Dokańczanie Europy

Jacek Dziedzina

|

GN 01/2007

publikacja 04.01.2007 10:51

Tego jeszcze w Unii nie było: Bułgaria i Rumunia wstępują do Wspólnoty Europejskiej z mocno ograniczonym kredytem zaufania. Czy „członkowie drugiej kategorii” mogą pomóc Europie, próbującej ustalić kierunek dalszej drogi?

Dokańczanie Europy Infografika, Studio GN

Pozornie wszyscy mają powody do zadowolenia. Bułgaria i Rumunia – bo zostają przyjęte do klubu państw, który przez kilkadziesiąt lat umożliwiał swoim członkom rozwój gospodarczy, swobodny przepływ towaru, usług i osób, a z dawnych wrogów uczynił sojuszników. Z kolei dla byłych krajów komunistycznych, od dwu i pół roku członków UE, rozszerzenie jest kolejnym etapem zwijania żelaznej kurtyny i poszerzania świadomości Zachodu, że Europa Centralna i Wschodnia ma wiele do zaoferowania. Cieszą się także Komisja i Parlament Europejski, bo udało się dotrzymać napiętych terminów i zmusić kandydatów do przeprowadzenia niezbędnych reform. Jednocześnie wszyscy aktorzy sceny europejskiej mają powody do niepokoju. Nowi „unici” – bo ich członkostwo opatrzone jest niespotykaną dotąd liczbą sankcji i ograniczeń, co budzi skojarzenia z „członkostwem drugiej kategorii”.

„Dziesiątka” z 2004 roku (w tym Polska) – bo teraz także ona odczuje koszt solidarności z uboższymi partnerami. Komisja i Parlament Europejski – bo trudno będzie wytłumaczyć, dlaczego z poczekalni do UE szybciej wychodzą mniej przygotowani kandydaci. Wreszcie cała Unia Europejska przy okazji tego rozszerzenia musi odpowiedzieć sobie na najważniejsze teraz pytanie: dokąd, z kim i kiedy idziemy dalej.

Na swoim miejscu, ale…
Obecność Bułgarii i Rumunii w strukturach jednoczącego się kontynentu jest dopełnieniem największego rozszerzenia w historii integracji europejskiej, jakie miało miejsce w 2004 roku. Pierwotnie kraje te miały wstąpić do UE razem z dziesiątką innych kandydatów. Jednak stan ich przygotowania daleko odbiegał od także niedoskonałych pod wieloma względami Polski, Litwy czy Węgier. Nieuregulowany status mniejszości narodowych, abstrakcyjna sprawiedliwość sądów i powszechna korupcja to tylko niektóre punkty, na które eurodemokracja nie mogła przymknąć oka.

Nie oznacza to wcale, że w ciągu dwóch lat przedłużonej poczekalni udało się zlikwidować całkowicie te braki. Owszem, Parlament Europejski w rezolucjach o przystąpieniu obu krajów do UE uznaje osiągnięcia nowych członków w dziedzinie sprawiedliwości, spraw wewnętrznych i gospodarczych (w Bułgarii wzrost PKB osiągnął 6,1 proc., a bezrobocie spadło do 8,7 proc.). W tych samych dokumentach jednak PE stwierdza, że jest cała gama spraw, które stawiają pod znakiem zapytania realne korzystanie przez Bułgarię i Rumunię z przywilejów członkowskich.

To przede wszystkim stojąca ciągle w miejscu odnowa sądownictwa, korupcja, fatalna infrastruktura lotnicza oraz handel ludźmi (głównie kobietami przeznaczonymi do prostytucji) oraz dyskryminacja mniejszości narodowych i grup etnicznych. Skutkiem tego będzie niespotykana dotąd kontrola w tych krajach prowadzona przez instytucje unijne. Nowym członkom grozi m.in. nieuznawanie wyroków sądowych przez Brukselę, izolacja ich samolotów od unijnych lotnisk i, rzecz jasna, wstrzymanie unijnych dotacji. – To próba uspokojenia opinii publicznej na Zachodzie, że w razie czego mogą wycofać swoją pomoc – uważa europoseł Konrad Szymański z parlamentarnej frakcji Unia na rzecz Europy Narodów (UEN).

