Wreszcie wolni

Tomasz Rożek

|

GN 24/2009

publikacja 11.06.2009 17:15

Odprowadzamy jedne z najwyższych podatków w Europie. Odprowadzamy jedne z najwyższych podatków w historii. 14 czerwca jest dzień naszej wolności. Od teraz pracujemy tylko dla siebie.

Wreszcie wolni fot. STOCKXPERT/FOTOMONTAŻ: STUDIO GN

Średnio państwu oddajemy 47,4 proc. naszych dochodów. Innymi słowy, przez 47,4 proc. roku, przez 173 dni, pracujemy tylko po to, by spłacić zobowiązania wobec państwa. Podatek od dochodów, rolny, VAT czy akcyzę i cło. W tym roku Dzień Wolności Podatkowej przypada 14 czerwca.

Sprytnie ukryte
Tak naprawdę obchodzenie dnia wolności jest pretekstem do dyskusji o podatkach. Na co są przeznaczane, dlaczego są takie wysokie i – co może najważniejsze – czy nie mogłyby być niższe. Do obliczania konkretnej daty (w Polsce zajmuje się tym od 1994 roku Centrum im. Adama Smitha) bierze się wartości uśrednione. Inaczej zarabiamy i inne produkty kupujemy, a to znaczy, że każdy ma swój własny dzień wolności podatkowej. To „święto” ma także charakter edukacyjny.

Przy niezwykle skomplikowanym systemie podatkowym dopiero teraz widać, ile naprawdę oddajemy państwu. W 2009 roku oddamy prawie połowę! Kiedy ręka fiskusa wyciąga od nas te pieniądze? Przecież płacimy podatki według stawki 18 i 32 proc. Mówiąc „podatki”, zwykle mamy na myśli podatek dochodowy od osób fizycznych, czyli PIT. Ale to niejedyny podatek, jaki płacimy. Tak naprawdę to sam czubek góry lodowej. Państwo wiele trudu wkłada w to, żeby jego obywatel nie był świadomy, kiedy i jak jego pieniądze są mu z portfela wyciągane.

Podatki można różnie klasyfikować, ale najłatwiej jest je podzielić na pośrednie i bezpośrednie. W skrócie mówiąc, podatki bezpośrednie to takie, które płacimy od razu. Najbardziej popularny z nich jest PIT, czyli podatek od dochodów osobistych. Choć dzisiaj płacą go za nas pracodawcy, pochodzi wprost z naszej kieszeni, potrącany bezpośrednio z miesięcznej wypłaty. Innymi podatkami bezpośrednimi są podatek rolny, leśny i od spadków i darowizn.

Podatek pośredni także płacimy my, ale jest on ukryty w cenie towarów i usług, z jakich korzystamy. Czy wiemy, ile w cenie litra mleka jest podatku? A w cenie książki czy biletu autobusowego? Te produkty opodatkowane są VAT-em, czyli podatkiem od towarów i usług. W zależności od towaru w Polsce stawka tego podatku wynosi 22, 7, 3 albo O proc. Usługi objęte są VAT-em w wysokości 7 proc. lub 22 proc., choć lista usług wyżej opodatkowanych cały czas się wydłuża. Innym podatkiem pośrednim jest akcyza, nakładana przez państwo arbitralnie na niektóre towary (np. alkohol, papierosy czy benzynę), czy też podatek od gier losowych.

Droga praca
Choć najbardziej znanym podatkiem jest PIT, w praktyce przynosi on państwu marginalne dochody. Z wyliczeń Centrum Adama Smitha wynika, że mniej niż 10 proc. budżetu pochodzi właśnie z tego źródła. Najwięcej państwo zyskuje na podatku VAT i akcyzie. W sumie to aż 60 proc wpływów do budżetu. Natomiast najbardziej na kondycję gospodarki albo na jej wydajność wpływa opodatkowanie pracy (a nie tylko dochodu pracowników). Po to, by pracownik na rękę dostawał 2300 zł, jego pracodawca musi wydać prawie 4 tys. zł. Podatek od tej kwoty wynosi około 260 zł miesięcznie, ubezpieczenie zdrowotne ponad 260 zł, a składka na ZUS pracownika i pracodawcy w sumie prawie 1100 zł każdego miesiąca. W efekcie pracownik dostaje niecałe 60 proc. kwoty, którą przeznacza na niego pracodawca.

Czym cenniejszy
pracownik (czym więcej zarabia), tym mniejszy procent jego pensji trafia do jego kieszeni. I tak na kogoś, kto na rękę dostaje 4500 zł miesięcznie, pracodawca musi wydać 8000 zł, a to oznacza, że 45 proc. tej kwoty zabiera w postaci różnych podatków państwo. To 45 proc. tworzy tzw. klin podatkowy. W Polsce ten klin jest jednym z najwyższych w Europie. Dla porównania w Szwajcarii klin podatkowy wynosi 27 proc., a w Irlandii 20 proc. I tutaj dochodzimy do sedna sprawy. Badania wykazują, że istnieje silny związek między produktywnością, wydajnością gospodarki a wysokością klina podatkowego. Im wyższy klin, im więcej państwo zabiera pracującemu obywatelowi, tym mniej opłaca się pracować. Dlaczego? Bo za tę samą pracę dostaje się mniej pieniędzy.

Podatki mają konsekwencje
W XV wieku Turcy zdobyli Konstantynopol. 200 lat później francuski filozof i prawnik Monteskiusz tak interpretował fakt, że miejscowa ludność z łatwością podporządkowała się najeźdźcy: „W miejsce nieustannych udręczeń, jakie wymyśliła chciwość cesarzy, ludy spotykały się z daniną prostą, łatwą do płacenia i do ściągania: wolej im było podlegać barbarzyńcom niż skażonemu rządowi”. W Europie bez granic pracownicy zawsze będą szukali pracy tam, gdzie klin podatkowy będzie najniższy. I to niezależnie od tego, czy mają świadomość, jak działa system podatkowy w różnych krajach, czy nie. Będą poszukiwali kraju, w którym za tę samą pracę dostaną większe pieniądze, albo innymi słowy, w którym z tej samej pracy państwo ściągnie mniejszy haracz. Czy w tym kontekście dziwi, że tak wielu Polaków pojechało pracować do Irlandii czy do Wielkiej Brytanii (tu państwo zabiera 30 proc. zarobków) Czy państwo, które zabiera swojemu obywatelowi, gorzej – zabiera tym więcej, im obywatel ciężej pracuje, może się rozwijać?

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.