Nachyl się, mistrzu

Przemysław Kucharczak

|

GN 42/2006

publikacja 11.10.2006 18:29

Jak zostać mistrzem? – Ha, bądź sobą, człowieku! I nie chciej być mistrzem! – woła 87-letni ksiądz Tarnowski.

Nachyl się, mistrzu

Dziś Dzień Papieski. Jana Pawła II miliony ludzi uważają za życiowego mistrza. Jednak czy dziś żyją jeszcze na świecie ludzie, których można uznać za mistrzów i przewodników? „Niestety, większość mistrzów umarła” – napisał już w 1994 roku dominikanin Jan Kłoczowski. Jego tekst „Czas marnych mistrzów” ukazał się wtedy w miesięczniku „Znak” i zrobił na ludziach spore wrażenie. Ojciec Kłoczowski zauważył, że zamiast mistrzów wokół nas jest pełno idoli. A idole są zapatrzeni w siebie i nie mają żadnych uczniów, co najwyżej fanów. Stwierdził: „Długoletnia obserwacja i bardzo liczne kontakty z młodymi ludźmi przekonały mnie, że nie mamy na naszych uniwersytetach, w naszych warsztatach, a może także i w naszych zakonach mistrzów, którzy by wprowadzali pewną ręką wciąż nowe pokolenia adeptów w dziedzinę trudną – dziedzinę wartości”.

Mistrz rozstrzelany
Dlaczego jednak tak trudno o mistrzów? Może mistrzów formują trudne czasy?
Zofia Posmysz-Piasecka, emerytowana dziennikarka z Warszawy, swojego mistrza spotkała w obozie Auschwitz. Widziała się z nim tylko trzy razy. – To był kapitan Wojska Polskiego. Wydawał mi się człowiekiem niemłodym... – uśmiecha się dzisiaj. Kapitan miał 34 lata, ona zaledwie 20. Ten człowiek nosił w obozie nazwisko Lisowski. Jednak naprawdę nazywał się Tadeusz Paolone. Miał trzycyfrowy numer obozowy, bo przybył do Au-schwitz z pierwszym transportem z Tarnowa.

Po wielu strasznych przejściach Zofia została w Auschwitz „szrajberką”, czyli pisarką w kuchni. Jedna z esesmanek kazała wtedy Tadeuszowi, by nauczył Zofię prowadzenia ksiąg przychodów i rozchodów. – Nie wolno było nam rozmawiać na inne tematy, więc te zdania pod okiem esesmanów były rwane. Mimo to pozostały dla mnie drogowskazem na całe życie. Powiedział, żeby nie mieć nadziei. Tak, dobrze pan usłyszał! Niektórzy w Auschwitz łudzili się, że alianci nas stamtąd wyciągną. Ale taka złudna nadzieja tylko osłabia wolę walki. Tadeusz mówił, żeby skupić wszystkie siły na przeżyciu jednej następnej godziny. Ale nie za wszelką cenę! Jeśli się nie uda, to mam umierać tak, żeby śmierć potwierdziła sens życia – wspomina.

Podobny brak nadziei na przeżycie musieli czuć w 2001 r. pasażerowie jednego z porwanych nad Ameryką samolotów. Gdy zrozumieli, że na pewno zginą, nagle przestali się już bać. Zaatakowali terrorystów. I ocalili tysiące ludzi, bo samolot spadł na pustkowiu, zamiast uderzyć w Waszyngton. Zofia w obozie też zaczęła bezczelnie patrzeć śmierci w oczy. Przemycała z koleżankami chleb dla zamkniętych w obozie dzieci, tuż przed nosem esesmanów. Nie wszystkich było na to stać. Niektórzy, by przeżyć, wyzbywali się w obozie człowieczeństwa. – Dzięki mojemu mistrzowi zrozumiałam, że jest granica, której nie wolno przekroczyć, żeby nie stoczyć się moralnie. Ta zasada została mi na całe życie, obowiązywała też po wyjściu z obozu – mówi pani Zofia.

Co ukształtowało Tadeusza Paolone? Jak stał się mistrzem? – Był wielkim polskim patriotą. Niedawno dowiedziałam się, że jego przodek był Włochem, który na ochotnika walczył w powstaniu styczniowym i potem został w Polsce. Ta rodzina przed wojną wyemigrowała do Argentyny. Tadeusz jednak pozostał, bo czuł się Polakiem. W Auschwitz, przy trzecim, ostatnim spotkaniu, Tadeusz ukradkiem wręczył Zofii medalion z Panem Jezusem. Powiedział: „Przenieś go do wolności”. W 1943 roku Niemcy rozstrzelali go z kilkudziesięcioma kolegami za stworzenie podziemnej organizacji w obozie. Medalik Zofia ma do dziś.