Wyciąganie ręki czy zgorszenie?
W kuluarach unijnych instytucji mówiło się często, że ten etap rozszerzenia Wspólnoty będzie niedobrym obniżeniem poprzeczki wymagań dla kolejnych kandydatów. Wprawdzie jednym z celów integracji zawsze była pomoc nowym, słabiej rozwiniętym członkom, jednak nie można tego traktować tylko jako programu pomocowego. Tymczasem takie kraje jak Chorwacja zadają pytanie, dlaczego nie mogą teraz dołączyć do eurosukcesu, chociaż gospodarczo biją na głowę Bułgarię i Rumunię. – Chorwacja rzeczywiście od strony ekonomicznej lepiej nadaje się do Unii niż nowi członkowie – przyznaje europoseł Paweł Piskorski z Porozumienia Liberałów i Demokratów na rzecz Europy (ALDE). – Niestety, brakuje tam rozliczenia ze zbrodniami wojennymi – tłumaczy. Z kolei na inne aspirujące do UE kraje przyjęcie państw o wątpliwym stanie reform może mieć demoralizujący wpływ: skoro oni zostali przyjęci, chociaż daleko im do ideału, to dlaczego my mamy się starać?

Prawdopodobnie argumenty „przeciw” będą konsekwentnie ustępować innym motywom. Może to się sprawdzić np. w przypadku państw bałkańskich. Ich przynależność do UE można uznać za rację stanu całej Europy. Integracja tego poranionego przez wojnę regionu z żyjącą w pokoju częścią kontynentu może być pierwszą od dawna szansą na wygaszenie wrzącego kotła. Ten cel może osłabić wrażliwość Unii na sprawy gospodarcze i politykę wewnętrzną.

Ceausescu i Żiwkow na wyborach
Z pewnością Bułgaria i Rumunia w Unii pomogą w szerszym rozumieniu samej Europy, że to nie tylko Paryż, Berlin czy Bruksela mają coś do powiedzenia. – Oba kraje będą wzmacniały wrażliwość środkowoeuropejską – uważa poseł Szymański. Rzeczywiście, od czasu wstąpienia dwa i pół roku temu kilku krajów postkomunistycznych do Unii, świadomość mieszkańców zachodniej Europy znacznie się poszerzyła. Mówił o tym poseł do PE Janusz Lewandowski z Europejskiej Partii Ludowej (Chrześcijańscy Demokraci) i Europejskich Demokratów (EPP-ED) na niedawnym spotkaniu w Brukseli z polskimi dziennikarzami. – Zmienił się też pozytywnie wizerunek Polaków – twierdzi poseł. – To m.in. dzięki młodym Polakom, pracującym w unijnych instytucjach, którzy okazują się dużo bystrzejsi niż ich rówieśnicy na przykład z Holandii – uważa. Podobnie może być z wizerunkiem Bułgarów i Rumunów, którzy mimo wyniszczenia ich krajów przez komunizm, mają niesamowity potencjał intelektualny i duchowy.

Może obecność w Unii kolejnych państw naszego bloku sprawi, że coraz rzadsze będą takie rozmowy jak ta, w której uczestniczył kiedyś wyżej podpisany. W jednym z hoteli we wschodniej Anglii żywo dyskutowali Polak, dwoje Bułgarów i pytająca o wszystko Angielka. Rozmowa dotyczyła historii i faktu, że mamy spore opóźnienia w stosunku do gospodarki na przykład kraju pani Thatcher. W końcu poczciwa Mel nie wytrzymała i spytała: To dlaczego ludzie w waszych krajach wybierali takich złych przywódców? – miała na myśli Gomułkę, Ceausescu i Żiwkowa. Wymieniliśmy uśmiechy ze Stoyanem i Vilyaną i zaczęliśmy opowieść o Jałcie i o tym, że także jej ulubiony Churchill miał tu trochę na sumieniu. Wniosek? Kraje o podobnym jak nasze doświadczeniu pomagają Europie rzeczywiście zwijać upadłą żelazną kurtynę. Wielu ludzi na Zachodzie nie miało do tej pory pojęcia, że ich obecnych partnerów budowa demokracji kosztowała znacznie więcej niż norma przewiduje.

