Polska da się lubić

Jarosław Dudała

|

GN 45/2007

publikacja 07.11.2007 20:47

Mówimy o niej niechętnie: "ten kraj". A jak Polskę widzą osiedleni tu obcokrajowcy?

Polska da się lubić – Polacy mają w sobie ogień – mówi Steve Terret. Specjalnie dla nas założył szalik FC Liverpool, klubu ze swego rodzinnego miasta. Jakub Szymczuk

Znany z programu „Europa da się lubić” Anglik Steve Terret jest prawnikiem, 8 lat był wykładowcą uniwersytetu w Liverpoolu, a gdy składał podanie o pracę na renomowanym Uniwersytecie Cambridge, czynił to od razu z myślą, że będzie to praca w Polsce. – Chciałem zrobić coś egzotycznego – śmieje się Anglik. I rzeczywiście, Steve jest przedstawicielem Cambridge przy Uniwersytecie Warszawskim. – Zwykle do takiej pracy wyjeżdża się na rok. Więc ja już po raz dziewiąty ryzykuję ten jeden rok – dodaje. – Najpierw zakochałem się w Polsce, a potem w Polce – mówi Steve. – Każdy Anglik, który na 5 minut wyjdzie na Krakowskie Przedmieście albo jakąkolwiek inną polską ulicę, musi się zakochać – twierdzi Terret.

Jagiełło jest fajny chłopak
– Podoba mi się tutaj podejście do życia. Chociaż Polska ma smutną, ekscytującą, a czasem tragiczną historię, to Polacy mają w sobie ogień – mówi Anglik, dodając, że do naszego kraju nie zrażają go takie doświadczenia, jak to z babcią pchającą się łokciami w zatłoczonym autobusie. – Czy mam jakieś ulubione miejsce w Polsce? Tak! – kanapę, na której siedzę z żoną przed telewizorem – śmieje się Anglik, spoglądając na małżonkę noszącą pod sercem ich dziecko. – Uwielbiam Zakopane, Mazury, Kaszuby (są nawet lepsze do żeglowania niż Mazury!) i Poznań, bo tam poznałem swój skarb – mówi Steve, raz jeszcze patrząc na małżonkę. – Na nasz ślub przyjechało tu 50 Anglików i też zakochali się w Polsce. Tyle że chyba nie pamiętają, że tu byli – tak dobrze się bawili – śmieje się Steve. – Jeśli Polak siedzi przy piwie z innym Polakiem, to nigdy nie powie: „ale mamy wspaniały kraj!”. Tak samo, jeśli siedzi przy piwie z Anglikiem czy Francuzem. Ale gdyby ten Anglik czy Francuz powiedział, że mu się w Polsce nie podoba, to Polaka od razu stawia to na baczność i jest gotowy bronić Polski do krwi ostatniej – mówi Terret. – Polak lubi Polskę, ale boi się to powiedzieć. Łatwiej mu być pesymistą – uważa Brytyjczyk. Steve Terret nie dziwi się Polakom wyjeżdżającym do jego kraju, bo wie, że stoją za tym przyczyny ekonomiczne. – Jagiełło jest fajny chłopak, ale królowa Elżbieta jest trochę więcej warta – mówi.

Rodzina, imprezy i śpiew
Z kolei jego kolega z telewizyjnego programu Paolo Cozza, także prawnik z wykształcenia, uważa, że jak robić interesy, to w Polsce. – Każdy, kto ma dobre oczy, inne niż polskie, ten widzi, że tu są perspektywy, jest wielki potencjał – uważa Paolo, który od kilkunastu lat próbuje w naszym kraju sił w branży motoryzacyjnej. – Jak się tu robi interesy? Przez kontakt osobisty. To trudny rynek, bardzo szybko się rozwijający – dodaje. Paolo po raz pierwszy przyjechał do Polski w 1992 r. – Polacy pasują do mojego charakteru. Potrafią kombinować, cenią gościnność, rodzinę, imprezy, śpiew. Są podobni do Włochów, tylko mniej spontaniczni – uważa Paolo Cozza. Dodaje, że z początku uderzyło go, że Polacy to ludzie mili, z sercem. – Teraz są mniej życzliwi, bo są bardzo zajęci – dodaje Włoch. Wspomina, że gdy przyjechał kilkanaście lat temu do Polski, dało się odczuć, że to czasy historycznego przełomu, że Polacy zaczynają naprawdę żyć. – Popatrzcie, jak wygląda Polska teraz, a jak wyglądała kilkanaście lat temu. Różnica jest ogromna! – mówi Paolo.

