Tupanie po katolicku

Marcin Jakimowicz, Jacek Dziedzina

|

GN 49/2008

publikacja 05.12.2008 09:53

Czy katolicy nad Wisłą skończą jak siedzący w loży szyderców staruszkowie z Muppet Show? Jak mają reagować na przekraczanie kolejnych granic i coraz agresywniejszą medialną nagonkę?

Tupanie po katolicku

Lawina ruszyła w ubiegłą środę. Nastąpiła kumulacja, jak w totolotku. Jednego dnia do redakcji spłynęły informacje o: najpiękniejszej parze „Gali”, czyli Tomaszu Raczku i jego partnerze, o folderze Ikei, w którym dwóch facetów, którzy „choć nie planują dzieci”, z radością urządza sobie wspólne mieszkanko, o sieci Media Markt, sprzedającej znaczek: „Nie jestem Chrystusem, ale mój fiut ma cudowne rozmiary” i o bydgoskim spektaklu, w czasie którego publika SMS-ami zdecyduje o tym, czy Jezus zginie na krzyżu. Sporo jak na jeden dzień. Powstało pytanie: Jak reagować? Opisać wszystko? Wyśmiać? Przemilczeć? Nie. Nie chodzi o pobożne „milczenie owiec”. I nie o to, czy w ogóle reagować. Pytanie jest inne: jak reagować? Jak katolicy powinni zachować się w sytuacji, gdy otoczenie staje się coraz bardziej agresywne i szydercze wobec wartości, w które wierzą?

Argumenty i kamienie
Jak powinniśmy reagować, by nie zatracić paschalnego zachwytu i nie skończyć jak staruszkowie z Muppet Show, którzy nieustannie krytykują? Czasem nawet zabawnie. Jak reagować, by nie zatracić ducha opisanego w genialnym Liście do Diogneta. Nieznany autor tak opisywał w II wieku chrześcijan: „Żyją na tej ziemi, ale czują się obywatelami nieba. Kochają wszystkich, a wszyscy ich nienawidzą. Są nieznani, a jednak ustawicznie padają na nich wyroki. Posyła się ich na śmierć, a oni w niej otrzymują życie. Są pogardzani, a oni uważają to za tytuł chwały. Gdy wyrządza się im krzywdę, oni błogosławią; gdy traktowani są haniebnie, odpowiadają szacunkiem”. Prześladowania są ewangeliczną normą. To konsekwencja bycia chrześcijaninem. Jak w obliczu medialnej nagonki rozumieć radykalne słowa Jezusa: Nie stawiajcie oporu złemu? Czy to znaczy: siedźcie spokojnie z założonymi rękami?

Czasami chrześcijanie, w walce o słuszną sprawę, stosują metody, które z góry skazują tę walkę na porażkę. Kilka miesięcy temu, w programie „Warto rozmawiać”, Wojciech Cejrowski o siedzącej w studio Joannie Senyszyn powiedział: „Z głupkami się nie rozmawia”. Nie jest tajemnicą, że poglądy pani poseł na sprawy moralne są dalekie od wszelkich reguł zdrowego rozsądku, ale Cejrowski przegrał medialnie tę rozgrywkę, nie oferując żadnego, poza epitetami, argumentu. A że widzowie kojarzą go z Kościołem, przesłanie było jasne: katole potrafią tylko rzucać kamieniami... To samo dzieje się przy okazji różnych manifestacji Młodzieży Wszechpolskiej, kiedy w ruch idą pogardliwe hasła lub jajka. Trzeba jasno powiedzieć: to z chrześcijaństwem nie ma nic wspólnego. Nawet jeśli rzucający mieliby tzw. świętą rację. Bo w chrześcijaństwie nie o nią chodzi. „Świętą rację” mieli przecież faryzeusze, którzy przyprowadzili do Jezusa kobietę przyłapaną na cudzołóstwie: Mojżesz kazał takie kamienować.

