Pogoda dla wiernych

Jacek Dziedzina

|

GN 42/2008

publikacja 15.10.2008 15:43

Nie zgadzam się na rozwód, ponieważ kocham moją żonę – powiedział Andrzej przed sądem o kobiecie, która go rzuciła. To będzie tekst bez szansy na hollywoodzki scenariusz.

Kiedyś głośno było o pewnym amerykańskim adwokacie. Dał ogłoszenie, że za darmo prowadzi sprawy rozwodowe. Do jego kancelarii zaczęły ustawiać się kolejki interesantów. Każdemu klientowi ów adwokat przedstawiał następującą ofertę: „Spróbujcie najpierw przez miesiąc żyć tak, jakbyście się dopiero w sobie zakochali. Jeśli to nic nie da, wróćcie do mnie i macie sprawę za darmo”. Podobno wracali nieliczni. Złośliwi tłumaczyli, że pewnie znajdowali bardziej „życiowego” adwokata... To bardziej anegdota niż fakt, ale mówi coś ważnego: spróbujmy przeciwstawić się mentalności rozwodowej. Nierzadko można usłyszeć życiowe rady dobrych ciotek lub sąsiadek: „Zostaw go, głupia, załatwimy ci dobrego adwokata”. Albo: „Gdzieś ty miał oczy, zostaw ją, wygrasz szybko sprawę”, radzą koledzy. Tymczasem wiele osób postanowiło, że nigdy nie zgodzi się na rozwód. Nawet jeśli nie ma, po ludzku patrząc, szans na powrót współmałżonka. I to już nie są anegdotki.

Porzuceni
Andrzej z Warszawy ożenił się w 1993 roku. W tym czasie niemal ciągle przebywał za granicą. Otworzyły się pewne możliwości rozwoju, więc z tego skorzystał. Po 4 latach żona złożyła w sądzie pozew rozwodowy. – Wiem, że prowadziłem niestabilny tryb życia, prawie nie było mnie przy żonie – opowiada. – Ale starałem się odwieść ją od rozwodu. W sądzie złożyłem wniosek, żeby na rok zawiesił sprawę, abym mógł usunąć przesłanki do rozwodu. Podjąłem już pracę na miejscu, zrezygnowałem z wojaży, uznałem swoją winę i prosiłem o przebaczenie. Nie było mowy o żadnej zdradzie, tylko te ciągłe podróże – wspomina. Przed sądem dwa razy powiedział, że nie zgodzi się na rozwód, ponieważ kocha swoją żonę. Nie pomogło. Dzisiaj ona żyje w związku niesakramentalnym.

On jest współzałożycielem Stowarzyszenia Trudnych Małżeństw „Sychar”. – Nie widziałem żony już 8 lat, ale nadal ją kocham. Modlę się, żebyśmy się wszyscy kiedyś pojednali, nawet z tym jej nowym „mężem” – dodaje. Danuta z południowej Polski nie spodziewała się, że szczęśliwe małżeństwo może zamienić się w koszmar. Idealna para, kilkanaście lat wspólnego życia. – Modliliśmy się razem codziennie, zawsze razem chodziliśmy na Mszę. Niczego nie mogłam mu zarzucić jako mężowi, a i wśród ludzi uchodził zawsze za wzór moralności – opowiada Danuta. Coś niepokojącego zaczęła zauważać trzy lata temu. Były podstawy, by podejrzewać, że pojawiła się inna kobieta. Ale zapewnienia, że wszystko jest porządku, wystarczyły Danucie, choć niepokój pozostał. – Pewnego dnia jednak usiadł i powiedział: „Koniec. Coś we mnie pękło”. Okazało się, że „inna kobieta” to osoba, którą znam. Później dowiedziałam się, że spodziewają się dziecka. Mąż postanowił odejść ode mnie. Złożył w sądzie pozew o rozwód. Rozprawa trwała zaledwie 10 minut. Pamiętam tylko, że sędzina trzy razy zapytała mnie, czy kocham swojego męża. Ja trzy razy powiedziałam: kocham. Nie dostał rozwodu. Nie mogę się na to zgodzić, bo to nie mój wybór. Gdybym to zaakceptowała, zakwestionowałabym kilkanaście lat mojego szczęśliwego życia – mówi Danuta. – Proszę mi wierzyć, że to nie jest żadna zemsta, nie czuję nienawiści. Po prostu to nie ja dokonałam tego wyboru – dodaje.

