Po stronie życia

Barbara Gruszka-Zych

|

GN 51/2006

publikacja 14.12.2006 12:27

Mówią o sobie w liczbie mnogiej – „my”. Ratowanie poczętego życia to ich sposób na życie.

Po stronie życia Henryk Przondziono

Joanna Najfeld jest studentką, kończy anglistykę. A zna ją już prawie cała Polska. Broni życia w programach telewizyjnych i radiowych, codziennie. I to nie dla sportu ani z chęci pochwalenia się oryginalnym hobby.

Stale z komórką przy uchu. Przyciąga ludzi. Wspólnie robią happeningi, pikiety, piszą do gazet. Organizują coś spontanicznie, zwołując znajomych pocztą pantoflową. Szybko, bo trzeba komuś pomóc, wpłynąć na opinię publiczną, zaprotestować w ważnej sprawie. A ważną sprawą jest obrona podstawowego prawa człowieka – prawa do życia. – Można odnieść wrażenie, że w Polsce kobiety marzą o aborcji – mówi Joanna. – A przecież są młodzi i starsi, którzy szczerze przejmują się tym, że morduje się dzieci. Nie trzeba być wielkim politykiem, żeby wiedzieć, że ćwiartowanie człowieka nie jest dobrym pomysłem.
– Tak? – pyta często, jakby od razu szukała akceptacji.

Nieprawdziwa opozycja
Szok przeżyła na studiach. Śledząc tematy niektórych zajęć i pisemnych prac można było uznać, że to Kościół jest winien AIDS, uciskowi kobiety, że aborcja to prawo kobiet. – Część ludzi z tym się zgadzała. Jeśli myślisz inaczej, to nie tylko jesteś zacofana, ale i nie masz prawa głosu – opowiada.

Potem poczuła gniew. Że feministki i proaborcjoniści dyktują, co jest dla niej ważne. Zaczęła się przygotowywać do obrony swojego stanowiska. Nie chciała poprzestać na tym, że aborcja jest zła, bo Pan Bóg jej nie lubi. Postanowiła dowiedzieć się, jakie ma związki z rakiem piersi, co to jest syndrom postaborcyjny, jak rozwija się dziecko w łonie matki. Chciała spokojnie udowodnić oponentom, że kobiety zasługują na coś więcej niż aborcja i że za tą krzywdą kobiety stoją też nieodpowiedzialni mężczyźni. A cały ruch aborcyjny jest ściśle związany z ideologią hitlerowską i rasistowską. – Oni też chcieli się kogoś pozbyć. Dzielili społeczeństwo na ludzi i podludzi – tłumaczy. – Medialna retoryka zmierza do postawienia kobiety w opozycji do dziecka. A takiej opozycji nie ma. Zaczęła redagować stronę internetową pro-life. Spotykać się z podobną do niej konserwatywną młodzieżą w Poznaniu.

– Znalazłam w Internecie informacje, że w Stanach legalizują seks grupowy w lokalach, gdzie można wejść od 14. roku życia. Że w Belgii, Holandii dopuszczają eutanazję noworodków. Powoli otwierały mi się oczy – mówi.

Marzy o rodzinie
Zaczęli ją zapraszać do telewizyjnych programów, „Warto rozmawiać” Pospieszalskiego, „Dwururki” Szczuki. Podoba się, bo zdecydowanie broni swojego stanowiska. Czasem musi wchodzić w ostry spór. – To kosztuje dużo nerwów, a przecież nikt nie lubi się kłócić – tłumaczy. – Wojujący feminizm tupie, kopie, wdaje się w walkę. Czasem zostaję w to wciągnięta.

Te jej działania na rzecz obrony życia i rodziny wymagają przełamania się. – Jak wychodzisz pikietować na ulicę, to robisz z siebie jakieś dziwadło – mówi. Naprawdę wolałaby siedzieć w domu i czytać dzieciom bajki. Mieć męża, który byłby dla niej opoką. Mniej ważne, czy umiałby prasować koszule, ważniejsze, żeby umiał podejmować decyzje, był opiekuńczy. – Co druga dziewczyna – normalna, spokojna – chciałaby mieć rodzinę i zajmować się domem – mówi. – Ale dlatego, że świat jest jaki jest, odkładam na bok kobiecość i walczę o prawa kobiet. Przed laty feministki wymyśliły wojnę płci. Do dziś kobiety muszą za to płacić. – Doprowadziły do sytuacji, w której kobieta, żeby być traktowana na równi z mężczyzną, musi robić to, co on – wyjaśnia. – Nastąpiło pomieszanie ról. Moi koledzy nie wiedzą, jak się wobec mnie zachować. Czy podać płaszcz, czy przepuścić przodem.

