Gdzie ci oazowicze?

Jacek Dziedzina

|

GN 32/2009

publikacja 06.08.2009 23:02

W mediach, polityce, biznesie i na planie filmowym. Tak, tutaj też trafiają ludzie z oazową przeszłością. Mają niezłe przygotowanie.

Z czym najczęściej kojarzy się oaza? Z gitarą, wesołą młodzieżą, emocjonalnym przeżywaniem wiary i… długimi spódnicami dziewcząt. Nie jest to całkiem fałszywy obraz, ale jednak dość powierzchowny. Nie tylko dlatego, że bogata formacja, zespół pojęć i przeżyć oraz teologia Ruchu Światło–Życie wykraczają daleko poza wymienione wyżej obrazki. Także dlatego, że oazę sprowadza wyłącznie do młodzieńczej przy-gody nastolatków. A tymczasem z tej przygody wyrastają często liderzy życia publicznego. Niektórzy nawet na ministerialnym stołku nie zapominają, skąd pochodzą. Są wszędzie. Jak ci z Opus Dei.

Politycy z przeszłością
Paweł Kowal zaczyna nowe życie w Strasburgu i Brukseli. Został wybrany do Parlamentu Europejskiego. Po latach obecności w polityce krajowej (m.in. jako wiceminister spraw zagranicznych) przyszedł czas na perspektywę europejską. Niewiele osób jednak wie, że przez całe lata przyszły europoseł działał w Ruchu Światło-Życie, w diecezji rzeszowskiej. – Przeszedłem całą formację oazową, od Dzieci Bożych, po formacje dorosłych, byłem też animatorem z krzyżem animatorskim po błogosławieństwie – mówi Kowal. Prowadził nie tylko oazy diecezjalne, ale też oazy wędrowne po górach, w czasie których odbywała się normalna formacja. – W ten sposób przeszliśmy kilkakrotnie niemal całe polskie góry – wspomina. Uważa, że już ten etap był formą zaangażowania publicznego: teatry oazowe, organizacja dni dziecka itd. – Polityka była tylko kontynuacją – podkreśla. I dodaje, że chociaż sama oaza nie miała bezpośredniego wpływu na decyzję o podjęciu działalności politycznej, to jej wpływ na postępowanie w roli polityka jest dla niego niezaprzeczalny. – Jeśli mam pokusę, żeby kogoś zaatakować, to wolę jednak odnieść się do sprawy, a nie do człowieka; to chyba zostało mi z funkcji animatora. Trzeba ostro odnosić się do sprawy, ale oszczędzać człowieka – dodaje. W czasie kampanii wyborczej do europarlamentu pojechał do Krościenka, do Centrum Ruchu Światło–Życie. To tam spotkał innego posła PiS, Edwarda Siarkę, i dzięki temu obaj dowiedzieli się, że łączy ich doświadczenie oazy.'

Oazowej przeszłości nie wstydzi się także Jerzy Polaczek, m.in. były minister transportu. Był jednym z inicjatorów oaz polsko-słowackich. – W tym roku obchodzę symbolicznie 30. rocznicę przyjaźni z pewnym Słowakiem, Marcinem. Rok później (1980) odbyła się pierwsza oaza polsko-słowacka w Wiśle-Kozińcach – wspomina. Zaowocowało to wielką zażyłością z grupą z Bratysławy, której był animatorem od 1980 roku. Trzech ze słowackiej siódemki zostało księżmi. Marcin zaczął tłumaczyć piosenki oazowe na język słowacki. Jerzy Polaczek z Ruchem związany był do II połowy lat 80. – Ale nigdy nie zerwałem z tą przeszłością – zaznacza. – Najważniejsza dla mnie była idea nowego człowieka oparta na przesłaniu Ewangelii: człowieka wolnego wewnętrznie, nawet przy wszystkich ograniczeniach ze strony państwa totalitarnego – dodaje. Pod koniec lat 90. założył Centrum Kreowania Liderów Kuźnia, którego absolwenci znaleźli się potem w otoczeniu ministra.

