Święty zapalony

z ks. Arkadiuszem Noconiem rozmawia Szymon Babuchowski

|

GN 24/2007

publikacja 13.06.2007 17:07

Święty Jacek – Boży szaleniec – na nowo schrystianizował Polskę. W tym roku mija 750 lat od jego śmierci. Dziś jego bracia dominikanie wyruszają na pogranicza Kościoła. Docierają często do tych, którzy świątynie omijają szerokim łukiem.

Święty zapalony Ks. Arkadiusz Nocoń jest pracownikiem watykańskiej Kongregacji ds. Kultu Bożego i Dyscypliny Sakramentów. Marek Piekara

Szymon Babuchowski: Co Ksiądz wiedział jako młody człowiek o świętym Jacku?
Ks. Arkadiusz Nocoń: – Że jest patronem Polski. I to właściwie wszystko. Nie miałem nawet pojęcia, gdzie leży Kamień Śląski – miejsce jego urodzenia. Mimo że pochodzę ze Śląska i z historii zawsze miałem piątki. Tak, niestety, uczymy naszych dziejów: nie umiemy się nimi pochwalić.

A może ta wiedza nie jest nam do niczego potrzebna?
– Wielu ludzi mówi: po co mamy sięgać do przeszłości? Odpowiadam im zawsze, że nawet w najszybszym aucie jest lusterko wsteczne. Musisz widzieć, co się dzieje z tyłu, żeby wykonywać dobre manewry, żeby cię ktoś nie „puknął”. Podobnie jest z historią: staramy się, żeby kraj jak najszybciej szedł do przodu, ale patrzymy w tył, żeby czerpać stamtąd wnioski.

Ale dlaczego mamy spoglądać akurat na świętego Jacka?
– Ponieważ nikt nie zrobił tyle dla ewangelizacji Polski, co on. Polska do jego czasów była ledwo pokropiona chrześcijaństwem. To był kraj, gdzie możni nie przejmowali się wiarą, żyli po swojemu, a lud prosty żył zabobonami pogańskimi. Najlepszym dowodem jest reakcja pogańska, która zmiotła początki religijności. Święty Jacek dokonał drugiej ewangelizacji Polski.

Jak to się stało, że zafascynował się Ksiądz tą postacią?
– Kiedyś kolega z watykańskiej Kongregacji ds. Świętych pokazał mi pisma dotyczące kanonizacji św. Jacka. Gdy dotknąłem listu napisanego na pergaminie i przeczytałem: „Sigismundus Tertius Rex Poloniae” – przeszedł mnie dreszcz. Mieć w ręku dokument, który ma ponad 400 lat, to jak dotknąć czyjejś ręki! Ten list zachował się cudem, bo z większości listów, które przychodziły do kongregacji, były sporządzane tzw. supliki, czyli streszczenia, i potem te pisma były wyrzucane. Z tego listu też zrobiono suplikę, ale nie wyrzucono go. W czasach kiedy nie było kongregacji, listy krążyły po prywatnych archiwach kardynałów. Kiedy kardynał umierał i rodzina robiła porządki, listy najczęściej ginęły. Ten nie zaginął. W 1804 roku dekretem Napoleona wywieziono całe archiwum watykańskie wozami do Paryża. I kiedy po kilkudziesięciu latach pozwolono, żeby dokumenty wróciły, Francja powiedziała: dobra, ale sami za to zapłacicie. Skarb watykański był wtedy pusty po konfiskatach, więc żeby sfinansować powrót materiałów do Rzymu, zaczęto sprzedawać dokumenty. Sprzedawano oczywiście te, które interesowały antykwariuszy. Archiwum wróciło strasznie okrojone. Ale ten list wrócił!

W takim razie to wielki rarytas! Wielu naukowców z pewnością chciałoby się nim zająć…
– Mnie też się tak wydawało. Tymczasem przez kilka lat starałem się zainteresować nim różne osoby – bez odzewu. W końcu postanowiłem sam się za to zabrać i zacząłem go tłumaczyć, nie uświadamiając sobie jeszcze, że zbliża się jubileusz 750-lecia śmierci św. Jacka. Kiedy zdałem sobie z tego sprawę, pomyślałem, że to świetna okazja, żeby ten list wydać.

Czego dowiadujemy się z listu o procesie kanonizacyjnym?
– Historię procesu św. Jacka czyta się jak kryminał. Jacek w ciągu trzydziestu lat na nowo schrystianizował Polskę. Natomiast Polska, niestety, mu się nie odwdzięczyła – na kanonizację czekał 337 lat. Ta kanonizacja też by się nie udała, gdyby nie obcokrajowcy, tacy jak Zygmunt III Waza czy Seweryn Lubomlczyk – przechrzczony Żyd, bardzo gorliwy, który chodził po karczmach Wołynia i nawracał ludzi. Historia pokazuje nam, że święty Jacek nie miał szczęścia do rodaków. I nie ma go do dziś. Myśmy ten jubileusz przespali!