Rozwód czy separacja?
Powiedzmy sobie szczerze: dla większości ludzi taka postawa to wyraz skrajnej naiwności. Mało jest środowisk, które wspierałyby duchowo porzucone osoby, chcące dochować wierności przysiędze małżeńskiej. Podpowiedź „znajdziesz kogoś lepszego” wydaje się najbardziej oczywista i ludzka. Dobrze, że istnieje duszpasterstwo osób żyjących w związkach niesakramentalnych. To też są ludzie Kościoła. – Jednak jest duża luka, jeśli chodzi o wsparcie dla tych, którzy chcą być wierni, żyć samotnie po opuszczeniu przez współmałżonka – przyznaje ks. Jarosław Ogrodniczak z archidiecezji katowickiej, prowadzący m.in. weekendy dla osób, które weszły w nowe związki cywilne. Katechizm Kościoła Katolickiego mówi, że możne tolerować rozwód cywilny, ale tylko w ostateczności, gdy wyczerpane są wszystkie inne możliwości prawne. Tymczasem w Polsce istnieje instytucja separacji, dopuszczana przez Kościół. Jej skutki w prawie cywilnym są niemal takie same, jak w przypadku rozwodu. To znaczy, że można podzielić majątek, uzyskać alimenty, prawa rodzicielskie itd. bez sprawy rozwodowej (i koszty separacji są dużo niższe). Jest tylko jedna, oczywista różnica. – Separacja daje zawsze szansę powrotu, ale ludzie częściej wybierają rozwód, bo separacja nie pozwala na zawarcie nowego związku cywilnego – mówi dr Jacek Pulikowski, wieloletni pracownik poradni rodzinnej, autor wielu książek. I to chyba główna przyczyna mniejszej popularności separacji. – Jeśli jest na przykład przemoc w rodzinie, to zawsze doradzam separację – mówi ks. Ogrodniczak. – Nigdy nie mówię: „pozwól się bić, bo Jezus też cierpiał”.

Separacja jest wystarczającym znakiem, że taki współmałżonek mówi: „nie”, ale jednocześnie nie chce rozwodu – dodaje. Przyznaje, że trudno mówić o tym młodej kobiecie czy mężczyźnie, porzuconym przez współmałżonka. Sami nie wiedzą, czy wiązać się z kimś jeszcze, czy zostać wiernym, mimo niewierności drugiej strony. – Wtedy przywołuję słowa, które mówią mi osoby żyjące w związkach niesakramentalnych: „Jesteśmy szczęśliwsi niż w pierwszym małżeństwie, ale nikomu nie życzymy takiego szczęścia” – mówi śląski duszpasterz. - Przychodzi I Komunia dziecka z nowego małżeństwa i wtedy oboje czują ten ból, że nie mogą razem z nim przystąpi do ołtarza - mówi ks. Ogrodniczak. W przypadku zdrady separację lub pojednanie doradzał już św. Augustyn. Czujemy jednak, że granica między powinnością a heroizmem jest trudna. I pełna napięć.

Pustynia jest łaską
– Wiele par jednak schodzi się ponownie, ale o tym mniej się pisze – twierdzi Jacek Pulikowski. – Naprawa jest możliwa nawet W Warszawie ks. Jan Pałyga prowadził już duszpasterstwo osób żyjących w związkach niesakramentalnych. Ale pięć lat temu pojawiły się też osoby porzucone przez współmałżonków. Szukały jakiegoś światła w całkowitej ciemności. Nie chciały rozwodów, jak Andrzej, ale nie wiedziały, co dalej. – Kryzys jest drogą do poznania prawdziwej miłości – mówi Andrzej. – Całe moje życie po odejściu żony to coraz mocniejsze przekonanie, że ją kocham – dodaje. – W „Sychar” nie chodzi nam tylko o dochowanie wierności przysiędze małżeńskiej, ale też staramy się wierzyć, że „stracone” małżeństwo można jeszcze odbudować, na mocniejszym fundamencie – tłumaczy Andrzej. Dla niego każdy rozwód jest grzechem społecznym, bo zaraża innych. – Ludzie rzadko mają świadomość, że sakrament małżeństwa to trójstronne przymierze, niesamowicie zobowiązujące. Kryzys jest pustynią, ale to pustynia łaski – wierzy Andrzej.

