawę boiska. A ponieważ sami wystawili „drużynę jedności”, chcieli zagrać z gwiazdami znanymi z 3 zwaśnionych krakowskich klubów: Cracovii, Wisły i Hutnika. Jedenastka, w której zagrają m.in. Kazimierz Moskal, Grzegorz Mielcarski, Krzysztof Bukalski, Marek Koźmiński, Artur Sarnat, Kazimierz Węgrzyn czy Grzegorz Pater kontra bracia mniejsi? Zapowiada się niezły pojedynek.

Zakonnik na żebrach
Czy radykalizm waszego założyciela was nie zawstydza? – pytam rzeczników prowincji: franciszkanów konwentualnych, bernardynów i kapucynów, związanych z Krakowem. Zawstydza – odpowiadają jednym głosem. – Jesteście zakonem żebraczym. Co to znaczy w XXI wieku? – pytam zakonników. – To życie bez poczucia własności – opowiada o. Jan Szewek. – Ślub ubóstwa bardzo pomagał mi w pracy z młodzieżą, gdy pracowałem w kilku wrocławskich szkołach. Gdy wytłumaczyłem młodym, że nie posiadamy na własność pieniędzy, pod jednym dachem mieszka kilkunastu zakonników, a na 14 chłopa mamy dwa samochody i jeden telewizor (a więc musimy się jakoś dogadać, który program oglądamy), byli zdumieni. I nigdy więcej temat ubóstwa już nie wracał. – Jak to wygląda na co dzień? Dorosły facet (na przykład profesor) musi iść do ekonoma, by poprosić o drobne na bilet autobusowy – dopowiada o. Juwenalis. – Nawet gwardian klasztoru musi iść z podobną prośbą. Wszystko po to, by pokazać, że nie jesteśmy samowystarczalni, ale zależni. Od Pana Boga.





Znakomity muzyk Stan Fortuna głosi Ewangelię... rapując. Mieszka z braćmi ze wspólnoty Reneval w Bronxie, zakazanej nowojorskiej dzielnicy fot. Józef Wolny


Od zajączków i kwiatuszków?
Pewnego dnia Franciszek chodził wokół kościółka Matki Bożej Anielskiej, płacząc i lamentując głośno – notowali kronikarze. – Jakiś pobożny człowiek słysząc to, myślał, że Franciszek cierpi z powodu choroby lub zmartwienia i ze współczuciem zapytał go, dlaczego płacze. A ten odpowiedział: „Płaczę nad męką Pana mojego. Ze względu na Niego nie powinienem się wstydzić iść na cały świat, głośno płacząc”. Wówczas człowiek ów zaczął również wraz z nim głośno płakać. Płaczący facet? To niemedialne. Przecież „chłopaki nie płaczą” – zaczepiam o. Jana Szewka. – Może i płacz nie jest męski, ale jest ludzki – podkreśla zakonnik w czarnym habicie. – Płacz mężczyzny nie oznacza słabości, ale pokazuje jego wielką klasę. To dowód bliskości Boga i poruszenia losem drugiego człowieka. Tylko ten, kto potrafi się wzruszyć, może dostrzec potrzeby innych. Zrobiliśmy z Franciszka niegroźnego, uśmiechniętego zakonnika od kwiatuszków i zajączków. Zagłaskaliśmy jego radykalizm. Stał się niemal patronem obrońców doliny Rospudy. – Zapomnieliśmy o najważniejszym: to mistyk takiego kalibru, że nie rozumieli go nawet mieszkający z nim bracia – opowiada br. Paweł Teperski. – Nie chodzi mi nawet o stygmaty, które przy każdym oddechu czy ruchu musiały sprawiać ogromny ból. Rzadko mówi się dziś o tym, że Franciszek słuchał Kościoła takiego, jaki wówczas był. A był w potwornym kryzysie. Franciszek nie był rewolucjonistą, nigdy nie negował Kościoła, w którym widział samego Jezusa. Gdy trzej generałowie padli w kwietniu na kolana przed papieżem, powiedzieli to samo, co Biedaczyna z Asyżu: właśnie takiego Kościoła chcemy słuchać. To nasza Matka.

Strach się bać? Niekoniecznie
Franciszek był prorokiem jak ogień. Nic dziwnego, że założona przez niego wspólnota podlega nieustannym napięciom. Wciąż rodzi się tęsknota za jeszcze większym radykalizmem i pójściem drogą ewangelicznego szaleństwa. Rodzą się nowe inicjatywy. Jak ta na nowojorskim Bronksie czy katowickim Załężu. Południowy Bronx. Miejsce, które porządni ludzie omijają szerokim łukiem. Czerwona cegła, zewnętrzne schody przeciwpożarowe. Bieda. Gęsto od agresji. To klimaty, które spotykają na co dzień zakonnicy z najnowszej wspólnoty franciszkańskiej „Renewal” (Odnowa).

Charyzmatem zatwierdzonej przez kard. Johna O’Connora wspólnoty jest praca z ubogimi. Bracia, którzy zdecydowali się na radykalizm życia Biedaczyny z Asyżu wychodzą na ulice. We wspólnocie jest m.in. multiinstrumentalista Stan Fortuna, zagorzały kibol Manchesteru United, saksofonista grający dotąd z Brucem Springsteenem czy były miliarder, właściciel kilku niezłych samochodów rajdowych, który sprzedał wszystko, by zamieszkać jako mnich w zakazanej dzielnicy. Stan Fortuna wychodzi na ulice, by rapować o miłości Boga. Młodzi przystający przy zakonniku w szarym habicie są poruszeni kunsztem i płynnym rymowaniem i zdziwieni, że nie pada ani jedno przekleństwo. Takiego hip-hopu jeszcze nie słyszeli.


Na podobną próbę zaufania zdecydowało się kilku kapucynów, którzy przed laty zamieszkali w brudnym, odrapanym familoku na katowickim Załężu. Wokół umorusani chłopcy, kradnący węgiel z wagonów, wygoleni na łyso kibice Gieksy, wypisujący na murach warczące wyrazy pod adresem chorzowskiego Ruchu. Bieda aż piszczy. Bracia z Załęża nie przyjmują pieniędzy za posługi duchowe, a gdy są głodni, żebrzą po domach o chleb. Za klasztor wystarcza im wynajęty od spółdzielni mieszkaniowej odrapany budynek. Gdy idą na wielkomiejskie misje, nocują w ogrzewalniach razem z bezdomnymi.

Ale i tak zapytani o ubóstwo odpowiadają: To nic wielkiego. Bracia na zagranicznych misjach żyją jeszcze skromniej. „Po zdjęciu szaty z żebraczego worka Franciszek został położony na ziemi – notował kronikarz. – Jak zwykle twarz skierował ku niebu i cały wpatrywał się w jego chwałę. Lewą ręką zakrywał ranę prawego boku, by jej nie widziano. I rzekł do braci: »Ja, co do mnie należało, zrobiłem; a co do was należy, niech nauczy was Chrystus!«”. Jubileusz pokaże, czego ich nauczył. Ojciec Jan Szewek nie ma wątpliwości: Byłoby naszą ogromną porażką, gdyby okazało się, że po jubileuszu będziemy tacy sami jak przedtem.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.