Kłopotliwy obowiązek... moralny

Andrzej Macura

|

GN 38/2007

publikacja 19.09.2007 12:43

Płacenie podatków to obowiązek obywatelski – twierdzi państwo. Państwo krzywdzi zbyt wysokimi podatkami – bronią się obywatele. A co na to Kościół? Czy niepłacenie podatków jest grzechem?

Kłopotliwy obowiązek... moralny

Aby państwo mogło istnieć, obywatele muszą płacić podatki. To oczywiste. Otwartym pozostaje pytanie o ich wysokość. Nie jest to tylko problem ekonomiczny czy polityczny. Dotykając problemu obowiązków jednostki wobec społeczeństwa, staje się także przed problemem moralnym.

Niedawno we Włoszech rozgorzała na ten temat gorąca dyskusja. Wywołał ją premier Romano Prodi, domagając się, by Kościół, skoro korzysta z podatków – choćby przy okazji remontu zabytkowych świątyń – jasno uczył, że ich niepłacenie jest grzechem. Stwierdzenie to wywołało małe zamieszanie wśród przedstawicieli Kościoła katolickiego. Państwo marnuje sporo naszych pieniędzy – twierdzą przeciwnicy uznania płacenia podatków za obowiązek moralny chrześcijanina. Czy zatem należy się domagać, by obywatele bezwzględnie je płacili?

Co na to Jezus?
Nad sprawą tą od wieków medytują mędrcy i ludzie prości. Wątpliwości tej nie rozstrzygnął Jezus w opisanej przez Ewangelistów scenie, gdy stwierdził, że trzeba oddać cezarowi co cezara, a Bogu to, co należy do Boga. Zwolennicy tezy, że to wyraźny nakaz płacenia podatków nie zauważają, że odpowiedź Jezusa jest wymijająca. Nie jest nakazem, ale pozwoleniem. Dlaczego?

Gdy 2 tysiące lat temu w Palestynie rodziło się chrześcijaństwo, dawne ziemie Izraela były pod rzymską okupacją. Dla pobożnych Izraelitów jedynym ich legalnym władcą mógł być Bóg i ustanowiony przez niego król, a nie łamiący Boże prawo pogański cesarz. Zwolennicy kolaborującego z Rzymem Heroda i wrogo do nich nastawieni faryzeusze, którzy pokazali Jezusowi monetę, nie pytali Go o moralność płacenia podatków w ogóle. Chcieli wiedzieć, czy wolno im, członkom wybranego przez Boga narodu, płacić podatki na rzecz bałwochwalczego państwa.

A Jezus, odpowiadając, że należy oddać cezarowi co cezara, nie twierdził wcale, że podatki płacić trzeba. Stwierdził tylko, że ten, kto podatki cezarowi płaci, nie zdradza Boga. Odpowiedź Jezusa nastręcza jeszcze jednej trudności. Wiadomo, co należy do Boga. Swoje wymagania wobec ludzi Bóg zawarł w prawie, streszczającym się w przykazaniu miłości Boga i bliźniego. Jezus nie określił jednak, co jest cesarskie. Zwłaszcza gdy cezarem jest demokratycznie wybrana władza.

Trzeba płacić, i już?
Zagadnienie konieczności płacenia podatków jest częścią szerszego problemu, który można ująć w pytaniu, na ile prawo państwowe może ustanowić normę moralną. Kwestia ta obejmuje tak różne zagadnienia, jak stosunek chrześcijan do prawa pozwalającego na zabijanie dzieci nienarodzonych oraz przestrzeganie przepisów ruchu drogowego. Już samo zestawienie tych problemów pokazuje, że nie ma tu prostych, jednoznacznych rozwiązań. Nie można sprawy podatków zbyć stwierdzeniem, że trzeba płacić i koniec. To jednak zbytnie uproszczenie.

Refleksja moralna Kościoła w ciągu wieków doprowadziła do powstania pewnych zasad. „Płacenie podatków w zasadzie wiąże obywateli w sumieniu i nałożony podatek należy zapłacić, o ile spełnia warunki podatku sprawiedliwego” – twierdzi teolog moralista ks. Stanisław Olejnik. Te warunki to: nałożenie podatku przez kompetentną władzę, właściwy cel, czyli słuszna przyczyna jego pobierania, oraz sprawiedliwe rozłożenie.

