Kościół żyje cały rok

Marcin Jakimowicz

|

GN 48/2006

publikacja 22.11.2006 12:59

Gdy Jan Paweł II zawołał: – Nadchodzi nowa wiosna Kościoła, znajomi klepali mnie po plecach: – Niezłe marketingowe hasło. Ten Kościół ginie. Gdzie ta wasza wiosna?

Kościół żyje cały rok Agencja Gazeta/Przemysław Kozłowski

Mój Kościół żyje. Jego puls wyczuwam w czasie spotkań naszej małej wspólnoty. Wyczuwałem go wyraźnie w kilku klasztorach kontemplacyjnych: u dominikanek w Świętej Annie, w Rybnie. Do dziś pamiętam błysk w oku mniszek, ich uśmiech, którym zarażały wszystkich wokół. Kościół pulsuje życiem na naszych kalendarzowych fotkach: w czasie procesji Bożego Ciała w Krakowie, w świdnickiej pielgrzymce, leśniowskim odnowieniu przyrzeczeń małżeńskich, przedszkolnych jasełkach, szaleństwie toruńskiego festiwalu Song of Songs.

Tuż po śmierci polskiego papieża Benedykt XVI wołał w homilii inaugurującej swój pontyfikat: – Kościół żyje, to jest przedziwne doświadczenie tych dni. Właśnie w smutnych dniach choroby i śmierci Papieża objawiło się to naszym oczom. Kościół żyje, Kościół jest młody.

Jezusowi już dziękujemy
Kościół żyje. Jego rytm wyznacza rok kościelny, który właśnie się kończy. Splata się on ściśle z rokiem kalendarzowym. Świetnie widać to po reakcjach dzieci: tylko zobaczą pierwszy śnieg, a już czekają na świętego Mikołaja, nie mogą doczekać się biegania z lampionami na Roraty, prezentów pod choinką, śpiewania kolęd, a wiosną malowania i święcenia jajek.

Na Zachodzie coraz częściej podejmowane są jednak próby zatuszowania chrześcijańskiego charakteru świętowania. Politycznie poprawni urzędnicy główkują, jak tu wyprać Boże Narodzenie z... Bożego Narodzenia.

Rok temu największa światowa sieć supermarketów, amerykańska Wal–Mart zrezygnowała w swojej kampanii reklamowej z symboliki związanej ze świętami Bożego Narodzenia. Ta nazwa ma „chrześcijańskie konotacje” – błyskotliwie odpowiadali politycznie poprawni spece od reklamy. I zastąpili drażliwe słowo „Christmas” neutralnym słowem „holiday” (czas wolny). Sprzedawcy zamiast życzyć klientom Wesołych Świąt, uśmiechali się: „Happy holidays!”. Z półek zniknęły wszelkie produkty kojarzące się z chrześcijańskim przeżywaniem świąt, a klienci nie usłyszeli tradycyjnych kolęd.

I co się okazało? Sieć w najlepszym dla handlowców okresie straciła dziesiątki tysięcy klientów. Niektórzy z nich pisali protesty, inni pozywali markety do sądu. W bojkot sklepów Wal–Mart zaangażowało się wielu Amerykanów. W tym roku sieć będzie nadawać w telewizji specjalną świąteczną reklamę i obniży ceny świątecznych produktów. Czy przyniesie to efekt? Amerykanie pamiętają przecież politycznie poprawną ubiegłoroczną kampanię. – Dostaliśmy bolesną lekcję – opowiada Linda Blakely, rzeczniczka Wal–Mart.

Inny przykład: władze Birmingham przemianowały tradycyjne święto Christmas na „Winterval” (wymyśloną zbitkę słów „winter” – zima i „festival” – święta). Władze uznały, że słowo „Christ” (Chrystus) może być obraźliwe dla wyznawców innych religii… Nazwa jednak się nie przyjęła.

Brytyjska Poczta Królewska wydała właśnie kolekcję okolicznościowych znaczków bożonarodzeniowych. Są na nich i święty Mikołaj, i renifer, i bałwanek, i choinka. Nie ma tylko... Dzieciątka Jezus. Co ciekawe, w Anglii przeciw sekularyzacji świąt Bożego Narodzenia wystąpili nawet… muzułmanie.