„Wojująca” Joanna nie traci jednak nic ze swojej kobiecości. Przyciąga oczy nie tylko wtedy, kiedy wkłada wesołą, żółtą jak słońce, marynarkę. Dla podkreślenia, że nie jest nawiedzoną działaczką, ale normalną, czasem odlotową dziewczyną – staje na jednej nodze i wyciąga w bok ręce, robiąc „jaskółkę”, nawet na środku chodnika. Jest dumna ze swojej siostry Marty, która bije rekordy świata w lataniu szybowcami. Przepada za Agatą Christie. Ze swojego Szczecina zabrała szafę jej książek.

Komputer w pustym biurze
Łukasza Wróbla, organizatora wystawy „Wybierz życie”, poznała w zeszłym roku. – To młody chłopak, który przejął się obroną życia – mówi. Jego wystawa wzbudziła kontrowersje. Na planszach ustawianych w centrach miast znalazły się wstrząsające zdjęcia wyskrobanych z łona matki dzieci, zestawione z ofiarami innych zbrodni. Odezwały się głosy, że są zbyt drastyczne, żeby eksponować je w miejscu publicznym.
– Uratowane życie nawet jednej osoby jest warte popsutego samopoczucia kilku przechodniów – mówi Łukasz. Po tej wystawie jakiś mężczyzna, więzień, powstrzymał swoją dziewczynę przed zabiciem dziecka. Odezwała się kobieta po trzech „zabiegach”. Niestety, środowiska proaborcyjne wytoczyły Łukaszowi proces. Dziś już wiadomo, że wygrał dwie sprawy, ale wtedy Joanna z przyjaciółmi stworzyła komitet jego wsparcia. Pojechali na pikietę podczas procesu w Łodzi.

Wchodzimy do nowej siedziby Fundacji Pro, w której działa Łukasz, na rogu ulic Nowy Świat i Foksal. – Dobry adres – uśmiecha się. Na biurku komputer. – W sieci na jednej z naszych stron www.codalej.pl kobiety znajdują informacje na temat osób i instytucji, które mogą je wspierać w urodzeniu i wychowaniu dziecka – opowiada Łukasz. – Odwiedziło ją 50 tys. osób. Wydają „Przyjaciela Rodziny”, którego czyta 3,5 tys. zainteresowanych.

Ten komputer w pustym biurze jest wymowny. Bo to przez Internet organizują wiele akcji. Na przykład Centrum Monitoringu Mafii Aborcyjnej. Tropią internetowe giełdy nielegalnych środków farmaceutycznych i przestępczość aborcyjną. W programie Fundacji można przeczytać, że są „pozytywnie nastawieni do życia”. Łukasz poznał Jacka Sapę, prezesa „Pro”, podczas organizowania konferencji o aborcji. Fundację zarejestrowali dopiero dwa lata temu. Ich zasługą jest Narodowy Dzień Życia, obchodzony 24 marca. W zeszłym roku poświęcony rodzinom wielodzietnym, w tym – roli ojca. Założyli też Akademię Rozwoju Społecznego – cykl sprofilowanych wykładów. Zorganizowali kilka konferencji. Przygotowali mocno nagłośniony – na wzór amerykańskiej Parady Równości – Marsz Życia. To z ich inspiracji między Szczecinem a Gdańskiem przewozi buraki zwracająca uwagę „ciężarówka życia” z napisem: „Mój brzuch moja sprawa. nieaborcji.pl”. – Pan Roman prowadzący firmę, sam będący ósmym dzieckiem w rodzinie, zadzwonił do nas, że chce nieodpłatnie umieścić jedno ze zdjęć prezentowanych na wystawie Łukasza na swoim tirze. Ludzie przejmują się widokiem płodu – mówią. Kiedy pytam, dlaczego tak się w to wszystko angażują, odpowiadają: – Zna pani ciekawsze pole walki cywilizacyjnej?

Ciocia dla setek
Joannie imponuje pani Maria Bienkiewicz. Z zawodu lekarka, z powołania ratowniczka dzieci skazanych na aborcję. Od 23 lat namawia matki, żeby wstrzymały się od zbrodni. Kiedyś jednej feministce powiedziała: „Przyniosę nóż, niech pani sama zabije dziecko”. Przez dziesięć lat każdego dnia ratowała od 3 do 6 dzieci dziennie. Teraz ich zdjęcia przechowuje jak skarby. Nie założyła rodziny, ale setki dzieci mówią do niej „ciociu”. Ostatnio jeden chłopczyk powiedział przez telefon „Wiesz, jesteś błogosławiona”.

