Świat według skautów

Katarzyna Jaklewicz, dziennikarka niezależna, mieszka w Londynie

|

GN 32/2007

publikacja 08.08.2007 13:18

W setną rocznicę powstania ruchu skautowego w Chelmsford, małej miejscowości kilkadziesiąt kilometrów na północny wschód od Londynu, odbyło się Jamboree, czyli zlot harcerzy z całego świata.

Świat według skautów Skautów różnych języków, ras czy religii powinny łączyć harcerskie ideały i przysięga

Odwiedzam Jamboree 1 sierpnia – dokładnie sto lat po tym, jak Robert Baden-Powell powołał do życia ruch skautowy. Jubileuszowe Jamboree znajduje się parę kilometrów za Chelmsford, w malowniczym Hylands Park. Ze stacji kolejowej najlepiej dojechać do niego taksówką. Z jej okien (droga wiedzie górą, a park położony jest w dolinie) widać setki, ba, tysiące namiotów we wszystkich kolorach tęczy. Przez prawie dwa tygodnie stacjonuje w nich 40 000 ludzi! To całkiem spore miasto, rozmiarów, powiedzmy, Olkusza. Ta drelichowa miejscowość ma własną gazetę, radio, a nawet telewizję. Są mieszkańcy – czyli skauci, ale też tysiące funkcjonariuszy – od osób czyszczących polowe toalety po inżynierów, nagłaśniających artystów występujących na profesjonalnej scenie.

Jeden świat, jedna przysięga
Miasto jest dobrze strzeżoną twierdzą. Zwłaszcza osoby wysłane w celu inwigilacji – czyli dziennikarze – muszą być dokładnie sprawdzone. Druh, który wpisuje do komputera moje dane, patrzy nieco podejrzliwie, gdy literuję: G-O-S-C N-I-E-D-Z-I-E-L-N-Y. Formalności udaje się dopełnić i mogę wejść na teren Jamboree. Nie, nie sama – po Jamboree nie można ot tak, samopas spacerować. Przychodzi po mnie druh Enrico z Udine we Włoszech.

Jest poranek, właśnie zakończyły się uroczystości związanie z odnową przyrzeczeń harcerskich. – Odnawialiśmy nasze przysięgi o ósmej. To samo robili harcerze na całym świecie o 8.00 czasu lokalnego – wyjaśnia Enrico.

Przysięga to dla każdego skauta rzecz święta. Dlatego jubileuszowy rok obchodzony jest pod hasłem: „One world, one promise” (Jeden świat, jedna przysięga). – Harcerze na całym świecie mogą współpracować i przyjaźnić się bez względu na różnice języków, ras czy religii. Tym, co powinno ich łączyć, są ideały harcerskie i jednakowa dla wszystkich przysięga – opowiada Enrico.

Dochodzimy do Centrum Medialnego – sporego namiotu, którego pracownicy (też skauci, ale starsi) mają za zadanie obsłużenie przybywających na Jamboree mediów. Z samej Polski jest kilka ekip telewizyjnych. Z całego świata – trudno zliczyć. Trudno się temu dziwić – byli tu też brytyjski następca tronu i król Szwecji.
W osobnej części namiotu nastoletni uczestnicy Jamboree mogą spróbować swoich sił jako dziennikarze. Przygotowują własną gazetę i audycje do zlotowego radia Promise.fm.

Naszywki – sprzedam, kupię
Wśród starszych harcerzy, którzy pomagają młodym korespondentom, jest Adam Piwek – na co dzień student historii i angielskiego, w weekendy – dziennikarz iławskiej gazety. W imieniu polskiej chorągwi będzie mnie oprowadzał po całym Jamboree.

Tego poranka na placu obok gigantycznej sceny skauci zebrali się, aby odnowić swą przysięgę. – Każdy otrzymał żółtą chustę i wszyscy, wiwatując, machali tymi chustami. Widok zapierający dech w piersiach – relacjonuje Adam. Teraz te chusty służą do zbierania podpisów od jak największej liczby współzlotowiczów.

Adam doprowadza mnie do miejsca westchnień wszystkich skautów – sklepu z harcerskimi pamiątkami i gadżetami. Nie jest to zwykły sklep. Towary można zobaczyć tylko na zdjęciach. – Każdy towar ma swój numer. Należy zapisać go na kartce i ustawić się w kolejce do magazynu – wyjaśnia Adam. Wewnątrz stoi cały rząd sprzedawców. Ten, który akurat jest wolny, podnosi w górę… plastykową miskę. Do miski wrzuca się zamówienie, a po chwili sprzedawca przynosi w niej towary. Płaci się normalnie. I słono. Ale to tutaj skauci przepuszczają całe kieszonkowe.

Bezpieczniejszy dla kieszeni jest handel wymienny. – Oficjalnie można wymieniać tylko własne narodowe plakietki na inne. Ale są tacy, którzy łamią ten zakaz i handlują naszywkami, żeby poszerzyć swoją kolekcję – relacjonuje Adam.

