Nie tylko o Berlince

Andrzej Grajewski

|

GN 33/2007

publikacja 16.08.2007 15:08

Niemcy chcą zwrotu Berlinki i innych dzieł sztuki, które pozostały u nas po II wojnie światowej.

Nie tylko o Berlince Zapis utoworu J.S. Bacha

Nie ma powodu, aby nie podejmować dyskusji o dalszych losach niemieckich dzieł sztuki znajdujących się w Polsce. Nie można jednak o tym rozmawiać, nie wspominając o ogromnych stratach polskiej kultury, poniesionych w latach niemieckiej okupacji. Ma rację Uwe Hartmann, zastępca szefa Biura Koordynacyjnego Utraconych Dóbr Kultury w Magdeburgu, gdy mówi, że autografu Chopina, który Niemcy zniszczyli w Warszawie, nie można zastąpić autografem Beethovena, pochodzącym z niemieckich zbiorów i przechowywanym obecnie w Krakowie. Nie zmienia to jednak faktu, że otwarte pozostają pytania o zadośćuczynienie za wyrządzone krzywdy i formy rekompensaty.

Ocalona z pożogi
W potocznym języku mówimy o tym zbiorze: Berlinka. W istocie chodzi o niezwykle cenną i różnorodną kolekcję, obejmującą dawne zbiory Pruskiej Biblioteki Państwowej w Berlinie (Preussischen Staatsbibliothek). Gromadzone były przez pokolenia i stanowią dla niemieckiej kultury skarb bezcenny, liczący ok. 500 tys. różnych archiwaliów. Są to m.in. zabytki niemieckiego piśmiennictwa, starodruki, instrumenty, atlasy, jest ponad 200 listów Goethego, rękopisy partytur dzieł Beethovena, Bacha i Mozarta. Jest wśród nich rękopis „Lied der Deutschen”, niemieckiego hymnu narodowego, manuskrypty wielu dzieł literackich, ale także notatki polityków i mężów stanu. W skład kolekcji wchodzą także cenne zabytki chińskie, koreańskie oraz hebrajskie. Ten zestaw uzupełnia wielka liczba książek i czasopism z XIX i XX wieku, z których spora część została już Niemcom zwrócona.

W niemieckiej dyskusji o zwrocie dzieł sztuki używa się określenia „Beutekunst” – co może być tłumaczone jako: sztuka złupiona. W tym kontekście pisze się także o Berlince. Zupełnie niesłusznie. Nikt bowiem tej cennej kolekcji nie łupił. Niemcy przewieźli ją na Dolny Śląsk, gdy alianckie naloty na Berlin systematycznie zamieniały w ruinę stolicę III Rzeszy. Ostatecznie Berlinkę ulokowano na strychach kościołów w Krzeszowie, gdzie po wojnie znaleźli ją polscy badacze.

Po cichu zbiór przewieziono do Krakowa i schowano. Wielu badaczy sądziło, że nieodwracalnie uległa zniszczeniu, podobnie jak miliony innych dzieł ludzkiego ducha, które przepadły w ogniu wojennej zawieruchy rozpętanej przez Niemców. Przez dziesięciolecia nikt nie wiedział, co się stało z tą bezcenną kolekcją. W 1977 r. władze PRL ogłosiły, że Berlinka jakoś się znalazła w Bibliotece Jagiellońskiej, ale zbiory nie były udostępniane. Od 1980 r. wielu niemieckich badaczy bez problemu korzysta z nich w Krakowie.

Lepiej w Krakowie niż w Moskwie
Początkowo Berlinkę ukrywano dlatego, aby nie dowiedzieli się o niej przedstawiciele radzieckiej administracji okupacyjnej, którzy przez długie miesiące zupełnie bezkarnie plądrowali tereny tzw. Ziem Odzyskanych, wywożąc na Wschód wszystko, co się dało. Gdyby Berlinkę znaleźli nie Polacy, lecz specjaliści z „batalionów kulturalnych NKWD”, jak eufemistycznie nazywano sowieckie jednostki zajmujące się rabowaniem dzieł sztuki, Berlinka trafiłaby do Moskwy.

Podobnie jak większość spośród 180 tys. poszukiwanych nadal przez Niemców obiektów kultury, które trafiły do rosyjskich zbiorów. Część łupów Rosjanie oddali władzom NRD. Tak było ze wspaniałą kolekcją malarstwa z galerii w Dreźnie (Das Grune Gewolbe). Większość dzieł pozostała jednak w Rosji. Dziesięć lat temu Duma przyjęła uchwałę ostatecznie włączającą te dzieła do rosyjskich zasobów państwowych. W marcu tego roku w Moskwie zorganizowana została spektakularna wystawa zrabowanych niemieckich dzieł sztuki, które prezentowano już jako część rosyjskiego dziedzictwa kulturowego. I co na to Niemcy? Ano nic. Siedzą cicho, z właściwą dla siebie rewerencją odnosząc się do silniejszego partnera na Wschodzie.

