Katastrofa czy manipulacja?

Krzysztof Gosiewski, dr hab. inż., pracownik Instytutu Inżynierii Chemicznej PAN, zajmujący się ochroną atmosfery

|

GN 50/2008

publikacja 11.12.2008 22:55

Stawianie na podstawie nieudowodnionych hipotez kategorycznych żądań gruntownej przebudowy gospodarki światowej jest zwykłym nadużyciem.

Katastrofa czy manipulacja?

Zewsząd zieje grozą. Lodowce się topią. Świat prześladują huragany i tropikalne upały. A wszystkiemu jesteśmy winni my, nadmiernie emitując dwutlenek węgla. Co robić? Ograniczmy emisję gazów cieplarnianych (demolując gospodarki), a, jak twierdzą ekolodzy, lodowce na powrót zamarzną, wichry złagodnieją, zaś obrzydliwe CO2 ulatniać się będzie jedynie z wody sodowej. Żarty na bok! Warto zastanowić się, ile prawdy jest w straszeniu globalnym ociepleniem.

Globalne ocieplenie
To pojęcie mało precyzyjne. Należy je rozumieć jako trwałą tendencję do wzrostu średniej temperatury globu (jak określać tę średnią – też na dobrą sprawę nie wiadomo). Czy rzeczywiście obserwuje się takie zjawisko? Nie wnikając w szczegóły, są pewne niepokojące obserwacje. Średnia temperatura, co najmniej od około 1980 roku, ma wyraźną tendencję rosnącą. Wprawdzie przez ostatnie ponad 20 lat jest to wzrost o około 0,5–0,6°C, jednak jego szybkość jest istotnie zastanawiająca. Zwłaszcza że przez minione tysiąclecie istniała tendencja słabo malejąca.

Jaka jest przyczyna tych zmian? Tak naprawdę nikt nie wie. Im dalej wstecz, tym bardziej dane na temat temperatur są niepewne. Istniały przecież w cyklu tysiącleci okresy zlodowacenia i globalnych ociepleń. Globalne ocieplenie to jednak nie to samo, co efekt cieplarniany. Ten ostatni został rozpoznany na początku XIX wieku (Jean-Baptiste Fourier, 1827) i przez wiele lat był traktowany jako życiodajna przyczyna umiarkowanych temperatur na Ziemi.

Mówiąc w skrócie, polega on na tym, że część promieniowania słonecznego (promieniowanie widzialne i ultrafiolet), łatwo przenika przez gazową atmosferę, ogrzewając powierzchnię Ziemi, która następnie wysyła je w przestrzeń jako promieniowania cieplne (podczerwień), zatrzymywane przez warstwę gazów cieplarnianych. To podnosi temperaturę panującą nad powierzchnią globu. Gdyby nie ten mechanizm, na Ziemi nie byłoby życia, bo średnia temperatura dla całej planety wynosiłaby ok. minus 15°C. Dzięki pochłaniającym energię słoneczną gazom cieplarnianym jest o około 35 stopni wyższa. Histeria związana z tym efektem zaczęła się stosunkowo niedawno i w dużej mierze wynika z wyraźnych manipulacji.

Zły CO2?
Gazów cieplarnianych w atmosferze jest wiele. Dwa pierwsze miejsca na czarnej liście dołączonej do protokołu klimatycznego z Kioto zajmuje dwutlenek węgla i metan. A woda? O niej protokół nie wspomina. Tymczasem H2O jest w atmosferze ziemskiej średnio 50 do 100 razy więcej niż CO2. Jaki zatem woda ma udział w podgrzewaniu atmosfery? Z fizyki wynika, że musi mieć ogromny.

Być może nawet 95-procentowy, a na pewno wielokrotnie większy niż udział wszystkich pozostałych gazów cieplarnianych razem wziętych. Kłopot w tym, że woda w atmosferze nie ma żadnego związku z działalnością człowieka. Emisja H2O w blisko 100 proc. nie jest spowodowana działalnością człowieka, a to podważa szeroko rozpowszechnioną tezę o tym, że to, co robi człowiek, podgrzewa Ziemię. Być może z tego powodu na informacje o wpływie H2O nałożono polityczne embargo, a szeroko kolportuje się dane całkowicie pomijające wpływ wody.

Mówiąc obrazowo, efekt cieplarniany tworzy gruba kołdra pary wodnej otaczająca Ziemię, na którą nakłada się cieniutka warstwa tiulu pozostałych gazów cieplarnianych. Ta kołdra ma bardzo różną grubość w różnych rejonach (w niektórych maleje prawie do zera). Średnio tworzy jednak otulinę znacznie bardziej istotną niż wspomniany tiul. To nie znaczy, że mamy zapominać o tym, że CO2 rzeczywiście gromadzi się w atmosferze. I jest go tam coraz więcej, ale i tak nieporównywalnie mniej niż wody. Problemu CO2 całkowicie lekceważyć nie można, ale z takiego powodu wpadać w histerię?

