Bóg mówi szeptem

Barbara Gruszka-Zych

|

GN 02/2009

publikacja 09.01.2009 00:11

Był taki moment, że mój organizm stanął ze mną do walki – opowiada Aleksandra. – Myślałam: albo ja, albo moje ciało. Ale ciało nie chce jej słuchać.

Bóg mówi szeptem fot. STOCKXPERT/FOTOMONTAŻ STUDIO GN

W kwietniu będą świętować trzecią rocznicę ślubu. Od dwóch lat starają się o dziecko. Odwiedzili niejednego ginekologa. – Gdybym miała pokładać nadzieję tylko w medycynie, już bym była bliska wariacji – przyznaje. – Po tych wszystkich badaniach dochodzę do ściany i mam więcej znaków zapytania niż na początku, bo moja wiedza jest większa. Człowiek trzyma się czegoś małym palcem, a Bóg mówi „puść i to”. Żeby zaczęło się coś nowego.

Hartowanie
Aleksandra twierdzi, że jej życie to próba oczekiwania. Ono ją hartuje jak jakiś szlachetny metal. – Długo zmagałam się z Bogiem, żeby ktoś ukochany pojawił się w moim życiu – zwierza się. – Wzięłam ślub dopiero w wieku 29 lat. Potem zaczęliśmy czekać na dziecko. Myślałam, że trzeba je urodzić do 35 lat, żeby uniknąć zagrożenia wadami wrodzonymi. A tu nic. Nieraz powtarzała sobie: „Już przerabiałaś tę lekcję, musiałaś czekać, ale było warto”. Zaczęły się wizyty u ginekologa. – Testy wyszły nam nieciekawie, okazało się, że wina jest po mojej stronie, podejrzewali niedrożność jednego jajowodu. Tydzień temu, po badaniu laparoskopowym, usłyszała, że ma wynik „fałszywie ujemny”. Na wypisie szpitalnym widnieje diagnoza „niepłodność pierwotna”. – To się odnosi do kobiet, które jeszcze nie rodziły – wyjaśnia. Wcześniej było leczenie hormonalne, propozycja sztucznej inseminacji, wreszcie zapłodnienia pozaustrojowego. – Spojrzałam na męża i wiedziałam, że o tym nawet nie musimy rozmawiać, na nic sztucznego się nie zdecydujemy – mówi.

Kalkulacje
Odrzucili zapłodnienie in vitro. – Pieniądze na zabieg pewnie by się uzbierało – kalkuluje. – Ale nie mamy władzy nad ludzkim życiem. Ono należy do Boga i nie chcemy Mu jej wydzierać. Nie obawiałam się, że Bóg mi pogrozi: „Teraz mnie popamiętasz, bo coś mi zwędziłaś”. Bałabym się konsekwencji duchowych – dodaje. Bo pragnie tego dziecka z całym Bożym błogosławieństwem. Podkreśla, że nie chciałaby obciążać sumienia faktem, że podczas zabiegu in vitro inne, słabsze zarodki by umarły: – Widzę w nich ludzi, a nie chcę realizować egoistycznych pragnień po trupach. Uważa, że powołanie do życia dziecka nie może być spełnieniem zachcianki, takiej jak na przykład kupno samochodu. – Jak nie mam samochodu, nikogo to nie obchodzi, jak nie mam dziecka, wszyscy wywierają presję, pytają.

Rozmowy
W ostatnią niedzielę przeprowadzili jak zawsze „dialog małżeński”. Mówili o tym, co boli, co stanowi centrum ich życia. (Chociaż starają się, żeby wszystko nie kręciło się wokół myśli o dziecku). – Nie potrafiliśmy sobie odpowiedzieć na pytanie jaki sens ma nasze cierpienie – zwierza się. – Bo przedłużające się czekanie na dziecko jest niewątpliwie cierpieniem. Aleksandra stwierdziła, że emocje i pragnienia nie mogą rządzić jej życiem. Podporą jest dla niej mąż. Czuje, że są w sobie stale zakochani. Nieraz mu mówiła: „Jakbyś był z inną, to może już miałbyś dzieci”. Ripostował: „Z tobą chcę mieć dziecko”. – To nie jest kryzys małżeński, czuję, że Bóg nas przenosi przez ten trudny czas w kołysce wzajemnej miłości – mówi Aleksandra.

Znaki
Czasem mają kryzys, siadają i razem płaczą. Czasem „dostają nerwów” i Aleksandra pyta: „Boże, gdzie Twoje sławetne miłosierdzie, stoisz i patrzysz?”. – Ale z ukochanym też się człowiek wykłóca – usprawiedliwia się. Między tym wszystkim jest czas nadziei. Stale czują Bożą obecność. – On mówi do mnie szeptem, nie krzyczy, wie, że jestem strachliwa – wyjaśnia Aleksandra. I przywołuje znaki, które im dał. Tego dnia, gdy szła na badanie laparoskopowe, podczas Mszy było czytanie, że niepłodna matka Samsona poczęła. Kiedy z Pawłem uczestniczyli w „wieczorze uwielbienia” w tyskim kościele pw. Karoliny Kózkówny, ich koleżanka przeczytała fragment jakby im dedykowany „Ja spełnię wasze pragnienia, tylko poczekajcie, ja znam najlepszy czas”. – Nie musieliśmy być jedynym małżeństwem w tej sytuacji, ale przyjęliśmy te słowa do siebie.

Dary
– Dopiero kiedy czeka się na własne dziecko, człowiek uświadamia sobie, że jest ono „darem” – podkreśla Paweł. – Kiedy koledzy narzekają na kłopoty wychowawcze ze swoimi dziećmi, nie umiem im powiedzieć, że w stu procentach bym się z nimi zamienił. Powinni spojrzeć z mojej perspektywy i po prostu się cieszyć, że mają dzieci. Nie tak dawno zaczęli rozmawiać o adopcji. – Przedtem to słowo budziło lęk, szybsze bicie serca – opowiada Aleksandra. – Najpierw nie chciało mi to przejść przez gardło – przyznaje Paweł. – Czy będę w stanie pokochać dziecko nie ze swego ciała? Spowiednik powiedział Aleksandrze, że Bóg nie zamyka im drogi do miłości. – Chciałabym zobaczyć owoc naszej miłości – zwierza się. – Ale to, co dla mnie najlepsze, niekoniecznie musi być ważne w planie Bożym.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.