Samoloty marszałka Göringa
Strona niemiecka zgłasza także pretensje do kolekcji nie tak wartościowej jak Berlinka, za to z pewnością niezwykle atrakcyjnej. Chodzi o zbiór starych samolotów, które w latach 30. zaczął zbierać Hermann Göring – pilot bojowy w I wojnie światowej, a później jeden z najbliższych współpracowników Hitlera i dowódca Luftwaffe. Zgromadził nie tylko zestaw unikatowych aparatów latających, ale także cenne egzemplarze bojowych samolotów, m.in. polskich, zdobytych we wrześniu 1939 r.

Kolekcja, podobnie jak Berlinka, gdy zaczęły się bombardowania Berlina, została wywieziona do miejscowości w rejonie Pomorza Szczecińskiego oraz do Kuźnicy Czarnkowskiej k. Piły. Część zbiorów zginęła pod koniec wojny. Część odkryli polscy żołnierze i zabezpieczyli. Po wielu perypetiach 24 samoloty trafiły do zbiorów Muzeum Lotnictwa w Krakowie. Obok masoników – czyli kolekcji archiwaliów i książek wolnomularskich z całej Europy, które władze III Rzeszy pod koniec wojny ukryły w rejonie Sławy Śląskiej, a obecnie są przechowywane w Ciążeniu k. Poznania – samoloty ze zbiorów Göringa są wymieniane przez Niemców jako dobra, które powinny zostać im zwrócone.

Bez poczucia winy
O zwrot Berlinki strona niemiecka zabiega od wielu lat. Obecne publikacje prasowe oraz oświadczenia władz niemieckich nie przedstawiają nowych roszczeń, lecz przypominają stare. Od lat także polska strona zwracała uwagę, że dobra niemieckiej kultury, które po wojnie znalazły się na terytorium państwa polskiego, na podstawie odpowiednich aktów prawnych zostały przejęte przez nasze państwo. Jednocześnie wyrażana była gotowość rozmowy o całej sprawie, ale jedynie w kontekście uwzględnienia ogromu zniszczeń naszej kultury i skali grabieży, realizowanej przez całą okupację przez niemiecki aparat państwowy pod szyldem III Rzeszy. Według wstępnych szacunków robionych, niestety, dopiero teraz przez Ministerstwo Kultury, można mówić o mniej więcej 60 tys. zagrabionych przez Niemców bądź zniszczonych dzieł sztuki, setkach tysięcy archiwaliów oraz mniej więcej 50 milionach książek.

Strona niemiecka, mówiąc o zwrocie Berlinki i innych kolekcji, przyznaje, że stronie polskiej należne jest zadośćuczynienie za polskie straty wojenne. Ale chce to ograniczyć do poszukiwania polskich dzieł sztuki, zrabowanych w czasie okupacji, a znajdujących się w niemieckich zbiorach państwowych. Problem w tym, że ogromna ilość dóbr polskiej kultury, które Niemcy rabowali, zarówno poprzez instytucje państwowe, jak i osoby prywatne, nie jest w zasobach niemieckiego państwa. Berlinka jest własnością państwa polskiego i od władz państwowych chcą ją odzyskać władze niemieckie. Polskie dzieła sztuki tylko sporadycznie znajdują się w niemieckich galeriach.

Tak jest na przykład z bardzo znanym obrazem rokokowego malarza Francesca Guardiego „Schody weneckie” ze zbiorów Muzeum Narodowego w Warszawie, który znajduje się w magazynach galerii w Stuttgarcie. To jeden z 114 obiektów, zidentyfikowanych przez polskich historyków sztuki, znajdujących się w niemieckich zasobach, których zwrotu się domagamy. Zwrócono nam z tej listy jedynie cenne lustro etruskie. Pozostała część czeka na decyzje polityczne. Nawet jednak, gdyby Niemcy oddali nam to, co zrabowali w czasie wojny, i tak to nie rozwiąże problemu.

Zdecydowana bowiem większość spośród tysięcy ukradzionych przez Niemców dzieł sztuki uległa po wojnie rozproszeniu. Zapobiegliwi rabusie dawno większość z nich sprzedali prywatnym kolekcjonerom. Teraz czasami mamy informację, że jakieś znane dzieło z polskich zbiorów jest sprzedawane na aukcji w Paryżu, Londynie, a najczęściej w Nowym Jorku. Oczywiście jego sprzedawca jest już kolejnym właścicielem. Nawet interweniując w czasie aukcji, można co najwyżej wstrzymać sprzedaż. Droga do odzyskania dzieła jest długa i kosztowna. To wlokące się przez wiele miesięcy procesy, a także konieczność wypłaty „rekompensat” dla obecnych właścicieli. Jeśli podsumować wszystkie koszty – adwokatów oraz odszkodowań – często wychodzi niewiele taniej, niż gdybyśmy kupowali dzieło po prostu na aukcji. Kilka takich spektakularnych akcji miało ostatnio miejsce. Dzieła zrabowane przez Niemców trafiły w końcu do Polski, tylko dlatego że znaleźli się bogaci Polacy z Ameryki, którzy zapłacili za nie krociowe nieraz sumy. Niestety, ten aspekt sprawy jest zupełnie nieobecny w niemieckim dyskursie o „Beutekunst”.