Gdybyś wrócił…
Danuta nie wstydzi się powiedzieć, że gdyby mąż jednak do niej wrócił, być może przyjęłaby go znowu. – Najgorsze jest jednak to, że on zakwestionował całą naszą przeszłość – wspomina o jego liście do sądu biskupiego, z wnioskiem o stwierdzenie o nieważności małżeństwa. – Napisał w nim, że był niedojrzały, kiedy się ze mną żenił, a tak naprawdę nigdy mnie nie kochał – dodaje. Sprawy w sądach biskupich wyglądają różnie. Często są rzeczywiste przesłanki do orzeczenia o nieważności związku. – Ale niektórych spraw nie potrafi ę zrozumieć – mówi pewien ksiądz. – Właśnie niedawno jeden facet uzyskał odpowiednie orzeczenie. Też powoływał się na swoją niedojrzałość. I zawarł nowy związek! No to skoro teraz jest już dojrzały, to dlaczego nie spróbował na nowo ze swoją żoną? Ona teraz widzi, że jest z kimś innym, wszyscy czują, że to nie tak powinno być – przyznaje mój rozmówca. To też jest sprawa do nowego przemyślenia w całym Kościele. Żeby nie stwierdzać o nieważności zbyt pochopnie. Głos w tej sprawie zabierał już Jan Paweł II w przemówieniach do Roty Rzymskiej. A jeden z jej członków, ks. Joaquin Llobel, krytykował niektóre sądy biskupie za to, że wydają orzeczenia o nieważności tylko na podstawie nieudanego pożycia małżeńskiego. – Budzę się codziennie i mówię: Jezu, co dalej? – Danuta nie widzi sensu tego, co się stało. – Zawsze najbardziej bałam się samotności. I właśnie ją otrzymałam – mówi. Wspierają ją przyjaciele i rodzina. Obiecała sobie, że każde „Ojcze nasz”, które zmówi do końca życia, ofiaruje w intencji męża. Andrzej z Warszawy nadal chce, żeby żona (ma już dziecko z innym) wróciła do niego. – Trzeba być otwartym na cud pojednania – mówi.

Retrouvaille znaczy odnalezienie
Niedawno Benedykt XVI spotkał się w Rzymie z przedstawicielami „Retrouvaille” (Odnalezienie). Tę organizację założyłoponad 30 lat temu w Kanadzie małżeństwo Guya i Jeannine Beland. Podobnie jak „Sychar”, chce pomagać małżeństwom w kryzysie oraz osobom porzuconym lub tym, którzy kiedyś porzucili, zawarli nowy związek... Każda możliwa komplikacja małżeńska jest tutaj w centrum zainteresowania. W czasie weekendowych spotkań uczestnicy poznają różne sposoby wzajemnej komunikacji, poddają się terapii i kierownictwu duchowemu. Papież w swoim przemówieniu powstanie „Retrouvaille” nazwał „opatrznościowym”: „W najmroczniejszych chwilach małżonkowie stracili nadzieję; dlatego potrzebni są inni, którzy jej strzegą, potrzebni jesteśmy my, towarzystwo prawdziwych przyjaciół, którzy z największym szacunkiem gotowi będą podzielić się własną nadzieją z tymi, którzy ją utracili”, mówił Papież. I dodał: „Kiedy para przeżywa kryzys, znajduje wokół siebie wiele osób gotowych radzić jej separację. Nawet małżonkom, którzy pobrali się w imię Pańskie, proponuje się z łatwością rozwód, zapominając, że człowiek nie może rozwiązywać tego, co Bóg związał”. „Retrouvaille” działa już w 21 krajach. W USA niemal w każdym stanie są odpowiednie grupy. „Ludzie są ubodzy, jeśli chodzi o przygotowanie do małżeństwa”, napisała Joyce, koordynator „Retrouvaille” w stanie Ohio. Pięć lat cierpiała po tym, jak odkryła romans swojego męża Pata. „Każdy ze znajomych, który miał podobny problem, już dawno się rozwiódł”, pisze Joyce. Ona i Pat spróbowali w „Retrouvaille” i udało się. Ale z obu stron była dobra wola naprawienia wszystkiego. Pozostaje dramat osób, które zostały porzucone „na zawsze”. Trzeba mądrego duszpasterstwa i środowiska przyjaciół. „Retrouvaille”, „Sychar”, duszpasterstwo w Poznaniu, w Chorzowie w kościele.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.