Jakie sojusze?
Trudno natomiast powiedzieć, do jakich sojuszy wewnątrzunijnych będzie bliżej nowym członkom. Nie jest wcale powiedziane, że w każdej kwestii będzie to współpraca regionalna. Sojusze w Unii są dosyć płynne, co pokazał także przykład naszego kraju: w sprawach bezpieczeństwa energetycznego łatwiej nam dogadać się z krajami bałtyckimi, ale już w kwestii kierunku integracji europejskiej – z Wielką Brytanią. Może się okazać, że na przykład Rumunia przyczyni się paradoksalnie do wzmocnienia tendencji antyeuropejskich w Unii. Faktem jest, że nacjonalistyczna partia Wielka Rumunia (spadkobiercy reżimu komunistycznego) już dostała zaproszenie od niektórych europarlamentarzystów do stworzenia wspólnie w PE nowej frakcji jawnie i skrajnie antyeuropejskiej. Paradoks polega na tym, że społeczeństwo rumuńskie należy do najbardziej entuzjastycznie nastawionych do integracji europejskiej (75 proc. obywateli popiera obecność w Unii).

Z kolei Bułgaria traktowana była przez wielu, także po upadku komunizmu, jako sojusznik Rosji. Dla krajów bałtyckich i Polski może oznaczać to umocnienie skrzydła prorosyjskiego w Unii (z Niemcami na czele), kosztem twardej polityki weta wobec Moskwy. Jednocześnie ta sama Bułgaria, a bardziej Rumunia postrzegane są w Europie jako sojusznicy Stanów Zjednoczonych. Obawia się tego m.in. francuski europoseł Patrick Louis (UEN). – To wzmocni jeszcze bardziej wpływy USA w Unii, która ma aspiracje rywalizować ze Stanami – uważa.

Natomiast zamknięcie granicy Unii w Bułgarii ma szansę uwrażliwić bardziej całą Unię na sytuację krajów sąsiednich. – To wzmocni zaangażowanie Unii w poczucie odpowiedzialności za to, co się dzieje za wschodnią granicą – uważa poseł Szymański. Chodzi także o Mołdawię, Ukrainę i… Turcję. Czyli o część najważniejszego teraz problemu w Unii: co dalej?

Europa przed i po 18.00
Wszyscy widzą, że Unia Europejska miota się od kilku lat z różnymi pomysłami na dalsze funkcjonowanie. Niedawno obywatele Francji i Holandii odrzucili w referendum projekt europejskiej konstytucji. Jedni chcą pogłębienia integracji i stworzenia wspólnej polityki zagranicznej Unii, inni stawiają na większą samodzielność poszczególnych członków i promocję Europy ojczyzn. – Skala kryzysu konstytucyjnego jest trudna do określenia – przyznaje Brytyjczyk Andrew Duff, rzecznik ALDE (liberałowie i demokraci w Parlamencie Europejskim) ds. konstytucyjnych. Przyjęcie Bułgarii i Rumunii może ten kryzys jeszcze pogłębić. – Nowi członkowie nie są przekonani, że więcej regulacji (co zakładała odrzucona konstytucja – J.D.) to więcej Europy – dodaje Szymański.

Głos Sofii i Bukaresztu może też pogrzebać ostatecznie naiwną wiarę twardogłowych zwolenników federacji, że możliwie jest stworzenie wspólnej polityki zagranicznej Unii Europejskiej. Zbyt wiele różnych tradycji i interesów dzieli państwa członkowskie, żeby próbować tworzyć fikcyjną funkcję jednego ministra spraw zagranicznych. Jednocześnie potrzebne jest wspólne stanowisko w kwestiach strategicznych, jak bezpieczeństwo energetyczne (kolejne sygnały z Rosji nie mogą już budzić wątpliwości).

