Lekcja historii

Andrzej Grajewski

|

GN 37/2009

publikacja 10.09.2009 09:07

Uroczystości na Westerplatte pokazały, jak niezbędna jest troska o prawdę historyczną i pamięć. To obowiązek wobec przeszłości, ale i inwestycja w przyszłość.

Lekcja historii fot. PAP/Adam Warawa

Obchody 70. rocznicy napaści III Rzeszy na Polskę, dającej początek wybuchowi II wojnie światowej, stały się ważnym wydarzeniem, które choć na moment przykuło uwagę międzynarodowej opinii publicznej do naszego kraju. Nieczęsto się zdarza, że przyjeżdża do nas tak wielu zagranicznych dziennikarzy, a światowe serwisy rozpoczynają się relacją z Polski. Przypomniana została światu polska tragedia, a udział w uroczystościach kanclerz Merkel oraz premiera Putina był przynajmniej teoretyczną szansą symbolicznego zamknięcia bilansu krzywd z tamtego okresu.

Kilka słów prawdy
Szansę wykorzystała kanclerz Merkel, która w jasnych i dobitnych słowach, nie szukając żadnych dwuznacznych usprawiedliwień, powiedziała kilka oczywistych słów o niemieckiej winie i polskim dramacie. Jako jedyna uczestniczka uroczystości wspomniała słowa polskich biskupów, a także nauczanie Jana Pawła II. Choć dla nas to oczywiste, dotąd żaden niemiecki przywódca nie powiedział tego, co Merkel wyraziła prostym zdaniem „żaden kraj tak długo nie cierpiał niemieckiej okupacji jak Polska”. W niemieckim rachunku wojennych cierpień zadanych innym narodom Polska nie znajduje się na poczesnym miejscu. Często w ogóle nie była widoczna. Kanclerz Brandt w grudniu 1970 r. w Warszawie nie oddawał hołdu polskim, ale żydowskim ofiarom. W przemówieniu Merkel nie było zgrzytów.

Nawet wspominając o Niemcach, którzy utracili swoje domy w następstwie II wojny światowej, podkreśliła, że pamięć o tej tragedii nie oznacza rewizji odpowiedzialności Niemiec za wojnę. W tym czasie w niemieckich mediach prezentowano szereg materiałów na temat zbrodni w Polsce popełnionych nie tylko przez formacje specjalne oraz jednostki policyjne, ale także oddziały Wehrmachtu. Warto te pozytywne tendencje wzmacniać, zwłaszcza że niedługo będziemy obchodzić 20. rocznicę upadku muru berlińskiego, co otwarło drogę do zjednoczenia Niemiec.

Dobrze byłoby, aby przy okazji utrwalić w niemieckiej świadomości, że nie byłoby tych zmian bez „Solidarności”, która zapoczątkowała demontaż komunizmu w skali całego bloku. Niewątpliwie wyzwaniem dla stosunków polsko-niemieckich, a także okazją do praktycznej weryfikacji słów kanclerz Merkel, która po jesiennych wyborach raczej zachowa stanowisko, będzie kształt, jaki przybierze berlińskie Centrum przeciwko Wypędzeniom, zarówno jeśli chodzi o skład osobowy władz tej placówki, jak i treści tam eksponowane oraz przekazywane.

Zmarnowana okazja
Premier Putin szansę na rozliczenie ze stalinizmem wykorzystał w niewielkim stopniu. Obszernie i pokrętnie tłumaczył okoliczności zawarcia przez Stalina układu z Hitlerem, nie wspominając nawet o zbrodniczym tajnym protokole, który był w istocie IV rozbiorem Polski. Choć po raz kolejny nazwał sojusz z Hitlerem błędem, o Katyniu w ogóle nie powiedział słowa. Nawet jeśli intencją Putina było wykonanie pewnego gestu wobec Polaków, jego wrażenie zostało popsute przez aktywność innych rosyjskich instytucji. Żałosne były zwłaszcza działania Służby Wywiadu Zagranicznego Rosji, która w czasie gdy Putin wykonywał pewne gesty na rzecz pojednania, prezentowała w Moskwie wyrwane z kontekstu strzępy materiałów operacyjnych, opublikowane w książce „Sekrety polskiej polityki 1935–1945”. Jak się jednak okazało, w książce nie zamieszczono dokumentów, ale jedynie ich tłumaczenia, co w ogóle podważa wiarygodność całego przedsięwzięcia oraz wystawia jak najgorszą opinię takiemu sposobowi edycji historycznych dokumentów. Książka i konferencja prasowa w siedzibie rosyjskiego wywiadu miały uzasadniać tezę, że Stalin dobrze zrobił, zawierając traktat z Hitlerem, gdyż Związkowi Sowieckiemu groziła agresja ze strony Polski.

Nawet niezbyt nam przychylne moskiewskie media z rezerwą omawiały rewelacje „czekistów”, zwracając uwagę na niestosowność kontekstu, w jakim to się odbywało. Historycy z tych materiałów pożytku mieć nie będą, a niesmak pozostanie na długo. Przez wiele lat strona rosyjska twierdziła, że nie wie, co się z nimi stało. Ponieważ teraz sama je pokazała, więc zgodnie z międzynarodowymi konwencjami dotyczącymi miejsca przechowywania archiwaliów, powinna je zwrócić do Polski. W kontekście tych wrogich gestów tym bardziej trzeba sobie cenić głosy tych rosyjskich naukowców i publicystów, którzy w tych dniach na łamach niektórych dzienników, a także w internecie bronili prawdy i przypominali, jak rzeczywiście wyglądały okoliczności podpisania traktatu Ribbentrop–Mołotow i sowieckiej agresji na Polskę.