W demokratycznym państwie nie trzeba się specjalnie zastanawiać nad pierwszym z owych warunków. Ale drugi i trzeci już mogą rodzić wątpliwości. Czy słuszna jest polityka państwa ciągle zwiększającego obciążenia obywateli? Czy państwo nie faworyzuje jednych kosztem innych? „Obciążenia podatkowe nieproporcjonalne w stosunku do możliwości własnych oraz innych obywateli usprawiedliwiają uchylanie się, przynajmniej w części, od obowiązku płacenia podatku” – twierdzi ks. Olejnik. Łatwo w tej kwestii ulec pokusie szukania usprawiedliwienia dla każdej nieuczciwości. Trzeba jednak powiedzieć jasno: podatek może być niesprawiedliwy. Zastanawianie się nad możliwością uchylenia się od jego zapłacenia nie zawsze jest tylko wyrazem cwaniactwa.

Dużo, znaczy ile?
Logicy twierdzą, że istnieje coś takiego jak pojęcia nieostre. Używamy ich, choć nie potrafimy jednoznacznie zdefiniować. Czy prędkość 70 km/h to „powoli”? Czy ktoś, kto ma 100 tys. zł na koncie, jest bogaty? Podobnie jest ze sprawiedliwym podatkiem. Sprawiedliwy, czyli jak wysoki: 10 proc., 19, 30 czy może 60? Płacone w przeszłości dziesięciny, czyli jedna dziesiąta dochodów, jawiły się niektórym jako szczyt wyzysku. A ile płacimy dziś?

Wszystkie podatki trudno nawet wymienić. Większość z nas pamięta o podatku dochodowym od osób fizycznych. Co roku przypomina o nim konieczność wypełnienia formularza PIT. Przy każdych zakupach, wizycie u fryzjera czy naprawie pralki przypomina o sobie VAT, a jeśli ktoś odwiedza stację benzynową, to i akcyza. Podatki dochodowe płacą też właściciele firm. Opodatkowane są otrzymane spadki, posiadanie domu, lasu, ziemi rolnej, samochodu, psa, a nawet telewizora. Płacimy też za korzystanie z dróg czy pobyt w miejscowości uzdrowiskowej. A to nie wszystko. Lwią cześć naszych dochodów pochłaniają ubezpieczenia społeczne, które – jako obowiązkowe – mają charakter podatku. Skalę wielkości podatków najlepiej obrazuje tzw. dzień wolności podatkowej. Jest to dzień w roku, w którym – symbolicznie – przestajemy pracować na państwo, a zaczynamy pracować na siebie. W tym roku w Polsce dzień ten wypadł 16 czerwca. Wynika z tego, że prawie połowę swojego dochodu w tym roku przekażemy państwu.

Jak podzielić bogactwo?
Pieniądze, które państwo ściąga od obywateli, nie przyczyniają się wcale do wzrostu jego bogactwa. Ono – jak zauważał w swoich publikacjach Krzysztof Dzierżawski, nieżyjący już ekspert Centrum im. Adama Smitha – zależne jest tylko od pracy obywateli. Podatki służą jedynie temu, by zgodnie z prawem to bogactwo rozdzielić. To znaczy dać także tym, którzy w jego wypracowaniu nie brali bezpośrednio udziału. – Płacenie podatków jest obowiązkiem solidarności, ale państwo musi dbać o pożyteczne dla całego społeczeństwa wykorzystanie funduszy wpływających do wspólnej kasy – uważa włoski jezuita Bartolomeo Sorge. – Kiedy obywatele widzą, że państwo marnuje społeczne pieniądze, unikają płacenia podatków – dodaje. Bo państwo nie powinno zachowywać się jak monopolista, sprzedając kiepski towar za ustaloną przez siebie cenę i nie dopuszczając żadnej konkurencji.

To, że musi opłacić wojsko, policję i swoją podstawową administrację jest dla wszystkich (poza anarchistami) oczywiste. Inne wydatki można kwestionować. Można sobie wyobrazić system ubezpieczeń społecznych stworzony na zasadzie dobrowolności. Można się umówić, że nie będziemy wszyscy solidarnie płacić na szkoły, a każdy rodzic opłaci edukację swoich dzieci sam. Albo skorzysta z pomocy stworzonych w tym celu fundacji. Także system opieki społecznej nie musi się zawalić, jeśli zabraknie w nim państwowych (czyli naszych) pieniędzy. Niemożliwe?