Ślepy uczeń
Jacek Kurek, doktor historii z Uniwersytetu Śląskiego, jednego z najważniejszych swoich mistrzów spotkał na początku lat 80., w liceum. Była to nauczycielka historii Irena Hamerlik. – To jest osoba nieprawdopodobnie skromna i nierzucająca się w oczy. Gdybyś ją spotkał na ulicy, to nie zdałbyś sobie sprawy, jak wielką postać mijasz. Kiedy dzisiaj mówię w jej obecności, że była moją mistrzynią, ona zawsze mocno się buntuje – uśmiecha się Jacek Kurek.

Pani Irena bez oznak strachu mówiła wtedy na lekcjach prawdę. Pomimo że w podręcznikach do historii najnowszej były wypisane same kłamstwa. Mogła za to stracić pracę. Młodzież chłonęła każde jej słowo.
Ta nauczycielka była już wtedy wdową. Przeżyła śmierć jednego ze swoich dzieci. – Może, żeby zostać mistrzem, trzeba w życiu dotknąć cierpienia i wewnętrznie je przetrawić? – pytam. – Tak! Piękno jest nieodłącznie związane z cierpieniem. Widziałeś obraz „Ecce Homo”? Tam najważniejszy Mistrz, czyli Chrystus, jest potwornie skatowany, a mimo to piękny. To Mistrz wiarygodny przez swoje cierpienie – mówi Jacek Kurek.

Z pewnością trudne czasy nie są konieczne, żeby urodził się mistrz. Ludzie cierpią w każdych czasach. A jednak wielu uważa, że dzisiaj trudniej znaleźć mistrzów. Dlaczego? Ks. prof. Andrzej Szostek, rektor KUL, przypuszcza, że to przez szalone tempo, które narzuca nam cywilizacja. – Hałas, brak pewnego rodzaju ciszy sprawiają, że często nie ma warunków do zaistnienia osobistej więzi przyjaźni między mistrzem a uczniem – mówi. – Mam wrażenie, że w dzisiejszym stylu życia, który jest tak nastawiony na szybką karierę, nie jest łatwo znaleźć mistrza. Mistrzowie kojarzą się zwłaszcza z dwiema dziedzinami: wiedzą i umiejętnością. Zawsze byli na uniwersytetach i w zawodach rzemieślniczych. Teraz to ginie, bo rzemiosło jest wypierane przez wielki przemysł. A uczelnie są tak przepełnione ludźmi, że trudno o indywidualny kontakt wykładowcy i studenta – dodaje.

Jednym z mistrzów księdza Szostka był Karol Wojtyła, który recenzował na KUL jego pracę doktorską. Wspaniałym mistrzem jest też ks. prof. Tadeusz Styczeń. Wprowadził go w świat nauki i zaprzyjaźnił się z nim. W dużej mierze go ukształtował podczas długich rozmów, seminariów naukowych, spacerów, dyskusji, wspólnej pracy. – Klasa mistrza polega na tym, że chce cię traktować jak partnera, a nie jak ucznia – uważa ks. Szostek. – Testem na mistrza jest również to, czy jest wolny od zazdrości o twoje sukcesy. Prawdziwy mistrz będzie się cieszył z sukcesu swojego ucznia i potraktuje go jak własny – mówi.
Czy mistrzów rzeczywiście jest dziś mniej niż dawniej? – Nie. Świat staje się jałowy wcale nie dlatego, że wokół nie ma kandydatów na mistrzów. Jest taki dlatego, bo my jesteśmy ślepi – mówi.

Mój stary doktór
Dotarliśmy do człowieka, którego aż kilkuset ludzi uważa za swojego mistrza. Niektórzy z jego „uczniów” już przekroczyli 50 lat. Dzisiaj odwiedzają mistrza już z dziećmi i wnukami. Chodzi o księdza Janusza Tarnowskiego, 87-letniego profesora pedagogiki z Warszawy. Ks. Tarnowski jest kapelanem Sióstr Rodziny Maryi w Warszawie na Żelaznej. Wciąż zaraża ludzi dobrym humorem i wciąga ich w pasjonujące rozmowy. – Jako student odwiedzałem go nawet codziennie.

Co sobota siadaliśmy z grupą głównie młodych ludzi w jego mieszkaniu. I przygotowywaliśmy liturgię na niedzielną Mszę – wspomina Sebastian, dzisiaj już 34-latek i ojciec czworga dzieci. Mówili wtedy u księdza o czytaniach na niedzielę.

Wspominali życiowe sytuacje, z którymi kojarzyły im się te fragmenty Biblii. – Te rzeczy, które nam się wtedy przypominały, ksiądz Tarnowski czasem wykorzystywał w niedzielnym kazaniu. To były takie homilie dialogowane. Niekiedy nawet w czasie kazania ksiądz nas prosił, żebyśmy wszystkim w kościele coś dokładniej opowiedzieli… – mówi Sebastian.