– Ona widzi aborcję na wylot – opowiada Joanna. – Jest konsekwentna, potrafi robić sto rzeczy naraz i nie zna granic, podejmie każde wyzwanie. Raz, kiedy Joanna pomagała jej nieść zakupy do 14-metrowego mieszkanka na strychu, pani Maria zaraz z powrotem zbiegła na dół, żeby dać jakiemuś chłopcu zabawkę, bo mu to przed chwilą obiecała. Jej mieszkanie to przechowalnia darów. – Niekiedy znajomi zaznaczają na paczce, że to rzeczy dla Marysi, bo potrafi rozdać innym wszystko. Matkom, które odwodzi od aborcji, obiecuje pomoc. – Czasem chwytam się za głowę, czy mi się to uda, bo to po ludzku niemożliwe – zastanawia się. – Ale potem jest radość. Nie da się opowiedzieć, jak to jest, kiedy trzyma się na rękach dziecko, które miało nie żyć. I widzi radość rodziców, i to, że zaczynają się zmieniać, po latach przerwy chodzić do kościoła.

Wszystko zaczęło się przy jej porodzie. Mama Katarzyna zmarła, wybierając życie córeczki. Marysia razem z braćmi trafiła do domu dziecka. W zeszłym roku w warszawskim kościele św. Katarzyny, z obrazem MB Brzemiennej, na Ursynowie przygotowała pogrzeb zamordowanych w łonie matek dzieci.

– Inaczej wygląda dziecko zabite, inaczej zmarłe – mówi. – Każde maleństwo wyjęte z formaliny, czy poranione, wyrwane z macicy, bierze do rąk, przytula, zawija w pieluszkę i na każdym zawiniątku kładzie różę – opisuje Joanna. – Chciałabym kiedyś jej w tym pomóc. – Bez tego nie uratowałabym żadnego dziecka – pani Maria pokazuje nam różaniec, w którego paciorki wtopione są mikroskopijne postaci płodu.

Mamy na pełny etat
Olga Żakowicz, Beata Zasada-Wysocka i Inga Kałużyńska poznały się w piaskownicy, gdzie pilnowały dzieci. Tam też wymyśliły Fundację „Kobiety dla kobiet”. Wszystkie młode, zadbane, wyglądają jak biznes- women, korzystające z porad stylistek, a nie typowe mamy na urlopach macierzyńskich. Z pełną świadomością wybrały pozostawanie przy dzieciach. Nie chcą realizować modelu kobiety „robiącej karierę”, propagowanego w „Twoim Stylu”. Robią karierę w domu.

Joanna kilka razy zapraszała Ingę, która stała się niepisaną rzeczniczką Fundacji, do programów, w których broniła życia. – „Kobiety dla kobiet” wspierają panie w ich działaniach społecznych i obywatelskich – mówi Olga, prezeska. – Chcemy przywrócić godność mamy wychowującej dzieci. Dowartościować ją, żeby nie czuła się jak kura domowa, ale jak pani adwokatowa i inne pracujące zawodowo kobiety. Propagują nowy feminizm pro-life, o którym mówił Jan Paweł II.

Olga: – Powinnyśmy mieć realny wybór, czy iść do pracy, czy zostać w domu. Bycie z dziećmi to ciężka praca. Beata: – Ale praca twórcza, kształtujemy człowieka. Inga: – Dziś matka ma dużo udogodnień – słoiczki z jedzeniem, pampersy, a z drugiej brak jej wsparcia nieobecnego męża i innych kobiet, które dawniej były obecne w wielopokoleniowych rodzinach.

Rozmawiamy w kawiarni „Cynamon”, na zmianę pilnując 2-letniego Adasia, synka Ingi. – Dlatego, że zostałam w domu, jest spokojny, już dużo mówi – zwierza się Inga. – Niektóre mamy się dziwią, że oddały dziecko do żłobka i nagle stało się nerwowe. Inga dla Weroniki i Adasia zrezygnowała z dobrej pracy. – Nie można mówić „Poświęcam się i siedzę w domu”, ale „Wybieram karierę pełnoetatowej mamy” – śmieją się. – I jestem zadowolona, chodzę do fryzjera, na basen, żeby nie czuć się zmęczona ciągłym przebywaniem z maluchem. Inga założyła klub dla mam osiedlowych. Lekcje makijażu, rozmowa przy herbatce. Olga stworzyła stronę internetową www.femina.org.pl – To jej czwarte dziecko – wyliczają swoje osiągnięcia. – Inspirujemy kobiety do własnych inicjatyw, ale tworzymy też grupy pomocowe, żeby żadna nie czuła się samotna w wielkim mieście.

Są szczęśliwe, bo się spotkały. Wychodzą za Joanną i małym Adasiem pod stojącą na zewnątrz ustrojoną choinkę, do rodzinnego zdjęcia.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.