Walka o media publiczne

Andrzej Grajewski

|

GN 05/2009

publikacja 29.01.2009 23:56

Co wynika z tego, że działacze Ligi Polskich Rodzin, ugrupowania, które z kretesem przegrało wybory, rządzą publicznymi mediami?

Walka o media publiczne fot. AGENCJA GAZETA/WOJCIECH SURDZIEL

Konsekwencje tego stanu mogą znacznie wykraczać poza horyzont trwania obecnych zarządów telewizji publicznej i Polskiego Radia, czyli do maja br. Ważniejsze jest, że zamieszanie personalne stanowić może pretekst do nowych rozwiązań prawnych, które mogą całkowicie zmienić rynek mediów elektronicznych.
Skąd oni się wzięli?

Telewizją publiczną rządzi obecnie duet Piotr Farfał i Tomasz Rudomino. Farfał, młody prawnik bez żadnego doświadczenia w mediach, za to cieszący się zaufaniem Romana Giertycha, w maju 2006 r. został członkiem Rady Nadzorczej TVP SA. Było to w czasie, gdy PiS wraz z LPR i Samoobroną przejął kontrolę nad publicznymi mediami. Wtedy zaczęła się także kariera Rudomina, subtelnego znawcy sztuki współczesnej, dziennikarza i podróżnika, wysuniętego do władz telewizji przez Andrzeja Leppera. Dodać trzeba, że Rudomino, gdy tylko znalazł się we władzach TVP, zapomniał o swym mecenacie i lojalnie współpracował z PiS-owską większością. Ostatnie wybory parlamentarne nie zakończyły rządów tej koalicji w mediach. Współpraca byłych koalicjantów trwała bez większych zakłóceń do listopada 2008 r. Wówczas członkowie władz Polskiego Radia, zirytowani postawą prezesa Krzysztofa Czabańskiego, który nigdy nie ukrywał, że przedstawicieli tzw. przystawek nie ma w wielkim poważaniu, w końcu zawiesili go jako prezesa publicznego radia oraz jego bliskiego współpracownika Jerzego Targalskiego jako członka zarządu.

To zapoczątkowało całą lawinę zmian i doprowadziło do zerwania koalicji rządzącej mediami publicznymi. W odwecie za zawieszenie Czabańskiego kierownictwo PiS postanowiło ukarać LPR w telewizji, a przy okazji wzmocnić tam swoją pozycję, gdyż kredyt zaufania dla prezesa Andrzeja Urbańskiego poważnie się wyczerpał. Plan batalii pozornie był prosty i logiczny. Chciano uzyskać większość we władzach TVP (9 osób, w tym 4 z PiS, 2 z Samoobrony i 3 z LPR), zawieszając członka władz pochodzącego z LPR. Następnie wraz z przestraszonymi działaczami Samoobrony miano doprowadzić do usunięcia z funkcji Urbańskiego, którego miał zastąpić Krzysztof Czabański bądź Sławomir Siwek. W grudniu 2008 r. na wniosek Janusza Niedzieli (PiS) w prawach członka Zarządu TVP został zawieszony Piotr Farfał (LPR), ale na tym PiS-owska ofensywa się zakończyła. Rozwścieczony nielojalnością Roman Giertych nie tylko zakazał swym przedstawicielom w Zarządzie TVP kapitulować, ale ruszył do kontrofensywy. W efekcie zarząd TVP SA, zdominowany przez LPR i Samoobronę, zgodził się na usunięcie Urbańskiego, ale zastąpił go nie ludźmi związanymi z PiS, ale tandemem Farfał–Rudomino, który przejął władzę na Woronicza. Wkrótce po tym doszło w centralnych władzach telewizji do wielkiej czystki kadrowej, wymieniono kilku dyrektorów i kierowników oraz szefów ośrodków regionalnych. W ciągu dwóch tygodni zniszczony został układ, który PiS mozolnie budował przez blisko dwa lata. Stało się tak na skutek bezmyślnego radykalizmu kierownictwa PiS, liczącego, że wzmocnienie pozycji w mediach umożliwi osiągnięcie dobrego wyniku w wiosennych wyborach do Europarlamentu w Brukseli.

Czy media były PiS-owskie?
Temu wszystkiemu przygląda się, nie bez satysfakcji, Platforma, która od dawna głosiła, że telewizja publiczna zdominowana jest przez politycznych mianowańców, a ostatnie wydarzenia ujawniły w całej ostrości, czym kończy się partyjna kontrola nad mediami. Konkluzja jest jasna: czas na zmiany. Otóż w moim przekonaniu nie jest to diagnoza prawdziwa. Jest rzeczą oczywistą, że każda siła polityczna, a zwłaszcza sprawująca władzę, pragnie być reprezentowana w mediach, wychodząc z założenia, że to może pomóc w walce politycznej. Tego wpływu nie można jednak absolutyzować. Gdyby media rozstrzygały o wynikach wyborów, Lech Kaczyński nigdy by nie został prezydentem, a Jarosław Kaczyński nie stanąłby na czele rządu.