Zlot jak olimpiada
Zaraz za sklepem zaczyna się strefa namiotów narodowych, m.in. z Pakistanu, Arabii Saudyjskiej, Kataru... w sumie ze 155 państw!

W przyozdobionym biało-czerwonymi akcentami polskim namiocie wita nas komendant polskiej chorągwi – druh Rafał Bednarczyk. Zasiadamy w kręgu, po turecku. Do pełni harcerskiej atmosfery brakuje tylko płonącego pośrodku ogniska. Trwają przygotowania do dnia polskiego. Jego honorowym gościem będzie Lech Wałęsa. Ma też pojawić się przedstawiciel Premiera. W polskim namiocie panuje pewność, że Wałęsa – człowiek legenda, przyciągnie tysiące skautów. Polscy harcerze zaprezentują się też od strony muzyki poważnej (– Będzie koncert, głównie Chopin – wyjaśnia komendant) i walk rycerskich (jakiś rycerz zagląda od czasu do czasu do namiotu).


Po namiocie raczkuje jeden z najmłodszych uczestników zlotu. Następnego dnia na cześć Baden-Powella zostanie ochrzczony imieniem Robert. Pod względem wieku Robert jest wyjątkiem, bo oficjalnie uczestnik Jamboree musi mieć od 14 do 18 lat. – Każdy może więc przyjechać na Jamboree tylko raz w życiu, bo zlot odbywa się co cztery lata – wyjaśnia komendant. Każdy polski kandydat na Jamboree musi mieć za sobą przysięgę, spełniać wymagania I stopnia harcerskiego oraz mieć zaliczony przynajmniej jeden obóz. No i wpłacić wpisowe – 2,5 tys. zł.

Żeby umożliwić przyjazd na Jamboree skautom z biedniejszych krajów, organizatorzy podzielili chorągwie na kilka grup. Im niższy produkt krajowy brutto, tym niższa opłata.

– 2,5 tys. zł to jednak sporo, a nie chcieliśmy, żeby w Jamboree mogli wziąć udział tylko najbogatsi harcerze – tłumaczy Bednarczyk. – Dlatego ustaliliśmy zasadę, że każdy 1,5 tys. płaci sam, w ratach rozłożonych na rok, a pozostały tysiąc musi zarobić. Harcerze sprzedawali m.in. znicze, organizowali imprezy dla firm, takie jak zawody paintballowe czy kursy pierwszej pomocy.

Dla ducha i ciała
Przed polskim namiotem wystawa poświęcona Powstaniu Warszawskiemu i udziałowi w nim harcerzy. – Wielu przychodzi tu i mówi, że nic o nim nie wiedzieli – mówi Adam. – Z jednej strony się dziwimy, z drugiej uświadamiamy sobie, że my też nie wiemy mnóstwa rzeczy o innych krajach. Niemieccy harcerze uświadomili nam, że ich poprzednicy też walczyli z faszyzmem, a belgijscy – zupełnie wszystkich szokując – poinformowali, że Smurfy pochodzą właśnie z ich kraju.

I tak, rozmawiając o sprawach poważnych i mniej poważnych, docieramy do strefy „Religii i Wierzeń”. Tu kościół, meczet i synagoga wyglądają tak samo – wszystkie są namiotami. To jedyna część obozowiska, w której rozmawiać można tylko półgłosem. Do zachowania ciszy nie jest zobowiązany tylko wspólny dla wszystkich religii dzwon. Tuż za strefą, pośrodku łąki, stoi ogromne drzewo. Pod jego rozłożystymi konarami można w spokoju porozmawiać – o życiu, religii, o czymkolwiek.

Skauci podzieleni na podobozy biorą udział w zajęciach, dzięki którym mają dowiedzieć się więcej o innych kulturach i problemach świata. Są zajęcia muzyczne (np. granie na kubłach na śmieci), sportowe (– Ale nie piłka nożna czy koszykówka, tylko nietypowe gry charakterystyczne dla różnych krajów – wyjaśnia Adam) albo ekologiczne – dotyczące np. wtórnego wykorzystania odpadów.

Dziś zajęć w podobozach nie ma. Jest za to Festiwal Jedzenia. Skauci przygotowują smakołyki rodzimych kuchni i serwują je w strojach ludowych. Część składników jest przywieziona, cześć trzeba kupić na miejscu. Wychodzą z tego najdziwniejsze połączenia. Amerykanie na przykład sos barbecue zamiast tradycyjnie, z żeberkami, serwują z angielską kiełbasą. Anglicy swoją firmową ziemniaczaną papkę (mashed potatoes) podają na papierowych serwetkach. Ale pod gołym niebem i po kilku godzinach marszu przez obóz wszystko smakuje wybornie.

Dla mnie to okazją do posilenia się przed powrotną podróżą, a dla uczestników Jamboree – do poznania innych kultur i zawiązania międzynarodowych przyjaźni. Wiadomo, że droga do serca wiedzie przez żołądek.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.