– Pierwsza zasada jest prosta: chrześcijanin nie przekreśla człowieka. Jego celem nie jest zniszczenie przeciwnika – mówi Dariusz Karłowicz, prezes Fundacji św. Mikołaja. To wcale nie kłóci się z drugą zasadą: chrześcijanie nie mogą dezerterować z przestrzeni publicznej. – Wielkim nieszczęściem chrześcijan w Polsce jest to, iż dali sobie wmówić, że wolność wypowiedzi jest dla wszystkich, tylko nie dla nich. W klubie dyskusyjnym, jakim jest demokracja, dochodzi się do wspólnych wniosków, ale warunkiem jest zabranie głosu. Jeśli mogę decydować, jakiego koloru mają być ściany w moim domu, to dlaczego nie miałbym mieć prawa decydować, jakie będzie moje otoczenie społeczne? – dodaje. Niedawno pismo „Focus” opublikowało zdjęcie z konającym na krzyżu Jezusem jako magnesem na lodówkę. Obok były wdzianka, którymi można było ubrać sobie według gustu Ukrzyżowanego. I napis: „Dzięki Bogu już piątek”. – Jeśli chrześcijanie na to nie reagują, to znaczy, że im to nie przeszkadza – mówi Karłowicz. – Wyobraźmy sobie, że „Focus” pokazałby nie Jezusa, ale na przykład konającego Jacka Kuronia i obok stroje hawajskie. Przecież rozpętałaby się medialna histeria! – dodaje.

W katakumbach czy w eterze?
Tak naprawdę pytanie „afirmować czy protestować?” jest pytaniem w rodzaju: „myć ręce czy nogi?”. Musimy być znakiem błogosławieństwa dla świata, nawet jeśli nas prześladują. Ale jednocześnie będziemy też znakiem sprzeciwu. Pytanie zawsze dotyczy metody. Niektórzy zaproponowali, by reakcją na publikację „Focusa” było chodzenie do prezesów firm, które reklamują się w tym piśmie. Prezesom pokazywano by to zdjęcie i pytano, czy chcieliby reklamować się w takiej gazecie. Który z prezesów przytaknąłby z ochotą? Żona Dariusza Karłowicza podeszła kiedyś do jednego z kioskarzy: – Razi mnie to, że sprzedaje pan pisma pornograficzne. Czy mógłby je pan usunąć? Tak zaczęła się akcja „Sklep bez pornografii”. Okazało się, że spokojne, ale stanowcze przekonywanie sprzedawców przyniosło owoce: wielu z nich wycofało się z twierdzenia, że porno w kiosku to konieczność. Chrześcijanie z pewnością nie są skazani na bezczynność. – Katakumby to nie jest miejsce dla chrześcijan, chyba że znajdą się tam pod przymusem, ale nigdy dla własnej wygody i przyjemności – mówi Dariusz Karłowicz.

Czy polscy katolicy niebawem będą postrzegani jedynie jako ci, którzy tupią nogami? – Nie. Ale jeśli tupią nogami, to przynajmniej znak, że żyją – odpowiada Grzegorz Górny, redaktor naczelny „Frondy”. – Byłem ostatnio w Anglii, w kraju, gdzie niewiele osób już „tupie nogami”. Katolików nie widać i nie słychać. O uszanowanie dobrego imienia Jezusa Chrystusa upominają się w nim… muzułmanie. Bo to ich prorok. Jeśli nie będziemy reagowali, ten świat będzie nas prowokował jeszcze agresywniej.

Zniknęły rozmodlone dziewice
Wiosną na ulicach zawisły billboardy z rozmodloną dziewczyną i chłopakiem. Ściskali w rękach różańce i błagali: „Strzeż mnie, Ojcze!”. Firma House reklamowała w ten sposób ciuchy „na dziewicę”. W dodatku baaardzo religijną. Na innych reklamach te same postaci wyciągały lubieżnie języki, zdradzając „69 sposobów na zachowanie dziewictwa”. Jak zrobić wyrazistą reklamę? Postawić na seks i przyprawić go szczyptą religijności. Protesty murowane – kombinowali spece od reklamy. Nie pomylili się.