Z drugiej strony trudno nie zauważyć, jak wielki wpływ miały media na rozprawienie się z rządem premiera Jerzego Buzka i powrót do władzy obozu postkomunistów, z Leszkiem Millerem na czele, bądź przekonywanie społeczeństwa, że Aleksander Kwaśniewski jest mężem stanu. PiS, gdy powstał rząd Kazimierza Marcinkiewicza, zdecydował się na polityczną interwencję na rynku mediów publicznych, aby przywrócić tam chociaż częściową równowagę. Kluczem do wszystkich zmian była nowelizacja ustawy o Krajowej Radzie Radiofonii i Telewizji (KRRiT). Jest to organ silnie umocowany, gdyż wpisany w konstytucję. Trudno go zlikwidować, ale można go inaczej uformować. Tak zrobił PiS. W grudniu 2005 r. przegłosowana została nowelizacja ustawy o KRRiT, która wprowadzała jedną istotną zmianę dotyczącą jej składu. Liczba członków Rady zmniejszyła się z 9 do 5, ale to wystarczyło, aby Sejm mógł wybrać nowych członków do tego gremium. Skład Rady odzwierciedlał podział mandatów sejmowych – PiS otrzymał 5 miejsc, LPR i Samoobrona po dwa mandaty. Ta zmiana uruchomiła proces wymiany rad nadzorczych w telewizji publicznej oraz Polskim Radiu, a nowe rady wybrały nowych prezesów i dyrektorów oraz kierowników ośrodków. Wszystko odbyło się zgodnie z prawem, po zakończeniu kadencji poprzednich rad nadzorczych, więc proces był rozłożony w czasie.

Wbrew temu, co się powtarza w mediach komercyjnych, na czele poszczególnych anten oraz regionalnych ośrodków najczęściej stanęły osoby niezwiązane z PiS, choć niewątpliwie prezentujące inną wrażliwość społeczną, obyczajową bądź religijną aniżeli te, które na tych stanowiskach zasiadały „od zawsze”. Jednak na tle dominującej w mediach, nie tylko zresztą u nas, postawy lewicowo-liberalnej, dziennikarze prezentujący poglądy odmienne byli nieraz złośliwie atakowani jako wykonawcy politycznych dyrektyw braci Kaczyńskich. Tymczasem prawda była taka, że przemiany zainicjowane przez PiS po prostu dały wreszcie szansę dziennikarzom o odmiennych poglądach, aby mogli zaistnieć w przestrzeni publicznej. O tym, że nie byli to ludzie nadający się do wykonywania jakichkolwiek partyjnych poleceń, przekonują losy Bronisława Wildsteina, który jak szybko przez PiS został wyniesiony na fotel prezesa TVP, tak równie szybko go stracił. Podobnie było z Andrzejem Urbańskim, który miał znakomite relacje z obu braćmi, ale cały czas utrzymywał także rozległe kontakty z obozem rządzącym, a nawet postkomunistyczną lewicą. PiS z wielką nieufnością przyjął zatrudnienie w mediach Tomasza i Hannę Lisów. Nie tylko drażniła wysokość ich kontraktów, o których opowiadano legendy, ale przede wszystkim prezentowana przez oboje wręcz ostentacyjna niechęć do wszystkiego, co choćby z daleka trąciło „PiS-em”. To właśnie ocena Urbańskiego jako „liberała” była impulsem do zmian, które dla PiS zakończyły się tak nieoczekiwanie. Od 2006 r. media publiczne nie były PiS-owskie, były inne niż poprzednio, i to wystarczyło dla ich przeciwników, aby przygotować projekt wielkiej demolki.

System osinowych kołków
Trudno inaczej nazwać projekt ustawy, która przygotowywana jest obecnie przez zespół ekspertów pod kierunkiem prof. Tadeusza Kowalskiego, głównego fachowca Platformy od mediów. System nakazów i zakazów, które niczym osinowe kołki przebić mają strukturę mediów publicznych i zostawić z nich jedynie żałosne szczątki, niezdolne do konkurencji z komercyjnymi nadawcami. Autorom projektu nie zależy na prostych roszadach personalnych. Tego, niejako przy okazji, się nie wyklucza, ale z pewnością cel zmian jest inny. Projektowane rozwiązania legislacyjne mają wyeliminować media publiczne z rynku mediów elektronicznych.

