Nie straciłem busoli

Władysław Bartoszewski, historyk, były minister spraw zagranicznych

|

GN 22/2008

publikacja 06.06.2008 09:30

Za co dziękuję? W moim wieku jest zupełnie oczywiste, że człowiek dokonuje całościowego obrachunku życia. Rachunku świateł, półświateł, cieni i blasków, które w naszej biografii odegrały jakąś rolę.

Nie straciłem busoli   Ten bilans jest dla mnie naznaczony poczuciem ogromnej wdzięczności Bogu i ludziom za to wszystko, co mi się udało w życiu zrobić pozytywnego. Bogu dziękuję za decyzję rodziców oddania mnie do szkoły katolickiej, w której mogłem uzyskać trwałą formację. Dziękuję za dyrektora mojego gimnazjum, ks. Romana Archutowskiego, męczennika Majdanka, obecnie już błogosławionego. Za wychowawców: dr. Tadeusza Mikułowskiego i dr. Teodozego Radzikowskiego, który po latach wstąpił do zakonu ojców paulinów. Jestem z tego samego pokolenia co Karol Wojtyła. To pokolenie żyło w cieniu tego, co ten wielki Polak określił pojęciem miary zła w XX wieku.

Systemy totalitarne, nieludzkość, były ramami naszego życia. A przecież nikt nas nie wychowywał do życia w świecie nienawiści, zbrodni i obozów zagłady. Dziękuję więc Bogu za to, że dał mi siły do zniesienia wielu bardzo trudnych prób. Od tej pierwszej, gdy jako 18-latek stałem się więźniem Auschwitz, aż po próby, które trwały do końca niewoli Polski, czyli do 1989 roku. Złożyło się na nie 6,5 roku więzień komunistycznych, stan wojenny, internowanie, szereg lat po-czucia dyskryminacji, szczucia, zagrożenia, inwigilacji.

W moim indywidualnym rachunku dziękuję Bogu za łaskę poznania wielu wspaniałych ludzi, takich jak wybitna pisarka Zofia Kossak, której sekretarzem byłem przez ponad rok i która miała na mnie wielki wpływ. Jak ks. Jan Zieja, mój spowiednik z lat 1942–43, kiedy w warunkach wojny formowały się moje bardzo trudne decyzje i przeżywałem kryzys dezorientacji po zwolnieniu z obozu koncentracyjnego. Dziękuję za przyjaciół: ks. Andrzeja Bardeckiego, prof. Kazimierza Kumanieckiego, Jana Parandowskiego. Powinienem też wyliczyć kilkadziesiąt osób – kolegów i koleżanek, których nazwiska nic dzisiaj nikomu nie powiedzą, a którzy swoim zachowaniem w warunkach próby, więzienia, torturowania zawstydzali innych.

Oczywiście poznawałem również ludzi złych i słabych, może nawet nikczemnych, ale o tych ludziach mało mówię. Wolę mówić o dobru, którego doświadczyłem. To jest dla mnie powód do stałej wdzięczności. Nigdzie nie było powiedziane, że w ogóle muszę przeżyć wojnę. A przeżyłem, bez ran i kalectwa. Nigdzie też nie było powiedziane, że muszę przeżyć komunistyczne więzienia. Byłem wielokrotnie przesłuchiwany w latach stalinowskich, a nie popełniłem żadnego uczynku, którego bym się musiał wstydzić. To były ciężkie próby. Ale mówiłem sobie: skoro Bóg to dopuszcza, to znajdą się chyba jakieś środki i siły, aby dać sobie z tym radę. Wierzyłem w Opatrzność i wierzyłem w natchnienie Ducha Świętego. Czuję dobroczynny powiew Jego działania. Jestem człowiekiem szczęśliwym, bo nie marzę o tym, aby choć jedno zdanie napisane przeze mnie nie istniało. Więc jest to podstawowy powód do wielkiej, dozgonnej wdzięczności Bogu do ostatniego tchu – że pomógł mi przeżyć trudne okresy bez utraty busoli.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.