Obamaland

Paweł Toboła-Pertkiewicz, dziennikarz gospodarczy

|

GN 46/2008

publikacja 16.11.2008 15:52

W stolicy Stanów Zjednoczonych zapanowała obamomania. Gdzie się człowiek nie obejrzy, widzi Baracka Obamę.

Obamaland Na każdej ulicy widać, że Waszyngton to miasto Obamy fot. Paweł Toboła-Pertkiewicz

Dystrykt Kolumbia to bardzo specyficzne miejsce. Z pewnością mało reprezentatywne w porównaniu z resztą Ameryki. To, co się tutaj dzieje od 4 listopada, przechodzi wszelkie wyobrażenie. Dystrykt to wydzielony obszar ok. 100 mil kw., gdzie mieszka niewiele ponad pół miliona ludzi, głównie urzędników centralnej administracji rządowej. Wynik wyborów jednoznaczny: 93 proc. dla Obamy, 7 proc. dla McCaina!

Do lat 60. ub. wieku mieszkańcy dystryktu nie mieli prawa wybierania elektorów. Dziś wyznaczają ich trzech. Nadal nie mają swoich przedstawicieli w Kongresie, co jest widoczne na niemal każdej tablicy rejestracyjnej. „Taxation without representation”, czyli płacimy podatki, a nie mamy swoich przedstawicieli w Kongresie. Miasto Obamy Waszyngton to obecnie miasto Obamy. Jadąc z lotniska Dulles, położonego w sąsiedniej Wirginii, na ziemi widziałem pogniecioną pierwszą stronę „The Washington Post” z wielkim napisem: „Obama makes history”. Dopiero później dowiedziałem się, że ta gazeta warta jest na czarnym rynku okrągłe 100 dolarów.

Gdy zabrakło gazet, główne waszyngtońskie dzienniki w kolejnym dniu musiały dodrukować od 150 do 300 tysięcy dodatkowych egzemplarzy. Przed wejściem na główną stację metra kolejka około 200 osób. Czarnoskóry mężczyzna trzyma w ręku historyczny numer gazety. – Jak nie chcesz stać w kolejce, mogę ci sprzedać za 100 baksów – proponuje. Jak stanę w kolejce, zapłacę 1,5 dolara. Idę dalej. Wzdłuż całej alei na każdym kawałku ławek, drzew, koszy na śmieci pełny wybór gadżetów z kampanii Baracka Obamy.

Koszulki, bluzy, kurtki, czapeczki baseballowe, zimowe, chusty, rękawiczki, znaczki, nalepki na lodówki, zdjęcia, szaliki, obrazy w ramkach, bez ramek, karykatury, zdjęcia z zastępcą Joe Bidenem, z rodziną i fotografi e córek prezydenta. Przed sklepem z politycznymi gadżetami na Pennsylvania Avenue, kolejka nie tylko do kasy, ale także do wystawionego przed sklepem manekina Obamy. Ekspedienci nie nadążają z wykładaniem breloczków i koszulek. Popularne są też naklejki: „20.01.2009. The last day of Bush” (20.01.2009. Ostatni dzień prezydentury Busha). Przy kolejnym straganie widzę tylko czapeczki McCaina. – Wszystkie czapeczki Obamy już sprzedałem – mówi Tyron. Pytam o koszulki McCaina, bo na stoisku ich nie widzę. Sprzedały się? Tyron zaprasza mnie na tył swojego stoiska i pokazuje kosz na śmieci – tam są koszulki McCaina.

– Od wyborów nie sprzedałem ani jednej – mówi. Victor, który handluje zdjęciami Obamy, zachęca, żebym szybko kupił, bo za pół godziny zabraknie. Ile sprzedałeś tych zdjęć? – pytam. Dziś kilka tysięcy – odpowiada. Co teraz będzie? Na zdjęciach oprócz wizerunku Obamy napisy PEACE i CHANGE – pokój i zmiana. O jaką zmianę chodzi? – pytam. – Trzeba wszystko zmienić – odpowiada Victor. Co konkretnie, nie bardzo chce sprecyzować. W Waszyngtonie zwolenników Republikanów znaleźć niemalże nie sposób. Joe jest pracownikiem jednego z rządowych budynków. Zajmuje się konserwacją urządzeń klimatycznych. Gdy pytam o wybory, zmienia ton rozmowy. Wyraźnie nie chce o tym mówić. Dopiero gdy mówię, że gdybym mógł, na pewno nie głosowałbym na Obamę, uśmiecha się. To miasto Obamy i on jako republikanin czuje się w nim jak intruz. – W zasadzie to nikt nie wie, co teraz będzie. Obama mówił dużo o zmianie, ale nikt nie zna szczegółów. Nie wiem, czy zamierza podwyższyć podatki, czy nie. Jego prezydentura to wielka niewiadoma – stwierdza.

Zupełnie inaczej wygląda obamomania, gdy przekroczy się rzekę Potomac i wyląduje w sąsiedniej Wirginii. Tam, co prawda, również wygrał demokrata, ale zaledwie kilkoma punktami. Tam też znajduję pierwsze auta z naklejkami z podobizną McCaina. Sprzedawców gadżetów niezbędnych do życia mieszkańcom Waszyngtonu brak. Cindy, która głosowała na McCaina, jest rozczarowana wynikiem wyborów. – Obama nie jest przygotowany na prezydenturę. Wydaje mi się, że jego rezultat wynika bardziej ze słabości Republikanów aniżeli z siły Demokratów – mówi. Potwierdza to spostrzeżenie David Boaz, wiceszef wolnorynkowego CATO Institute. – Mamy sytuację, w której odchodzący prezydent jest najbardziej nielubianym prezydentem w historii. No i mamy recesję gospodarczą. Demokraci nie musieli w zasadzie prowadzić żadnej kampanii wyborczej, a i tak by wygrali – przekonuje. Zarobić na Obamie Na północ od DC jest stan Maryland. Tam również wygrał Obama stosunkiem 61:39 proc. Przed domami trawniki udekorowane plakatami z Obamą, a także przedstawicielami do stanowego kongresu. Na sklepach, przed wejściem do punktów usługowych – niemal wszędzie wisi kserokopia pierwszych stron gazet z 5 listopada.

– To jest wschód Ameryki. Pojedź do środkowych stanów, a zobaczysz inną Amerykę. Przed każdym domem plakat McCaina, poparcie dla wojny i napis: „God bless America” – mówi fryzjer palący papierosa przed swoim zakładem. Waszyngton to bardzo specyficzne miasto. Miasto urzędników, zwanych tutaj „blue collars”, którzy chcą rozrostu interwencjonizmu państwowego, zwiększenia liczby urzędników. Zaskakujący jest jednak rozmiar obamomanii, jaki jest tutaj widoczny. Jeden z moich rozmówców
mówi, że Obama jest już produktem popkultury i można na jego wizerunku zarobić mnóstwo pieniędzy. Na McCainie przemysł rozrywkowy na pewno tyle by nie zarobił. Drugi republikanin, jakiego udało mi się spotkać w Waszyngtonie, mówi, że co prawda dziś cała Ameryka kocha i szanuje Obamę, ale za rok, dwa lata ci sami ludzie będą na niego psioczyć jak dziś na Busha. – Wystarczy, że kryzys ekonomiczny będzie nadal postępował, a ludzie zapomną o kampanii, tylko będą żądać konkretów – mówi podniesionym głosem. Dziś Waszyngton to jednak miasto radości i obamomanii. Tę atmosferę doskonale oddaje naszywka na plecaku pewnego nastolatka: przekreśloną nazwę Waszyngton zastąpił Obamaland.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.