Znajduje to naturalne wsparcie ze strony wielkich prywatnych koncernów elektronicznych, przede wszystkim TVN i Polsatu. Stawką jest potężny rynek reklam, którym stacje komercyjne w tej chwili muszą dzielić się z mediami publicznymi. Według różnych szacunków, jest to kwota rzędu ok. 1,5 mld zł rocznie. Dlatego projekt prof. Kowalskiego przewiduje radykalne ograniczenie możliwości czerpania przez media publiczne dochodów z reklam, m.in. przez zakaz tworzenia kanałów tematycznych, na przykład sportowych, które stają się coraz bardziej atrakcyjnym towarem dla reklamodawców.

Jednocześnie zlikwidowany ma zostać abonament, który ma być zastąpiony przez dotacje budżetowe, realizowane przez Fundusz Misji Publicznej. Nie ma żadnych gwarancji, że dotacje będą przekazywane. Z pewnością doprowadzi to do utraty niezależności programowej TVP, gdyż to właśnie mianowana przez rządzącą większość Rada Powiernicza Funduszu, a nie kierownictwo telewizji, ma w myśl projektu tworzyć ramówkę, czyli kręgosłup programu każdej anteny. Dodatkowo telewizji mają zostać odebrane archiwa, z których korzystać będą także media komercyjne.

Wiele niewiadomych
W tym roku rozstrzygną się losy publicznych mediów. Jeśli dojdzie do ich likwidacji, ta decyzja będzie miała wielki wpływ na nasze życie publiczne. Zwłaszcza że stoimy przed wielką rewolucją technologiczną, jaką jest proces cyfryzacji wszystkich mediów i podniesienie ich jakości w formacie HD. Zamieszanie wokół władz telewizyjnych zaciemnia debatę i może być wykorzystane jako argument na rzecz radykalnych zmian. W istocie jednak medialny krajobraz polityczny wcale nie jest tak jednoznaczny. Z pewnością najbardziej stracił PiS i zyskało LPR. Dla Platformy to dobry układ i dlatego przeciwko temu nie protestuje z energią, na jaką ją stać. Wiadomo, że polityczna reaktywacja Ligi może się odbyć jedynie kosztem elektoratu PiS, jedynej rzeczywistej opozycji.

Dlatego Farfał, gdy spolegliwie działał wspólnie z Urbańskim, był endemicznym faszystą, któremu stale wypominano antysemickie bzdury, jakie wypisywał w „Szczerbcu”. Farfał w opozycji wobec PiS jest jedynie ekscentrycznym młodzianem, na którego błędy z młodości spuszcza się miłosiernie zasłonę milczenia. Platforma nie ma jednak wyłącznie powodów do satysfakcji. Zmiany znacznie wzmocniły negocjacyjną pozycję SLD, który nie ukrywa, że chętnie „usynowi” formalnie bezpańskiego Rudomina. Nie powinno to być trudne.

Związki z Rudominem z SLD z okresu, gdy jako prezes spółki „Ad Novum” wydawał „Trybunę”, nigdy nie przestały być żywotne. To oznacza, że SLD może podnieść poprzeczkę w czasie rozmów z Platformą, gdy przyjedzie pora odrzucenia prezydenckiego weta, przy kolejnej próbie zmiany ustawy medialnej. Możliwości rozwiązań jest wiele, choć wiele wskazuje na to, że obecne zamieszanie może Platformie Obywatelskiej ułatwić plan „osłabienia”, jak to mówił premier Tusk, a w rzeczywistości zniszczenia mediów publicznych.

Gdyby tak się stało, praktycznie cały rynek mediów elektronicznych zostałby trwale zawłaszczony przez stacje komercyjne, ze stratą dla całego społeczeństwa i poważnym wykrzywieniem procesu komunikacji społecznej, bez którego nie ma przecież dzisiaj społeczeństwa obywatelskiego.

Po co ta Rada?
KRRiTV liczy pięciu członków. Po dwóch powołują Sejm i Prezydent, jednego Senat. Najważniejsze zadania Rady:
• Stoi na straży wolności słowa w radiu i telewizji, samodzielności nadawców i interesów odbiorców
• Powołuje członków Rady Nadzorczej TVP, z wyjątkiem jednego. RN TVP wybiera Zarząd TVP
• Określa warunki prowadzenia działalności przez nadawców
• Przyznaje koncesje na rozpowszechnianie i rozprowadzanie programów
• Kontroluje działalność nadawców
• Ustala wysokości opłat abonamentowych

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.