Niekoniecznie. Andrzej Sadowski i Cezary Kaźmierczak z Centrum im. Adama Smitha przytaczają przykład Ameryki, gdzie bardzo rozwinięte są fundacje wspierające różne inicjatywy. Według nich, przeciętny Europejczyk wydaje rocznie na pomoc charytatywną kilkanaście dolarów, gdy przeciętny Amerykanin około tysiąca. Okazuje się, że gdy zostawia się obywatelom odpowiednio dużo środków, skłonni są więcej wydać na słuszne – ich zdaniem – cele. Także na pomoc ubogim.

Ekonomiści promujący gospodarczy liberalizm zauważają, że pohamowanie apetytów państwa i obniżenie kosztów pracy (w Polsce sięgających 80 proc. tego, co pracownik dostaje na rękę), połączone z odbiurokratyzowaniem gospodarki, powinno spowodować zwiększenie zatrudnienia. Nie tylko zwolni to państwo z obowiązku płacenia zasiłków, ale także przyczyni się do tego, że więcej obywateli będzie brało udział w wytwarzaniu wspólnego dobra. Wyzwolone też zostanie to, co najcenniejsze – ludzka inicjatywa.
Skoro to takie proste, to dlaczego nikt tego nie chce realizować? Politykom mniej lub bardziej świadomie chodzi o to, by móc dysponować jak największymi kwotami. Być może po prostu nie wierzą w rozsądek i dobre intencje swoich wyborców. Całkiem jednak możliwe, że nie wyobrażają sobie władzy bez arbitralnego decydowania o tym, kto ile dostanie.

Sprawiedliwie rozłożone?
Oddzielną, acz drażliwą kwestią jest problem sprawiedliwego rozłożenia podatków.
Nie tylko dlatego, że istnieją podatkowe progi, po których przekroczeniu podatnik jest zmuszony oddać państwu większą część swoich dochodów. Także dlatego, że jest to system skomplikowany. Promuje tych, którzy potrafią poruszać się w gąszczu przepisów, by uniknąć płacenia. Nietrudno się o tym przekonać. Wystarczy w internetową wyszukiwarkę wpisać np. „uniknąć płacenia podatków”. Czego tam nie ma?

Okazuje się na przykład, że „płacenia podatków przy transferze pieniędzy między funduszami można uniknąć, wybierając program inwestycyjny w formie ubezpieczenia na życie”. Albo że sposobem na uniknięcie podatku od sprzedanych akcji jest założenie „prywatnego zamkniętego funduszu inwestycyjnego”. Jeśli zaś boli kogoś, że zapłacił 200 tys. zł podatku od zarobionego na giełdzie miliona, powinien rozważyć możliwość założenia spółki na Cyprze. Państwo, stwarzając takie sytuacje, wcale nie dba o biednych. Wręcz przeciwnie: o tych, których stać na wynajęcie doradców podatkowych. Gdy do tego dodać sytuacje, w których błędna, bo odwołana później przez sąd, decyzja urzędnika skarbowego spowodowała bankructwa nawet poważnych firm, widać, że system podatkowy nie jest sprawiedliwy.

Gdzie jest sumienie polityków?
Podatki należy płacić. W ten sposób obywatel bierze udział w budowaniu wspólnego dobra. Jednak nie tylko on ma obowiązki. Państwo także. Obywatel ma prawo spodziewać się, że jego podatki rzeczywiście będą służyły wspólnemu dobru, a nie jedynie utrzymaniu się przy władzy kolejnych ekip rządzących, hojnie rozdających kolejnym grupom nacisku nie swoje pieniądze. Ma też prawo oczekiwać, że system będzie sprawiedliwie obciążał wszystkich, nie tworząc uprzywilejowanych grup, którym w imię takiego czy innego interesu pozwoli się do garnuszka włożyć mniej.

Dopóki podatek nie nosi cech sprawiedliwego, trudno wymagać jego bezwzględnego przestrzegania. – Oszustwo podatkowe nie jest kradzieżą, lecz może być uznane za akt samoobrony, by nie zostać okradzionym przez państwo – stwierdził ks. Gianni Baget Bozzo, doradca duchowy byłego premiera Włoch Silvia Berlusconiego, w dyskusji o tym, czy płacenie podatków jest moralnym obowiązkiem katolika, która niedawno przetoczyła się przez Włochy.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.