TVN Oaza
Osoby z oazową przeszłością zasilają mocno kadrę grupy TVN. Tomasz Zubilewicz, prezenter pogody w TVN, TVN24 i TVN Meteo, mniej jest znany z działalności w Ruchu Światło–Życie. Pamięta nawet dokładnie, kiedy to się zaczęło: 10 grudnia 1978 r., podczas rekolekcji ewangelizacyjnych. Później przez kilkanaście lat jeździł na wakacyjne oazy, w ciągu roku zaś przechodził formację w parafii. Dzisiaj kontynuuje tę drogę w Ruchu Domowego Kościoła (czyli w oazie rodzin), choć, jak przyznaje, ma na to już mniej czasu. Swoją żonę także poznał na oazie. – Formacja w ruchu oazowym wyznaczyła pewien kierunek, którym nadal staram się podążać. Ruch odegrał nie tylko znaczącą, ale ogromną rolę w moim życiu. Próbujemy też z żoną wychowywać dzieci tak, żeby były związane z oazą – mówi Zubilewicz. W pracy ma kilku kolegów ze środowiska. – Nie będę ukrywał, że oni jakoś wyróżniają się na tle innych, możemy sobie śmiało porozmawiać o pewnych sprawach, mając do siebie zaufanie – dodaje. Także Marek Nowicki, znany redaktor m.in. z „Faktów”, nie wstydzi się oazowych doświadczeń. Z Ruchem związany był przez 10 lat. – Ta formacja kształtuje człowieka i jego wiarę, wzbudza pragnienie życia we wspólnocie, uświadamia, czym jest Kościół, i w tym sensie przygotowuje do dorosłego życia. To doświadczenie żywej wiary, bycia we wspólnocie mam ciągle w sobie. To mnie ukształtowało na całe życie – mówi. Przeszedł całą formację oazową, był też animatorem grupy. – Spotkanie z oazą zaczyna się najczęściej w wieku dojrzewania. To czas poszukiwania wartości, prawdy, autentyczności, zadawania pytań. Ja znalazłem tę autentyczność w oazie – dodaje Nowicki. I nie rozumie, dlaczego niektórzy dziwią się, że po oazie można pracować w „takiej telewizji”. – Dlaczego TVN miałoby być miejscem, w którym chrześcijanie nie mogliby pracować? – pyta.

Mniej dyngusa w Wielkanoc
Zaangażowanym do dziś oazowiczem jest Artur Moczarski, jeden z wydawców TVN24 i prezes Stowarzyszenia MOŻESZ (www.mozesz.org). W 1990 r. wyjechał na pierwsze rekolekcje. Zawsze oponuje, gdy ktoś mówi, że oaza jest tylko dla młodzieży. Sam działa w oazie rodzin, czyli w Domowym Kościele. – Ksiądz Blachnicki był geniuszem! – mówi z zapałem. – Rozumiał, że świętość nie jest czymś wyjątkowym i zarezerwowanym dla wąskiego kręgu. To jest pomysł na życie, czasem trudne. Ale nie znam nikogo, kto otarł się chociaż o formację oazową, a potem stał się wrogi Kościołowi. Jeżeli nawet gdzieś się pogubił, to nie wymyśla, że Kościół go oszukał, rozumie swoją winę. Stawia sobie wyższe cele i więcej od siebie wymaga – przekonuje Moczarski. – Niektórzy myślą, że w TVN24 to się duszę diabłu zaprzedaje. Pracowałem wcześniej w mediach katolickich i tam też musiałem dokonywać wyborów, bo byli i tacy, którzy znajdowali się w tych mediach z pewnego wyrachowania, a niekoniecznie z wewnętrznych przekonań – wspomina. Zapewnia, że w obecnej pracy w TVN24 nie spotkał się z sytuacją, kiedy musiałby rezygnować ze swoich poglądów.


Ma realny wpływ na przekazywane informacje. – Staram się pilnować, żeby pewne treści zaistniały. Nie czuję się wprawdzie strażnikiem świętego ognia, ale staram się tak wkomponować informacje z życia Kościoła, żeby to było odbierane jako coś naturalnego, jako część życia. Kiedy jest np. drugi dzień Wielkanocy, moją rolą jest zadbać, żeby na antenie nie rozmawiać tylko o śmigusie-dyngusie i zdrowym odżywianiu, ale żeby też zaprosić jakiegoś teologa, misjonarza czy choćby archeologa, który nie będzie koniecznie udowadniał, że Całun Turyński to jedna wielka mistyfikacja – wylicza Moczarski. Chodzi zatem o to, by treści religijnych nie spłaszczać i wykorzystać okazje, żeby były przekazane właściwie – dodaje. Nie ukrywa, że czuł się nieswojo, gdy TVN zaprosiła dwóch gejów z Kanady, robiąc z tego temat kilku dni. – Odróżnijmy TVN od TVN24 – zaznacza. – Ja pracuję w tym drugim kanale. Nie zaprosiłbym tych panów. Ale czym innym jest informowanie o tym: oni pojawili się w Sejmie, więc naszym obowiązkiem było poinformować o tym, ale nic więcej. Tak jak Katolicka Agencja Informacyjna podaje, że lewica zgłosiła projekt ustawy o in vitro – dodaje.