Wariat
Dziwi go, że Polacy nie lubią swojego kraju. – Mówią mi: „Ty jesteś wariat! Po co tu przyjechałeś, we Włoszech jest tak pięknie!”. Od Włocha nie słyszałem czegoś podobnego. Bo to jest taki polski problem narodowy – narzekanie. I wiara, że poza Polską jest lepiej. A tak nie jest. Tylko że Polacy sami muszą do tego dojść – mówi Paolo. Mimo to uważa, że Polacy są patriotami. – To widać, jak jakiś Polak wygrywa w sporcie. Wtedy od razu pojawiają się biało-czerwone flagi. A pamiętacie medale Otylii? Od razu wszyscy byli fanami pływania – mówi Paolo Cozza.

Francuz nie pies
Laurent Nal jest Francuzem z Marsylii. W bajkowej scenerii tamtejszych gór poznał swoją przyszłą żonę Grażynę. Laurent jest człowiekiem poważnie traktującym swą wiarę, dlatego szukał żony, z którą mógłby naprawdę po katolicku wychować dzieci. – We Francji takich dziewczyn nie znalazłem – przyznaje. – Chociaż... kolega mówił mi, że podobno są w Hiszpanii – mówi Laurent. Jego miłość okazała się jednak Polką. Grażyna, wiedząc o preferencjach Laurenta, starała się go do siebie zniechęcić. – Pytałam go: dlaczego ja? Przecież takich dziewczyn w Polsce jest wiele. A gdy mówił, że przyjedzie za mną do Polski, tłumaczyłam, że nie zdaje sobie sprawy z tutejszych realiów życia – mówi Grażyna Nal, która przed swoim wyjazdem z Francji właściwie pokłóciła się z Laurentem.

Ten jednak po kilku miesiącach przyjechał do Polski. Sypiał w schroniskach młodzieżowych. Kiedyś znalazł w książce telefonicznej numer do pewnego schroniska. Zadzwonił i spytał, czy są w nim wolne miejsca, a gdy okazało się, że tak, zapytał, czy może w nim zanocować. „Nie” – padła odpowiedź. Francuz poczuł się szykanowany. Przeszło mu, gdy okazało się, że to było schronisko dla... psów. Znalazł pracę wykładowcy informatyki na Politechnice Śląskiej. Zarabiał mniej niż 10 proc. tego, co we Francji. „Jak ja o tym powiem ojcu?” – zastanawiał się Laurent. Za to zaczęło mu się układać z Grażyną. Gdy zobaczyła, jak godzinami czeka na nią na dworcu z kwiatami, serce jej zmiękło. Dziś mieszkają pod Rybnikiem, mają czwórkę dzieci.

Z Harvardu do Tarnobrzegu
Zofia Szozda jest Amerykanką. Jej tata był z pochodzenia Polakiem, mama – Angielką. Podczas studiów na Harvardzie (historia nauk ścisłych) trafiła w Bostonie do polskiego klubu studenckiego. Tam tak naprawdę po raz pierwszy zetknęła się z ludźmi wierzącymi. Wyjechała potem do Krakowa na studia jako stypendystka Fundacji Kościuszki. Przyjęła chrzest I Komunię, i bierzmowanie. – Kościół jest dla mnie bardzo ważny – mówi Zofia, wymieniając powody, dla których nie chce wraz z mężem Polakiem wyjechać do USA. Przyznaje też, że gdy się pobrali, bezpośrednim powodem, dla którego zostali w Polsce, był lęk przed zamachami terrorystycznymi na USA. Zofia mieszkała bowiem w New Jersey. Z daleka widziała, jak walą się wieże World Trade Center. Teraz powody, dla których Szozdowie mieszkają w Tarnobrzegu, są inne. Zofia zdaje sobie sprawę, że gdyby wyjechali do Stanów, przynajmniej na początku musiałaby pracować, żeby jej mąż i dziecko mieli ubezpieczenie. Dlatego zostają w Polsce, tym bardziej że w drodze jest kolejne maleństwo.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.