Gonimy nieistniejącego wieloryba

Marcin Jakimowicz

|

GN 18/2007

publikacja 03.05.2007 21:12

Ksiądz Paweł przeczytał w „Super Expressie”, że „opętał betanki w Kazimierzu”. Zdziwił się, bo nigdy nie widział na oczy żadnej betanki ani nie był w Kazimierzu.

ks. Paweł Habrajski ks. Paweł Habrajski
Józef Wolny

Siostra Dominika ujrzała swoją fotkę na pierwszej stronie „Faktów i Mitów”. Dziennikarze wkleili jej do ręki siekierę. Czytelnicy „Faktu” z zapartym tchem śledzili płynącego Wisłą wieloryba, którego… w niej nie było. Jak działają tabloidy?

Jan Paweł II miał kochankę – bije po oczach tytuł wystawionego w kiosku brukowca. Obok na katowickim przystanku tramwajowym stoi zmarznięta grupka. Przy kiosku dwie staruszki. Jedna mówi do drugiej: To już przesada! Ale skoro napisali o tym w gazecie, to coś w tym musi być… Tu tkwi problem: jesteśmy wychowani w zaufaniu do mediów. W Polsce granica między zwykłym dziennikiem a brukowcem niebezpiecznie się zatarła. Nie mieści nam się w głowie, że cała barwna prasowa historyjka może być od początku do końca zmyślona.

Wpadka „Super Expressu”
„Super Express” z 25 kwietnia, pisząc na pierwszej stronie o guru zbuntowanych betanek z Kazimierza, ilustrował tekst zdjęciem innego księdza. Tytuł nad fotką ks. Pawła Habrajskiego z Katowic krzyczał: To on opętał zakonnice! Tymczasem ksiądz Paweł nigdy nie był w Kazimierzu, nie widział nawet na oczy betanki. Ale kilkaset tysięcy ludzi przeczytało, że porzucił klasztor i zamieszkał ze zbuntowanymi siostrami. Jak do tego doszło? Obudził się, gdy nagle zadzwonił telefon. Usłyszał głos znajomego księdza: Słuchaj, jesteś na okładce „Super Expressu”. Podobno jesteś ukarany przez Papieża. – Ja? Ukarany? Przez samego Papieża? Za co? – Ksiądz Paweł zrobił błyskawiczny rachunek sumienia. Nie śledził ostatnio wydarzeń, ba, nie ma nawet w pokoju telewizora.

Wysłał znajomego do kiosku. Gdy zobaczył swą twarz na pierwszej stronie brukowca, usiadł z wrażenia. Zimny pot. Adrenalina. Co się stało? „Super Express”, alarmując o byłym księdzu, który stał się guru zbuntowanych mniszek, ilustrował tekst fotką księdza Habrajskiego. Zdjęcie pochodziło z cyklu liturgicznego w „Gościu Niedzielnym” sprzed dwóch lat. „Super Express” zreprodukował tę fotkę, wplątując tym samym niewinnego księdza w sensacyjną historię. Ksiądz Paweł w tekście nazywa się Roman Komaryczko i ma o 12 lat więcej. – Gazeta umieściła też zdjęcie rodziców ks. Komaryczki. Ale czy ci ludzie wiedzą, że właśnie zostali rodzicami guru zbuntowanych mniszek? – śmieje się ks. Paweł. Nie jest mu jednak do śmiechu. Żyjemy w świecie obrazów. Ludzie zapamiętają zdjęcie. Twarz ks. Pawła będzie dla nich twarzą „księdza-szarlatana z Kazimierza”. A że to nie ten człowiek?

Ks. Habrajski od czterech lat prowadzi na osiedlu Tysiąclecia w Katowicach niedzielne Msze z udziałem dzieci. Po jego interwencji w redakcji zawrzało. Na drugi dzień gazeta zamieściła sprostowanie i przeprosiny. Tym razem była to przykra redakcyjna wpadka, błąd dziennikarza. Odsłania ona jednak kulisy prasy tabloidowej. Niebezpieczna jest już sama konstrukcja. W tabloidzie wszystko musi być czarno-białe. Dziennikarze zapominają, że wokół nas jest mnóstwo odcieni szarości. Chłopcy wywołujący bunt w poprawczaku to „bydlaki”, więźniowie to „bestie”, ksiądz nie zniewolił, tylko „opętał”. Mocne słowa, oskarżenia. Głęboko zapadają w pamięć.

Na zachodzie Europy istnieje wyraźne rozgraniczenie między prasą tabloidową, a poważnymi tytułami. W Polsce niestety granica się zatarła, a tabloidy występują często w przeglądach prasy na TVN 24. Na jednym oddechu cytuje się rozrywkowy „Super Express” i „Fakt” z „Rzeczpospolitą”. Na wspomniany artykuł „Super Expressu” powoływała się nawet telewizyjna „Panorama”. Tam również pokazano omyłkowe zdjęcie. Dlaczego poważny program informacyjny powołał się na prasę brukową? Małgorzata Łopińska, wiceszefowa „Panoramy”, wyjaśnia: „Oj, ten news to była ogromna nauczka, że nie można cytować takiej prasy bezkrytycznie. Zaufaliśmy warsztatowi dziennikarzy gazety. Popełniliśmy błąd, za który księdza Habrajskiego przeprosiliśmy w »Panoramie« następnego dnia.