Mistrzem ks. prof. Tarnowskiego był Janusz Korczak. Nie znali się osobiście. – Kiedy miałem 17 lat, trafiłem na jego audycję w radiu. Nawet nie wiedziałem, że to Korczak, bo w audycji „Gadaninka” występował jako „Stary Doktór”. Byłem zaskoczony, bo on mówił z dziećmi, jakby był jednym z nich, był z nimi duchowo zjednoczony – wspomina ks. Tarnowski. Zafascynował się wtedy Korczakiem. Słuchał go przez swój radiowy kryształkowy odbiornik. Pożerał jego książki. – Korczak głosił, że dziecko trzeba szanować. A przed wojną to nie było w modzie!

Pod jego wpływem podchodzę do dzieci z szacunkiem. Zawsze grzecznie pytam: „Czy pozwalasz mi się pocałować w główkę?”. I nieraz słyszę kategoryczne: „Nie!” – śmieje się ksiądz profesor. – I bardzo dobrze, że pada taka odpowiedź, bo to znaczy, że w dziecku budzi się jakaś świadomość własnej osoby!

Odpowiadam mu: „Dobrze, bardzo się cieszę, za tydzień znowu cię o to zapytam”. Po tygodniu to dziecko często mówi: „No to teraz możesz” – wyjaśnia. Ksiądz Tarnowski przyjął też rady Korczaka, że nauczyciel ma dziecko kochać i mieć z nim współudział. – To znaczy, że nie tylko ja uczę dzieci, ale one mnie też uczą! – mówi.

Dodaje jednak, że uczeń nie powinien być taki sam jak jego mistrz. On sam nigdy nie starał się być drugim Korczakiem, a tylko inspirował się jego życiową postawą. Każdy uczeń powinien pozostać sobą i być oryginalny. – Zresztą także każdy mistrz jest oryginałem, on jest niezależny, nie zabiega o dobrą opinię ludzi. Tylko zwykli idole robią to, czego po nich oczekuje „światek”, mistrz jest ponad tym – mówi.
Czy dzisiaj mistrzów jest mniej niż kiedyś? – Ależ nie! Nadprodukcji mistrzów nigdy nie było – śmieje się. – Mamy takie wrażenie, bo w ostatnich latach dzięki mediom produkcja idolów się wzmogła. Po prostu dzisiaj zakłóciły się proporcje między liczbą idolów a mistrzów – dodaje.

Bądź sobą, człowieku
Jak samemu zostać mistrzem? – Nie wiem, musiałbyś jakiegoś mistrza zapytać. Ale nie, on też ci nie odpowie, bo on się nie uważa za mistrza – macha ręką Jacek Kurek. – Ale wiesz co, jakąś odpowiedź na to wyczytałem kiedyś z obrazu Gerrita van Honthorsta „Dzieciństwo Chrystusa”. Mały Jezus trzyma tam świecę i patrzy takim rozanielonym, zachwyconym wzrokiem na Józefa. A Józef trzyma dłuto i patrzy na robotę. On tego zachwyconego spojrzenia Jezusa na sobie nie widzi. On robi swoje. I właśnie to czyni go mistrzem, a nie idolem – sądzi Kurek.

Pytamy też księdza Tarnowskiego: – Proszę podpowiedzieć czytelnikom, jak stać się mistrzem? – Ha! Bądź sobą, człowieku! I nie chciej być mistrzem! – woła zdecydowanie ks. Tarnowski. – Jeśli będziesz chciał być mistrzem, to zrobisz z siebie karykaturę, zrobisz z siebie idola. Święty Paweł napisał, żebyśmy innych uważali za ważniejszych od siebie. Nie chciejcie być mistrzami, to jest pokusa szatańska. Po prostu szukajcie mistrzów!

– Jednak w każdym człowieku drzemie chęć naśladowania wspaniałych ludzi. To chyba dobra cecha? – wtrącam.

– Tak, ale masz pamiętać, że jeszcze dużo ci brakuje – mówi ks. Tarnowski. – Jan Paweł II jest mistrzem dla setek milionów ludzi, a też miał tego świadomość. Kiedy był jeszcze biskupem krakowskim, w czasie wizytacji witał go mały chłopiec. Ale mówił bardzo cicho. Biskup Wojtyła mówi więc: „Kochanie, mów głośniej”. A chłopiec na to: „Jak nie słyszysz, to się nachyl, to usłyszysz”. I jak zareagował Wojtyła? Wcale się nie obraził, tylko na kazaniu przytoczył ten dialog. I skomentował: „Ten mały chłopiec zachęcił mnie, żebym się do was lepiej nachylił, żebym was lepiej usłyszał”. Można powiedzieć, że ten mały chłopczyk pouczył wielkiego biskupa Wojtyłę. Przyszły Ojciec Święty dał się pouczyć małemu dziecku. Tacy są prawdziwi mistrzowie.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.