Polacy zaczęli masowo słać skargi do Komisji Etyki Reklamy, która po ich rozpatrzeniu uznała, że billboardy godzą w uczucia religijne Polaków. – Prócz 280 oficjalnych skarg i kilkudziesięciu petycji zostaliśmy zasypani setkami maili, listów i ponad 500 telefonami. Na tę jedną reklamę przyszło więcej skarg niż na wszystkie inne w ciągu całego zeszłego roku – opowiadał Konrad Drozdowski, zastępca dyrektora generalnego Rady Reklamy. House zrezygnował z używania symboli religijnych A zatem zwycięstwo? Z jednej strony tak. – Zareagowaliśmy na naszym forum – opowiada Grzegorz Górny. – I między innymi dzięki temu protestowi firma wycofała się z drugiej odsłony kampanii reklamowej, która miała być o wiele bardziej agresywna.

A druga strona medalu? Cała Polska dowiedziała się o nowej kolekcji ciuchów, która bez tej reklamy przeszłaby bez echa. Podobnie jak okładka odradzającej się „Machiny”, czy bydgoska premiera „Jesus Christ Superstar”. Reżyser liczył na „święte oburzenie”. I nie przeliczył się. – Zostaliśmy nazwani antychrystami. Ale takie stwierdzenia tylko napędzają reklamę – opowiadał. To nowa sytuacja dla chrześcijan. Są wykorzystywani jako marionetki. Mają potupać nogami, pokrzyczeć, a wszystko po to, by producent sprzedał „zakazany owoc”. Widać to było świetnie przy promocji filmu „Ksiądz”. Kasy kin blokowali chrześcijanie, ściskający w rękach różańce. Niebawem okazało się, że to marketingowa akcja producentów, a protestujący katolicy byli statystami.

Kobiety płyną, dziewczyny czekają, świstak nie zawija
– Oburzanie się i pisanie listów protestacyjnych przypomina gorączkowe rozbrajanie bomb – uważa poeta i publicysta Wojciech Wencel. – Dziesięć ładunków da się zneutralizować, a jedenasty zabije sapera. Czy nie lepiej znaleźć sposób na przeżycie wszystkich eksplozji? W Księdze Daniela jest mowa o trzech młodzieńcach, których wrzucono do pieca ognistego. Każdy by wrzeszczał, a oni chodzili wśród płomieni, błogosławiąc Pana. Naszym znakiem sprzeciwu ma być chwalebny krzyż Chrystusa, który napełnia radością codzienne życie. Dlatego naturalną reakcją chrześcijanina na wynaturzenia dzisiejszej kultury jest absurdalny żart, dobrotliwa ironia, półdystans. Patetyczne, niezrozumiałe dla ogółu gesty nie powstrzymają żadnej antychrześcijańskiej tendencji. Mogą natomiast przerodzić się w pychę, w myślenie typu: „Popatrz, Panie, jaki jestem niezłomny. Wszyscy zbłądzili, ale ja protestowałem!”.


„Nie możemy kłaść nacisku tylko na zagrożenia zewnętrzne, pogrążając się w »kościelnym samozadowoleniu«. To usypia i oślepia” – mówił niedawno biskup Piotr Libera. Trzeba bać się chrześcijaństwa, które tupie na każdym kroku i zmienia kolory twarzy ze złości na „ten przewrotny świat”. I czuje, że żyje tylko wtedy, gdy na celowniku pojawia się wróg. To chrześcijaństwo, które ma do zaoferowania światu jedynie armatkę. Jak zatem reagować, by nie wyjść na wiecznie niezadowolonych dziwaków? A może, obok pisania protestów, zaproponować coś kreatywnego? Świetnie pokazują to dwa zdarzenia związane z pływającą kliniką aborcyjną Langenort. Scena pierwsza. Holenderski statek przybija do portu we Władysławowie. Przypadkowo (?!) trafia na chwilę, gdy zebrany na Dniach Morza tłum rybaków modli się na Mszy. Polskie media przez cały dzień pokazują migawki: zaciśnięte pięści, agresywne hasła Młodzieży Wszechpolskiej, przepychanki.