Pytanie o dalszy kierunek Unii dotyczy także sfery wartości. Dla ojców założycieli Wspólnot Europejskich nie było dyskusji, na jakich fundamentach należy budować zjednoczoną Europę. Dziś zapewne Schumann, Adenauer i de Gasperi nie mieliby dużych szans na objęcie stanowiska komisarza w UE. Z takimi „fundamentalistycznymi” poglądami. Z rozmów przeprowadzonych niedawno w Komisji i Parlamencie Europejskim wynika, że nie ma woli poparcia odwołania się w konstytucji nie tylko do Boga, ale nawet do chrześcijańskich korzeni Europy. Jednak Rumunia i Bułgaria, podobnie jak Polska czy Malta, wnoszą znowu do Unii większą wrażliwość na sprawy duchowe. Blisko 100 proc. Rumunów deklaruje wiarę w Boga i większość z nich uznaje, że polityk też powinien być człowiekiem wierzącym.

Może jest to zapowiedź nowego oddechu w Europie? Podczas spotkań z polskimi pracownikami Komisji w Brukseli, wielu z nich przyznawało, że koledzy z krajów zachodnich nieraz pytali: dlaczego wy tak wierzycie? Może obecność Bułgarów i Rumunów także sprowokuje do kolejnych pytań. (Oby nas samych i nowych członków takie pytania prowokowały do refleksji, skąd tyle nieuczciwości i korupcji w tak wierzących krajach).

Nie można zapomnieć o rzeczy równie ważnej. Bułgaria sąsiaduje bezpośrednio z Turcją, która stara się o członkostwo w Unii. Jak przyznaje anonimowo jeden z pracowników Komisji Europejskiej, w Brukseli jest w tej kwestii wersja obowiązująca do godziny 18.00 i wersja wieczorna. Do 18.00 większość dyplomatów mówi o swoim poparciu dla członkostwa Turcji, a po 18.00 zmienia ton wypowiedzi. Faktem jest, jak pisze obok Andrzej Grajewski, że po raz pierwszy mamy w Unii do czynienia z członkostwem kraju, którego część mieszkańców to rdzenni, a nie napływowi muzułmanie. Czy to pomoże aspiracjom Turcji? Niekoniecznie. Bułgaria nie musi być takim adwokatem sąsiada, jakim np. Polska jest dla Ukrainy. Trudno to sobie wyobrazić, biorąc pod uwagę traktowanie przez niektórych Bułgarów tureckiej mniejszości.

Nie będzie kolejnego rozszerzenia UE bez określenia, w jakim kierunku ma iść integracja i co wyznacza granice europejskości: ekonomia, interesy polityczne czy kultura. Być może z przyjęciem Bułgarii i Rumunii sytuacja dojrzewa do tego, co niektórzy coraz głośniej nazywają „różnymi kategoriami członkostwa” lub „dwoma biegunami Europy”. Może to, co mówi się po 18.00, stanie się częścią słownika poprawności politycznej?

Instytucje UE po rozszerzeniu

* Parlament Europejski
– przez 2 lata będzie miał poszerzoną liczbę europosłów; po wyborach w 2009 roku liczba ta wróci do 732 posłów – wszystkie państwa – poza Niemcami – stracą po kilku przedstawicieli na rzecz nowych członków: np. Polska zmniejszy liczbę z 54 do 50. Bułgaria otrzymuje 18 miejsc, a Rumunia 35.

* Komisja Europejska (ponadnarodowy „rząd” europejski) – zyska dwóch komisarzy. Będzie to jednak stan przejściowy, bo Traktat o Unii Europejskiej mówi, że z chwilą, gdy będzie 27 członków UE, liczba komisarzy będzie mniejsza niż liczba państw członkowskich.

* Rada Unii Europejskiej (główny organ decyzyjny, składający się z ministrów danych resortów poszczególnych krajów) – tutaj mamy do czynienia z tzw. głosami ważonymi, tzn. każdemu krajowi przypisano określoną liczbę głosów, w zależności od jego wielkości, np. Polska ma 27 głosów, podobnie Hiszpania; Niemcy, Wielka Brytania, Francja i Włochy – po 29 głosów; Bułgaria i Rumunia otrzymują, odpowiednio – 10 i 14 głosów.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.