Rodzina się odrodzi

Szymon Babuchowski

|

GN 34/2009

publikacja 20.08.2009 10:26

O fałszywym szczęściu, starzejącym się społeczeństwie i sile miłości mówi Christine Vollmer* w rozmowie z Szymonem Babuchowskim.

Rodzina się odrodzi fot. Henryk Przondziono

Christine Vollmer, przewodnicząca Przymierza na rzecz Rodzin Ameryki Łacińskiej, doradca Papieskiej Rady ds. Rodziny, współzałożycielka Papieskiej Akademii Życia. W latach 1984–1994 kierowała Światową Organizacją Rodzin. Pochodzi z Wenezueli.

Szymon Babuchowski: Czy rodzina jest dzisiaj zagrożona?
Christine Vollmer: – Z antropologicznego punktu widzenia – nie, bo ludzie ze swojej natury dążą do trwałych, monogamicznych związków. Naturalna rodzina nigdy nie zniknie z powierzchni ziemi. Ona zawsze będzie się odradzać. Natomiast zagrożeni są poszczególni ludzie. Naszym zadaniem jest dostarczyć tym ludziom, przede wszystkim dzieciom, wiedzy, żeby rozumieli zachowania ludzkie w rodzinie, ich kompatybilność i cel.

Co dziś najbardziej szkodzi rodzinie?
– Największym zagrożeniem dla jednostek jest kompletnie zafałszowany obraz szczęścia, sprzedawany przez różne grupy interesów, zarówno ideologicznych, jak i ekonomicznych, które zwodzą ludzi i nie mówią prawdy na temat rodziny.

Komu zależy na zafałszowaniu tego obrazu?
– Po pokoleniu, które było szczęśliwe, że skończyła się II wojna światowa, nastała generacja hipisów. To pokolenie wyrosło, ale nie było w stanie przekazywać wartości swoim dzieciom. Dlatego łatwiej było przechwycić umysły i serca tych dzieci. Stworzono w tym celu pewną kulturę, żeby sprzedać im styl, muzykę, sposób ubierania się i działania. Także pornografię, pigułki i to wszystko, co można kupić w sex-shopach. Ideologia, w której chodzi o obniżenie współczynnika urodzin, spotkała się tu z komercją. Historycznie był to odprysk ruchów eugenicznych, rozwiniętych w latach 30. w USA. Margaret Sanger, wspierana przez bogatych Amerykanów – Rockefellera i Forda, propagowała ten ruch. Amerykanie zaczęli bardzo silnie inwestować w przemysł farmaceutyczny. Rynek zdobyła pigułka antykoncepcyjna, a efektem ubocznym zmiany obyczajów było rozprzestrzenienie się chorób wenerycznych. To z kolei stworzyło rynek zbytu na leki, które przeciwdziałają tym chorobom. To jest potężny przemysł.

Ale czy można mówić o jakiejś jednej strategii demoralizacji i niszczenia rodziny? Może to raczej efekt ludzkiej głupoty i grzechu?
– Myślę, że istnieje jednak grupa bardzo oddana przemysłowi farmaceutycznemu i ograniczeniom populacji, jednocześnie bardzo ateistyczna. To główna siła antyrodzinna. Głupota i „pobożne życzenia” innych ludzi też wchodzą w grę, ale w mniejszym stopniu. Tamtej grupie udało się wejść do różnych rządów i tak zmienić układ ekonomiczny, żeby kobiety musiały być aktywne zawodowo i opuścić dom. To także kwestia podatków, które nakłada się na rodziny. W tej chwili już każdy widzi, że współczynnik urodzeń w Europie wynosi połowę tego, co powinno być. Rodzinom wielodzietnym należą się ulgi, chociażby w systemie ubezpieczeń. Przecież one, wychowując dzieci, wydają pieniądze, które potem trafią do bezdzietnych emerytów.

Dlaczego rodzina, która jest czymś naturalnym, budzi dzisiaj tyle złości i niechęci?
– Ponieważ rodziny są silne wewnętrznie, mają swój własny charakter, i dlatego bardzo trudno nimi manipulować. Kiedy ludzie są samotni i pogubieni, można im zaoferować cokolwiek – pieniądze i inne korzyści – i pójdą za tobą wszędzie.

Jak możemy bronić się przed tymi atakami?
– Myślę, że warto ponieść to poświęcenie, żeby mieć wiele dzieci. To znaczy, że trzeba zrezygnować z wielu komfortowych rzeczy. A nawet być odbieranym jako dziwacy przez naszych sąsiadów. Mam córkę, która mieszka w Nowym Jorku, ma piąte dziecko, i wszyscy myślą, że jest wariatką. Ale właśnie te dzieci stworzą świat przyszłości, podczas gdy ci, którzy walczyli z rodziną, będą już dawno poddani eutanazji…

Czyli „tylko wierzący się rozmnożą”?
– Dokładnie tak. Ostatecznie, na końcu zostaną ci, co wierzą w rodzinę. Ponieważ tak naprawdę jedyną siłą, która napędza wszystko w całym wszechświecie, jest miłość. I to jest jedyna rzecz, która zawsze będzie trwała.

Myśli Pani, że ten proces degradacji się zatrzyma?
– Jeszcze nie. Na razie będzie on postępować. Ale ci młodzi ludzie, którzy zostaną na tym świecie, będą owocem poświęceń i silnych przekonań prorodzinnych. Kiedy oni osiągną swoje czterdziestki, pięćdziesiątki, i zaczną rządzić, wtedy sytuacja się zmieni. Myślę, że za dwadzieścia lat wszystko zostanie przestawione na inne tory. Ale jest jeszcze jedna zła wiadomość: w tym czasie może załamać się system emerytalny. Społeczeństwo się starzeje i zaczyna brakować siły roboczej. Przed nowym pokoleniem stanie więc bardzo trudne zadanie.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.