Materiały jawne i niejawne
Byłoby niedobrze, gdybyśmy nie próbowali wykorzystać szans, jakie jednak w ostatnich działaniach Putina zostały zarysowane. Chodzi przede wszystkim o dostęp do materiałów archiwalnych, który pozwoli być może na ostateczne ustalenie losów wszystkich ofiar zbrodni katyńskich, zwłaszcza z tzw. listy ukraińskiej i białoruskiej. Dotyczą one Polaków aresztowanych jesienią 1939 r. na Kresach II RP i straconych na podstawie decyzji sowieckiego Biura Politycznego z 5 marca 1940 r., podobnie jak oficerowie z obozów jenieckich. Premier Putin obwarował to wprawdzie zastrzeżeniem, aby także rosyjscy naukowcy mieli dostęp do naszych archiwum, ale w istocie problem nie istnieje. Szczególnie ważne jest, że Putin zadeklarował przyjęcie ustaleń polsko-rosyjskiej Grupy ds. Trudnych, która przygotowała cały pakiet rozwiązań, mogących w przyszłości doprowadzić do ostatecznego zamknięcia kwestii historycznych między naszymi narodami.

Chodzi przede wszystkim o doprowadzenie do osądu moralno-politycznego zbrodni katyńskiej, stworzenie warunków i ułatwienie dostępu do archiwów w tej sprawie, uwiecznienie pamięci ofiar Katynia i rosyjskich żołnierzy poległych lub zmarłych w Polsce oraz zapoczątkowanie polsko-rosyjskiego procesu pojednania. Temu celowi miałoby służyć także powołanie Domu Spotkań z Polsko-Rosyjską Historią z siedzibą w Warszawie i Smoleńsku. W tym kontekście warto także wspomnieć o inicjatywie prawosławnych biskupów, którzy w jednej z cerkwi położonej w pobliżu miejsca kaźni polskich oficerów zamierzają stworzyć kaplicę poświęconą naszym męczennikom. Znajdzie się w niej kopia ikony Matki Boskiej Częstochowskiej, która w końcu września zostanie im przekazana na Jasnej Górze.
Tego zabrakło

Wystąpienia zarówno prezydenta Kaczyńskiego, jak i premiera Tuska były dobrze wygłoszone oraz zawierały oceny, z którymi trudno się nie zgodzić. Kaczyński w świetnie skonstruowanym wykładzie historycznym twardo przypomniał Putinowi, czym była zbrodnia katyńska. Nie uchylał się także przed ocenami spraw dla nas trudnych, jak wykorzystaniem traktatu monachijskiego do zajęcia przez wojska polskie części Śląska Cieszyńskiego, zagarniętego przez Czechów w 1919 r., czyli Zaolzia. Nazwał to nie tylko błędem, ale i grzechem, i miał całkowitą rację. Co by nie powiedzieć o skomplikowanej historii tego regionu oraz dramacie mieszkających tam Polaków, sięgnięcie po Zaolzie w kontekście niemieckiej agresji było w oczywisty sposób czynem niemoralnym, po prostu grzechem. Także przemówienie premiera Tuska w sposób bardzo wyważony, a jednocześnie zakorzeniony w regionalnej historii, stanowiło dobry punkt odniesienia do przedstawienia wizji Europy, w której odrzuca się zasadę dominacji silnego nad słabym.

Szczególnie dobrze się stało, że premier przypomniał o lesie pod kaszubską wsią Piaśnica. Ta nazwa nie funkcjonuje należycie w naszej zbiorowej pamięci, choć spoczywa tam kilkanaście tysięcy naszych rodaków, rozstrzelanych jesienią 1939 r. Tam Niemcy zaczęli realizować program ludobójstwa Polaków i dlatego Piaśnica powinna się znaleźć we wszystkich podręcznikach historii. Jeśli czegoś mi brakowało w przemówieniach polskich przywódców na Westerplatte, to przywołania nazwiska majora Henryka Sucharskiego, dowódcy bohaterskiej załogi, która przez tydzień broniła tej placówki. Zabrakło mi także hołdu oddanego wszystkim żołnierzom września oraz ich dowódcom, z których wielu padło na polach bitwy. Polska wojna obronna 1939 r., a nie kampania wrześniowa, jak niegodnie nadal próbuje się określać tamte wydarzenia, była bezprecedensowym wysiłkiem militarnym całego narodu. Nigdy tak wielu Polaków z bronią w ręku nie stanęło w obronie swej ojczyzny. Zabrakło mi także w polskich wystąpieniach odwołania się do międzynarodowego wymiaru tragedii jesieni 1939 r. Traktat Ribbentrop–Mołotow oznaczał również koniec niepodległości państw bałtyckich, niósł perspektywę wasalizacji Finlandii i Rumunii, grzebał nadzieje na suwerenność Ukraińców i Białorusinów. Warto więc rozpamiętywać tamte wydarzenia w szerszym kontekście, pokazując ich wymiar środkowoeuropejski, a nie tylko koncentrując się na własnych doświadczeniach. Powinniśmy pamiętać wspólnie, dla wspólnej przyszłości i taka jest chyba najważniejsza wymowa uroczystości na Westerplatte.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.