W teatrze i w biznesie
Oazowe doświadczenia mają też ludzie znani z desek teatru, z filmów i seriali. Wspominała o tym kiedyś m.in. Małgorzata Kożuchowska. Jolanta Fraszyńska, znana aktorka teatralna i filmowa, również pochodzi z „tych klimatów”. Przyznaje jednak, że to dość odległa i mało aktualna przeszłość. – W Mysłowicach, skąd pochodzę, w tamtych czasach nie było zbyt wiele atrakcji dla ludzi i Kościół miał ogromną siłę oddziaływania – mówi aktorka. – I dobrze, że są takie miejsca jak oaza, gdzie młodzież nie jest zostawiona sama sobie. Ja byłam zapaloną oazowiczką, tak jak byłam zapaloną harcerką, śpiewałam też w scholi parafialnej. – Każda mądra inicjatywa, która daje młodzieży alternatywę dla tego chaotycznego świata, jest dobra – mówi Fraszyńska. Działalność gospodarczą (a wcześniej polityczną) z oazą łączy Andrzej Raj. Z Ruchem związany od 1983 r., przeżył nawrócenie po wizycie Jana Pawła II. Dziś jest prezesem Fundacji Światło–Życie (od 20 lat). – Do biznesu ciągnęło mnie zawsze, ale zająłem się nim dopiero w 1984 r. Podejmując decyzje biznesowe, zawsze zawierzam je Bogu – mówi. Formacja w oazie to przede wszystkim rozwój wewnętrzny. Ale po co ten rozwój? Ks. Blachnicki uczył: Twoja wiara i wolność są po to, abyś służył innym. Tak powstało Górnośląskie Towarzystwo Gospodarcze, którego byłem jednym z trzech pomysłodawców i założycieli. Po 1989 roku uznał, że jego miejsce jest w polityce. Został wybrany na posła I kadencji. – W Sejmie było wówczas kilka osób, które były również po formacji oazowej. Spotykaliśmy się na modlitwie różańcowej w hotelu sejmowym wraz z innymi posłami ze Zjednoczenia Chrześcijańsko-Narodowego – wspomina Andrzej Raj. Później był radnym Katowic, w końcu zajął się tylko biznesem i prezesowaniem Fundacji.

Szkoła liderów, nie spryciarzy
Ksiądz Adam Wodarczyk, moderator generalny Ruchu Światło–Życie, uważa, że formacja oazowa z natury przygotowuje do działalności publicznej. – Jest w niej położony nacisk na kreatywność człowieka. Nowa kultura nie dotyczy tylko wymiaru modlitwy, ona wymaga też zaangażowania na zewnątrz – mówi. – Merytorycznie formacja oazowa jest tak ustawiona, że człowiek ma uczyć się samodzielności i odpowiedzialności. Chodzi o wychowanie takich liderów, którzy sami będą w stanie prowadzić innych – dodaje. Ksiądz Wodarczyk uważa, że dobrą rzeczą jest pewna rozpiętość poglądów społeczno-politycznych, w których mieszczą się członkowie Ruchu. – Tutaj mogą znaleźć się ludzie o dość szerokim wachlarzu spojrzeń, dlatego oazowicze są i w PiS, i w PO, i w PSL – przyznaje. Ksiądz Henryk Bolczyk, były moderator generalny Ruchu, uważa, że oaza formuje liderów społecznych z dwóch powodów: ponieważ rozumie pełnię człowieczeństwa jako dar z siebie dla innych oraz prowadzi do doświadczenia żywego Kościoła we wspólnocie. – Oazowicze wiedzą, że Kościół to nie jest wspólnota spryciarzy, ale uczą się w nim odpowiedzialności za siebie i innych. Być osobą publiczną – znaczy być diakonem, sługą – to dzięki podstawowej teologii Ruchu – Chrystusa Sługi. Oaza leczy z egoizmu i pokusy ulegania przekupstwom. A wiem od znajomych oazowiczów pracujących w samorządach, że codziennie przychodzą ludzie z propozycjami korupcyjnymi, więc pokusy są ogromne – dodaje. – To są codzienne zmagania – przyznaje Artur Moczarski z TVN24. – Mam jednak nadzieję, że inni widzą po mojej pracy, z jakich źródeł czerpię.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.