Emigranci

Barbara Gruszka-Zych, Andrzej Kerner

|

GN 02/2007

publikacja 10.01.2007 18:23

Coraz częściej ci, którzy wyjechali za pracą za granicę, sprowadzają tam swoje psy czy koty. To znaczy, że nie zamierzają wracać. W nowych miejscach zakładają domy.

Specjalne psie lub kocie „paszporty” wyjeżdżający wyrabiają u weterynarza. W Polsce pojawiły się nawet firmy transportujące zwierzęta do właścicieli. Już ten fakt świadczy o skali emigracji. – Nie ma żadnego sposobu rejestrowania wszystkich opuszczających nasz kraj – mówi prof. Marian Mitręga, demograf z Uniwersytetu Śląskiego. – W minionym ustroju podczas przekroczenia granicy każdy musiał wypełnić specjalne karty i było wiadomo, ile osób wyjechało, a ile wraca. Dziś dysponujemy 10-letnimi paszportami i możemy przekraczać granicę do woli.

Legalnie poza Polską pracuje 300 tys. zarejestrowanych, ale mówi się o milionie emigrantów. To nie tylko istotny ubytek urodzonej w kraju ludności, ale też poważna strata potencjału demograficznego. Wśród miliona emigrantów znajduje się około 250 tys. młodych kobiet, które za granicą urodzą dzieci. Do kraju przekazywane są informacje z konsulatów krajów unijnych, że pracujący w nich młodzi ludzie starają się o polskie paszporty konsularne dla urodzonych tam dzieci. – To, że ich imiona są niepolskie, świadczy o tym, że zaplanowali tam pobyt stały – uważa prof. Mitręga.

Najgorzej samotnym
Ważnym ośrodkiem życia emigracyjnego stają się kościoły Misji Polskiej. Ludzie przychodzą tam nie tylko po to, by uczestniczyć we Mszy, ale także, by porozmawiać z duszpasterzem o trudnych problemach, uzyskać wsparcie duchowe. – Wielu, zwłaszcza młodych emigrantów, źle znosi rozłąkę z bliskimi, ojczyzną – mówi prof. Marek Szczepański, socjolog z Uniwersytetu Śląskiego. – Bardzo potrzebne są im takie ośrodki skupienia, wyciszenia.

Tak zwane operki – opiekunki do dzieci, mają przynajmniej w rodzinach, dla których pracują, namiastkę własnej. Najgorzej jest samotnym. W każdym z większych miast europejskich nazwy kościołów polskich, ulic bądź dzielnic, w których one funkcjonują, wywołują natychmiastowe skojarzenia. Devonia Road w Londynie, via Botteghe Oscure w Rzymie, Renweg w Wiedniu – to tylko niektóre miejsca ważne dla Polaków. Tamtejsi duszpasterze angażują się w praktyczną pomoc emigrantom. Organizują kursy nauki języka danego kraju, zajęcia przysposobienia do zawodu, giełdy informacji o możliwościach zatrudnienia.

– We Francji istniejemy już od 171 lat, służąc rodakom w czterech dziedzinach: religijnej, kulturowej, patriotycznej i charytatywnej – mówi ks. Henryk Szulborski, wicerektor Polskiej Misji Katolickiej w tym kraju. – Patriotyzm jest nadal bardzo ważny, podobnie pomoc charytatywna czy działalność paryskiej filii KUL. Niestety, tradycyjnie już obok tych miejsc gromadzą się także emigranci, którzy przychodzą tu tylko pohandlować, pogadać, napić się piwa czy po prostu porozrabiać. Znajomi Francuzi ironizowali, że w kościele nieopodal placu de la Concorde trwa Msza w obrządku łacińskim, a na zewnątrz Polacy także posługują się łaciną, ale… „kuchenną”.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.