Autorytety religijne islamu i duchowni Kościoła anglikańskiego zgodnie uznali, że jest ona obraźliwa dla wyznawców obu religii.
W Polsce takie manewry są na razie nie do pomyślenia. Żyjemy rytmem roku liturgicznego. Adwentu, Bożego Narodzenia, Popielca, Wielkiego Postu, Wielkanocy, Bożego Ciała. W pierwszych dniach listopada na cmentarzach widać tłumy.

Czemu oni tak skaczą?
Rabbi Mosze Chaim powiedział kiedyś do swoich uczniów: Słyszałem od mojego dziadka, że pewien skrzypek grał kiedyś tak słodko, że wszyscy, którzy go słuchali, zaczęli tańczyć, a ktokolwiek znalazł się w zasięgu tej muzyki, wstępował w taneczny krąg. Drogą szedł głuchy, który nic nie słyszał, więc gdy na nich spojrzał, pomyślał, że to jacyś szaleńcy, którzy skaczą bez ładu i składu...

Z Kościołem jest jak z witrażem. Na zewnątrz widać jedynie brudne, zakurzone, szare szyby, dopiero po wejściu do środka zachwyca gra pastelowych świateł. Dla kogoś, kto nie był w życiu na pielgrzymce (sierpień), będzie ona tylko niewygodną turystyczną wycieczką. Ktoś, kto nie odczuł owoców modlitwy, nie zrozumie opowieści o interwencji z nieba (październik). Gdy Matka Teresa ze Zgromadzenia Misjonarek Miłości (luty) owijała rany umierających, podszedł do niej turysta i rzucił: ja nie pracowałbym tu, nawet za 1000 dolarów. A ona uśmiechnęła się: a ja nie pracowałabym nawet za 100 tys. dolarów! Pracuję dla Pana Jezusa.

W czasie swojej pracy dziennikarskiej spotkałem kilkadziesiąt osób, dla których Kościół był jedynie martwą instytucją. Świątynie omijali szerokim łukiem, a na widok księdza przechodzili na drugą stronę ulicy. Do czasu, gdy... sami weszli do Kościoła. Dopiero wówczas odkryli w nim perły.

Do dziś pamiętam opowieść Tomka Budzyńskiego: – Kiedyś miałem sen. Stałem gdzieś na dworze, była późna jesień, ciemny zimny wieczór, deszcz... Stałem przed drzwiami jakiegoś budynku. Ze środka dochodził do mnie piękny śpiew. I tak jak to się we śnie czasem wie, pojmowałem, że tam – wewnątrz – odbywa się coś cudownego. Chciałem otworzyć drzwi, były zamknięte.

Nachyliłem się i zacząłem patrzeć przez dziurkę od klucza. Zobaczyłem wtedy coś takiego: śnieżnobiały obrus, ręce, które coś podają, blask świec, ludzi. Przez tę małą dziurkę od klucza docierała do mnie jakaś cudowna atmosfera, nieziemskie piękno. A ja byłem święcie przekonany, że tam – przy tym stole – jest Jezus Chrystus. I teraz, w czasie jednej z Eucharystii, coś mnie tknęło – spojrzałem na obrus, na kielich, na migotające świece i nagle mówię sobie: „Tak!”.

Aż ciarki przeszły mi po plecach... Mówię: „Boże jedyny, przecież to jest ten sen!”. I mówię: „Wpuścili mnie!”. Rozumiesz? Te drzwi, które były zamknięte, otworzyły się. Jezus, który siedział wewnątrz, zaprosił mnie do siebie! Byłem gnostykiem, rozkochanym w legendach arturiańskich. W nich bardzo istotne było poszukiwanie świętego Graala – kielicha, w którym jest krew Chrystusa.

Rycerze udawali się na Wschód, by go odnaleźć. I nagle ja tego Graala znalazłem, bo on jest obecny na każdej Mszy świętej. Jest to kielich, który stoi na ołtarzu, bo jest w nim krew Chrystusa. Ludzie myślą, że trzeba go szukać daleko, pojechać do Tybetu. Nie! Święty Graal jest w kościele, kilka metrów obok”.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.