Dlaczego Ksiądz tak uważa?
– Ta rocznica była doskonałym momentem, żeby edukować Europę politycznie i religijnie. Bo Europa o Polsce nie wie nic. I nie mówię tutaj o czasach zamierzchłych, tylko o najnowszej historii. Ludzie na Zachodzie w ogóle nie widzą związku między obaleniem muru berlińskiego, upadkiem komunizmu a „Solidarnością” i Janem Pawłem II. Dla nich wszystko rozegrało się pomiędzy Gorbaczowem i Niemcami. O naszej historii nie wiedzą prawie nic, podobnie jak o naszej religijności. Jesteśmy dla nich jakimś tam zaściankowym państwem.

Inne narody umieją się lepiej pochwalić swoją historią?
– Oczywiście! W tym roku obchodzono 800 lat od narodzin św. Elżbiety Węgierskiej. Choć Święta prawdopodobnie nigdy w Rzymie nie była, to właśnie w Rzymie odbyły się uroczystości rozpoczęcia roku elżbietańskiego. Przyjechały dwa episkopaty: niemiecki i węgierski. Była wielka sesja naukowa, a „L’Osservatore Romano” zamieściło przynajmniej dziesięć artykułów na temat Elżbiety Węgierskiej. Tymczasem mamy 750 lat od śmierci św. Jacka i nie poświęcono mu tam jeszcze ani jednego artykułu. Została zaprzepaszczona wielka okazja, żeby przez teksty, sympozja, koncerty edukować Europę, pokazywać, że Polska miała wielkich świętych. Sam fakt, że na kolumnadzie Berniniego św. Jacek stoi obok Ksawerego i Bertranda, dwóch największych apostołów, o czymś świadczy. To był jeden z najczęściej malowanych świętych w malarstwie włoskim w XVII wieku. Malowali go El Greco, Tiepolo, a także malarze ze szkoły Caravaggia. Jan III Sobieski, kiedy szedł pod Wiedeń, najdłużej modlił się właśnie przed grobem św. Jacka w Krakowie. To właśnie Sobieski, po zwycięstwie nad Turkami, domagał się, żeby ustanowić Jacka głównym patronem Polski. Papież Innocenty XI nie mógł mu odmówić…

Co w polskim chrześcijaństwie zostało z działalności św. Jacka?
– Jacek zawsze jest przedstawiany z monstrancją i figurą Matki Bożej. Kładł nacisk na Eucharystię i kult maryjny. Trzecim elementem ważnym dla jego duszpasterstwa była spowiedź indywidualna. Dziś, po upływie 750 lat, te trzy elementy nadal stanowią wyróżnik polskiej duchowości na tle innych narodów. Dalej jesteśmy narodem maryjnym, który ma ogromną cześć do Najświętszego Sakramentu. I dalej jesteśmy narodem, który się najwięcej w świecie spowiada. Przypadek, czy to Jacek tak dobrze zasiał?

Czego uczy nas ta postać?
– Dumy z bycia chrześcijaninem i zapału misyjnego. To człowiek, który przerył ten kraj, nie tylko na płaszczyźnie religijnej, ale również społecznej – stworzył szkoły dominikańskie, które stały się podstawą szkolnictwa wyższego. Przykład Jacka pokazuje, że chrześcijaństwo musi być misyjne – tylko wtedy jest atrakcyjne. Dziś, kiedy młodzi ludzie słyszą, że coś jest dogmatem i nie można z tym dyskutować, odwracają się i mówią: do widzenia. A dla Jacka dogmat nie był końcem drogi, ale jej początkiem. Tym, co trzeba zanieść innym, do czego trzeba ludzi zapalić. Swoje doświadczenie wiary chciał zanieść na krańce świata. Podobnie robi dzisiaj ojciec Góra, który chce pokazać ludziom, że dogmat nie jest nudny, skostniały, ale może być fascynujący. Zapala ich, aby tak jak Jacek powiedzieli: „Poślij mnie!”, być może rezygnując czasem ze swojej kariery. Na Jacka czekała wielka kariera: miał za sobą studia w Paryżu i Bolonii, był kanonikiem Krakowa. Ale on wybrał drogę misji.

Czy mamy dzisiaj takich Jacków, którzy są gotowi powtórzyć słowa: „Poślij mnie!”?
– Tysiące młodych powtarzało to w tym roku nad Lednicą. To znaczy, że chrześcijaństwo się nie starzeje. Ziarno jest zawsze dobre, tylko trzeba przygotować dla niego glebę.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.