Bez traktatu
Sporu by nie było, gdyby wojna zakończyła się traktatem, który regulowałby wszystkie sporne kwestie. Tak było na przykład w przypadku wojny polsko-sowieckiej. W traktacie ryskim z marca 1921 r. nie tylko uregulowano przebieg granicy państwowej, ale znalazło się wiele punktów bardzo precyzyjnie opisujących zwrot dóbr kultury, zrabowanych Polsce w czasach carskich. Wróciły nie tylko archiwalia, dzieła sztuki, ale i trofea wojskowe, między innymi sztandary polskich pułków, zdobyte przez Rosjan po stłumieniu powstania listopadowego. Po 1945 r. zimna wojna podzieliła Europę na nowe obozy i fronty. Niemcy żyły podzielone, Polska, pozbawiona suwerenności, musiała wykonywać dyrektywy płynące z Moskwy.

Na mocy umowy poczdamskiej Polska miała otrzymać reparacje wojenne z części przyznanej Związkowi Radzieckiemu. Kreml uznał, że rekompensatą jest majątek na ziemiach zachodnich i północnych, więc złamanego grosza z reparacji nie otrzymaliśmy. Dzieła dokończył prezydent Bierut, który 23 sierpnia 1953 r., w jednostronnej deklaracji, zrzekł się odszkodowań wobec NRD. Był to wymuszony przez Moskwę gest wobec komunistów z NRD, którym władza zaczęła wymykać się z rąk po demonstracjach robotników w Berlinie w czerwcu 1953 r., krwawo stłumionych przez sowieckie czołgi. W ten sposób myśmy odszkodowań się zrzekli, a Niemcy swoich pretensji nie. Sprawa nie została także rozstrzygnięta w polsko-niemieckim traktacie z 1991 r., który deklarował jedynie gotowość do rozwiązania tego problemu, czyli praktycznie nic nie załatwił.

Potrzeba dobrej woli
Można jednak wskazać pozytywny przykład w relacjach polsko-niemieckich, który powinien być wzorem dla rozwiązywania problemów na tym drażliwym obszarze. Przez dziesiątki lat polskie parafie na ziemiach zachodnich i północnych nie miały swoich starych ksiąg parafialnych, gdyż były zabrane przez Niemców, gdy musieli opuszczać te tereny. Jednak na mocy porozumienia, które w 2002 r. podpisali kardynałowie Glemp i Lehmann, rozpoczął się zwrot tych dokumentów do Polski. Strona niemiecka uzyskała natomiast archiwalia, których przynależność do obszaru niemieckich diecezji także była oczywista. Dzięki temu do Polski trafiło ponad 3200 ksiąg parafialnych, m.in. z diecezji gdańskiej, gnieźnieńskiej oraz toruńskiej. To jedyny znany mi przypadek pozytywnego rozwiązania problemu zwrotu dóbr kultury w relacjach polsko-niemieckich.

Wydaje się, że dobrym rozwiązaniem problemu Berlinki i podobnych kolekcji byłoby nawiązanie do pomysłów polsko-niemieckiej grupy Kopernik, grupującej intelektualistów, od kilku lat zastanawiających się nad rozwiązaniem tej kwestii. Zaproponowali oni założenie polsko-niemieckiej fundacji, zasilanej z budżetu RFN , która służyłaby wykupowi polskich dzieł sztuki, zrabowanych w czasie okupacji przez Niemców, a obecnie pojawiających się na międzynarodowym rynku sztuki. Straty polskiej kultury na skutek rabunkowej polityki III Rzeszy, polegającej na kradzieży polskich dzieł sztuki oraz świadomym jej niszczeniu, szacuje się na kwotę 20 mld dolarów. Środki, jakimi powinna dysponować fundacja, należy więc widzieć w jakichś proporcjach do tej kwoty, choć pełnej rekompensaty także nie należy oczekiwać. Gdybyś pójść takim tropem i polsko-niemiecka fundacja do spraw kultury by powstała, należałoby oddać Niemcom Berlinkę. Samoloty Göringa też. Oczywiście poza tymi, które przywłaszczył sobie w Polsce jesienią 1939 r.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.