Siostra Dominika od siekiery
Dominikanki w Radoniach przetarły oczy ze zdumienia, gdy dwa lata temu w „Faktach i Mitach” ujrzały swoją przełożoną, siostrę Dominikę Sokołowską, groźnie wymachującą siekierą. BUNT W KLASZTORZE – bił po oczach ogromny tytuł. A poniżej dopisek: Matka przełożona widzi Jezusa. Tekst opisywał zbuntowane betanki z Kazimierza (czy to przypadek, że znów z tymi mniszkami związany jest medialny bałagan?). Sama siostra Dominika opowiada: Jeszcze pół biedy, że pomylili betanki z dominikankami. Problem był inny: w moją rękę fotoedytor gazety wkleił siekierę. Wyglądałam groźnie: do przodu i na Watykan! – uśmiecha się dziś.

Jak to się stało? Przed laty Katolicka Agencja Informacyjna zorganizowała dla dziennikarzy tournée po zakonach kontemplacyjnych. Dziennikarze rozmawiali z mniszkami i fotografowali je. Wówczas zrobiono zdjęcie siostrze Dominice. Zdumiona zobaczyła je po dwóch latach. Z doklejoną siekierą. – Budowałyśmy klasztor i często wyjeżdżałam kwestować. A nuż ktoś pomyśli, że zbieram na jakiś zbuntowany, odłączony klasztor? – martwiła się mniszka.

Prowincjał o. Maciej Zięba zareagował szybko: mam w Poznaniu znajomych młodych prawników, oni wam pomogą. Rozpoczął się proces. „Fakty i Mity” wysłały swojego przedstawiciela. – Szczwany lis – opowiada mniszka. – Uśmiechał się do nas, zagadywał, a w czasie procesu nagle zmienił front. Był pełen jadu. Zaczął udowadniać, że to nie moje zdjęcie. Absurd. Redakcja pokrętnie tłumaczyła, że znalazła te fotkę na jakimś zagranicznym portalu, dokleiła tylko inny nos i oczy innej zakonnicy i dziwnym trafem wyszła im z tego moja twarz – śmieje się siostra. Dominikanki zażądały, by redakcja „Faktów i Mitów” wpłaciła odszkodowanie na Stypendium św. Jacka dla zdolnej młodzieży. Siostry bezpośrednio nie angażowały się w spór, miały od tego swoich prawników. Skończyło się ugodą. Redakcja brukowca zobowiązana została do odszkodowania. – Wielu ludzi czytało tamten tekst. Czy mieli świadomość, że materiał dziennikarski został spreparowany? – zastanawia się siostra Dominika.

Gońmy wieloryba!
Rok temu czytelnicy „Faktu” z zapartym tchem śledzili płynącego Wisłą wieloryba. Mijał miasta, lasy, wioski. Gazeta pokazywała ludzi, którzy z przejęciem opowiadali o zbłąkanym waleniu. Problem był jeden: nigdy go w Wiśle nie było. Dziennikarze branżowego pisma „Press” ośmieszyli redaktorów „Faktu”, wykazując wszystkie manipulacje.

W środę 5 kwietnia wieloryba dostrzegli mieszkańcy wsi Rybaki. „Fakt” zamieścił zdjęcia naocznych świadków, w tym pani sołtys Danuty Gębczyk. Ona sama tłumaczyła później: Nie widziałam żadnego wieloryba. Panowie z „Faktu” poprosili mnie o pozowanie do zdjęcia w plenerze. Mieliśmy wskazywać na Wisłę. Na jaki temat będzie artykuł, nie powiedzieli. Tymczasem wieloryb, ochrzczony przez „Fakt” Lolkiem, zmierzał śmiało do stolicy. Gazeta martwiła się, jak pokona tamę we Włocławku. 10 kwietnia „Fakt” triumfował: „Lolek w stolicy!”. „Na nadwiślańskich bulwarach witały go setki zachwyconych mieszkańców stolicy”. Wprawdzie na zdjęciu kilkanaście osób, ale jak piszemy, że setki, to setki…
Sposób działania pisma tabloidowego jest prosty: dajmy ludziom do czytania to, o czym chcą usłyszeć. Na pierwszej stronie „Módlmy się za papieża”, a na drugiej „dyskretnie i na stojaka”. Chcą wieloryba? Wpuśćmy go do Wisły.

W tabloidach często zdarza się, że dziennikarz wyjeżdżający na materiał ma już dawno w szufladzie napisany tekst. Jeśli fakty nie zgadzają się z tym, co napisał, tym gorzej dla faktów. Nie o to chodzi, by złapać wieloryba, ale by gonić go – jak śpiewali Skaldowie. Co? Śpiewali o króliczku? Króliczek się nie sprzeda. Wieloryb – to jest temat!

Wiosną ubiegłego roku jeden z tabloidów straszył ogromnymi literami: Nie będzie lata. Miało nieustannie lać. Niektórzy podobno rezygnowali z wakacji w Polsce. Tymczasem nadeszło lato stulecia. Dotknęła nas największa susza w historii polskiej meteorologii, a od kilkuset lat nie pamiętano, by upały trwały tak długo. Co z tego, skoro po pół roku ta sama gazeta, pisząc o prognozie na zimę, opatrzyła tekst dopiskiem: „Nasze prognozy się sprawdzają!”. – A kto pamięta o tym, co gazeta napisała pół roku wcześniej? – śmieje się znajomy, który w prasie brukowej przepracował kilka lat. Piszący w tabloidach dziennikarze usprawiedliwiają się: skoro ludzie nas kupują, to widocznie chcą czytać takie rzeczy.

Sam pamiętam, jak znajoma, której posypało się życie, zapłakana czytała o śmierci księżnej Diany. Walka z brukowcami to troszkę walka z wiatrakami. Zawsze znajdą się ci, którzy chętnie poczytają o kochance Jana Pawła II czy księdzu, który molestował mniszki. Wolimy płakać nad Isaurą czy nieudanym filmowym małżeństwem Mostowiaków niż nad własnym życiem. Lubimy czytać o wielorybie płynącym Wisłą. Nawet jeśli go w niej nie ma.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.