Przesada! Ktoś tu kręci
Trudno w rozmowach na wysokim szczeblu (jak chociażby te, które właśnie zakończono w Poznaniu) całkowicie ukryć problem dominującej roli H2O w tworzeniu efektu cieplarnianego. Wymyślono więc zgrabną teorię, która pozwala całą winę zwalić na nieszczęsną emisję CO2. Jest to teoria dodatniego sprzężenia zwrotnego, polegająca w dużym skrócie na tym, że nawet niewielkie ilości gazów cieplarnianych, emitowanych wskutek działalności człowieka, powodują zwiększone parowanie wody, która jako czynnik cieplarniany podnosi temperaturę mórz i oceanów, powodując dalsze parowanie, a to… dalsze ocieplanie. Teoria zgrabna, a może i prawdziwa, tylko że przez nikogo dotychczas nie udowodniona.

Mało – w świetle aktualnej wiedzy dość wątpliwa, bo udowodnienie jej wymagałoby stworzenia modelu matematycznego, opisującego bardzo skomplikowaną fizykę obiegu wody w wielkim systemie klimatycznym, jaki tworzy glob i jego atmosfera. Wystarcza jednak do podniesienia hałasu. Dotychczasowe modele zjawisk meteorologicznych i klimatycznych nadają się do opisania zjawisk na przestrzeni kilku dni. Nawet i to nie zawsze się udaje, o czym można przekonać się, oglądając prognozę pogody w TV. Stawianie na podstawie nieudowodnionych hipotez i słabo sprawdzonych modeli kategorycznych żądań gruntownej przebudowy gospodarek światowych, co czyni protokół z Kioto, było co najmniej przedwczesne, a mówiąc ostrzej – jest zwykłym nadużyciem.

Katastrofa?
Przyjmijmy jednak hipotezę nadchodzącej katastrofy klimatycznej, spowodowanej wzrostem koncentracji CO2 w atmosferze za udowodnioną. Jakie mogą być jej przyczyny? Jedna to nadmierne spalanie paliw kopalnych, a druga to zmniejszona absorpcja dwutlenku węgla przez rośliny. Nikt nie pokusił się o oszacowanie, jak dużo zależy od brutalnego wycinania lasów, a jak dużo od spalania węgla czy ropy. Trudno byłoby od krajów rozwijających się wymagać zaprzestania procederu dewastacji lasów tropikalnych. Łatwiej żądać demolki w rozwiniętych gospodarkach kapitalistycznych. Specjalistyczne źródła oceniają, że na przestrzeni lat 1990–2002 emisja dwutlenku węgla w Chinach wzrosła o 39 proc. W Indiach na przykład o 72 proc. Cóż z tego? Otóż to, że Załącznik B do protokołu z Kioto, zawierający listę krajów zobowiązanych do ograniczenia emisji gazów cieplarnianych, nie wymienia Chin, Indii, Brazylii ani wielu innych intensywnie „rozwijających się” gospodarek.

Skutek jest taki, że o ile kraje wymienione w tym załączniku, niezależnie od tego, czy Protokół formalnie ratyfikowały, czy nie, globalnie zmniejszyły w latach 1900–2002 emisję gazów objętych zobowiązaniami Protokołu o 0,6 proc., to kraje w nim niewymienione w tym samym czasie zwiększyły tę emisję globalnie o 38 proc. Protokół wymaga, by w latach 2008–2012 Stany Zjednoczone ograniczyły emisję gazów cieplarnianych o 7 proc. w stosunku do poziomu z roku „bazowego” 1990, podczas gdy godzi się, aby Federacja Rosyjska, „podlegająca procesowi przejścia do gospodarki rynkowej”, tylko utrzymała poziom emisji bazowej. Polska, której gospodarka w końcu też podlega temu „procesowi przejścia”, ma mimo wszystko ograniczyć emisję aż o 6 proc. Ile kosztowałaby światowa recesja, gdyby Stany Zjednoczone i inne oparte na węglu gospodarki istotnie zrealizowały postanowienia protokołu? To też byłaby katastrofa, tyle że ekonomiczna! Kogo dotknęłaby najbardziej?

Wielowariantowa analiza ekonomiczna dokonana w USA przez EIA (Energy Information Administration) szacuje roczny koszt wprowadzania postanowień protokołu w latach 2008–2012 w granicach kilkuset miliardów dolarów na rok. Z tej analizy wynika, że paradoksalnie taniej jest nic nie robić i kupować pozwolenia na emisję z krajów rozwijających się. Powstał więc już, wcale nie wirtualny, liczony w milionach dolarów rynek handlu pozwoleniami na emisję CO2. Kto na nim zarabia? To już inny temat. Sprawa polityki ekonomicznej, a nie nauki o zmianach klimatycznych.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.