Drugi obrazek. Ten sam statek wpływa do jednego z irlandzkich portów. Na brzegu nie widać demonstrujących młodych ani agresywnych grup skinheadów, lecz… tłum matek z małymi dziećmi na rękach. Medialne zderzenie pływającej kliniki aborcyjnej z bawiącymi się na wybrzeżu maluchami zadziałał jak trzęsienie ziemi. Dlaczego? Bo pokazał kontrast: życie–śmierć. Parafrazując słowa Jezusa: dobrem odpowiadał na zło. W Polsce udało się przeprowadzić kilka podobnych akcji. „Fronda” znana jest z wielu nieszablonowych, zakorzenionych w popkulturze pomysłów. Najbardziej znaną jej akcją była produkcja oryginalnych koszulek. „Ewangelizacja wizualna czeka na twoją klatkę piersiową” – głosiły reklamy. Na ulice miast wylegli ludzie w koszulkach „NO SEX until marriage. No morality WITHOUT CHRIST” (żadnego seksu przed małżeństwem, żadnej moralności poza Chrystusem). Największą furorę robił jednak wizerunek prostytutki podpisany: „Dziewczyny czekają na Twoją modlitwę 24 h. Przez całą dobę”.

Przed rokiem, w niedzielę 9 grudnia, grupa członków Ruchu Światło–Życie z Poznania przeprowadziła w jednym z centrów handlowych akcję zwracającą uwagę na konieczność świętowania niedzieli. Blokowali kasy? Szarpali się z ochroną? Nie. Ruszyli do supermarketu ubrani w pomarańczowe koszulki z napisami: „Nawet świstak w niedzielę nie zawija” oraz „Po trzecie: dzień święty święcić i dać szansę świętować innym”. Spędzili w nim kilka godzin, spacerując, rozmawiając z osobami, które ich zaczepiały. – Ludzie czytali na głos napisy, po jakimś czasie niektórzy (głównie personel sklepu) rozpoznawali nas i uśmiechali się z daleka! – opowiadali po happeningu młodzi poznaniacy. Nie chodziło im o medialną zadymę. Raczej o protest w duchu Pomarańczowej Alternatywy. Podobny klimat miała inna wielkopolska akcja: Noc Świętych. Tłum młodych katolików z Gniezna zamiast pomstować na Halloween w wigilię dnia Wszystkich Świętych, zorganizował alternatywną imprezę. – Noc Świętych była nocą nadziei i światła, a nie proponowaną przez Halloween nocą ciemności, duchów i strachu. Na naturalny u człowieka lęk przed śmiercią odpowiedzieliśmy nie chichotem, ale nadzieją na nowe, piękniejsze życie – tłumaczył pomysłodawca akcji ks. Jan Kwiatkowski.

Gdy polskie feministki przygotowywały na 8 marca marsz ulicami Katowic, znajoma rzuciła pomysł: A gdyby zrobić tak? Do grupki krzyczących kobiet (okazało się, że mimo prężnej medialnej kampanii przyjechała ich garstka) podjeżdża ciężarówka. Zaczyna grać Magda Anioł. Śpiewa swą przebojową piosenkę: „Nie bez przyczyny są chłopcy i dziewczyny”. Z paki wysypuje się tłum facetów nienagannie ubranych w smokingi, podchodzi do protestujących feministek i… zaprasza je do tańca. Jak zareagowałyby na taki gest? Przyjęłyby zaproszenie? Niby to samo, ale nie tak samo. Jak w anegdocie: W czasie kazania proboszcz wychodzi na ambonę i zaczyna biadolić: – W innych parafiach ludzie są hojni i chętnie łożą na swój kościół. A u nas? Na dnie koszyka zawsze znajduję same drobne. Nie bądźcie tacy skąpi! W sąsiedniej parafii kazanie rozpoczyna uśmiechnięty ksiądz: – Kochani, co chwila słyszę, że w innych parafiach w koszykach znajdują jakieś drobne. A u nas? Zawsze mnóstwo banknotów. Mam naprawdę wyjątkowych parafian! Chciałem wam serdecznie podziękować. Jak myślicie, który z proboszczów zebrał większą ofiarę?

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.