Nie mogłem się sprzeciwić

ks. Artur Stopka z cyklu Na spotkanie z Benedyktem XVI

|

GN 21/2006

publikacja 17.05.2006 09:54

Wybór kard. Ratzingera na Następcę św. Piotra dla niewielu był zaskoczeniem. Największym okazał się dla samego Benedykta XVI.

Nie mogłem się sprzeciwić 18 IV 2005 r. świat z zapartym tchem śledził na ekranach telewizorów kardynałów wchodzących do Kaplicy Sykstyńskiej na konklawe. East News/ARTURO MARI

Czy kard. Ratzinger chciał być papieżem? – zastanawia się Paul Elie, amerykański dziennikarz specjalizujący się w tematyce watykańskiej. I odpowiada: „Z pewnością – pod warunkiem, że tego życzy sobie Bóg i inni kardynałowie”.

Cztery punkty przeciw
John L. Allen jr, watykański korespondent czołowego katolickiego czasopisma ukazującego się w Ameryce „National Catholic Reporter”, w opublikowanej w roku 2000 książce o prefekcie Kongregacji Nauki Wiary zadawał inne pytanie: „Czy kard. Ratzinger mógłby zostać papieżem?”. W czterech punktach wyjaśniał, dlaczego, jego zdaniem, najprawdopodobniej nie. Zarzucił mu małe doświadczenie duszpasterskie. Wytknął, że jest Europejczykiem i nie-Włochem. Podkreślił zbyt mocne utożsamianie się Ratzingera z „polityką” pontyfikatu Jana Pawła II. A wreszcie uznał, że w kolegium kardynalskim jest wystarczająco liczna grupa purpuratów, aby wybór kard. Ratzingera uniemożliwić.

Allen nie wykluczał jednak, że jego analiza okaże się błędna. Okazała się. Więcej racji ma Elie, który uważa, że kard. Ratzinger nie musiał łakomym okiem spoglądać na klucze Piotrowe. „Jako najbardziej zaufany współpracownik Jana Pawła II nie potrzebował zbytnio rządzić ani szafować łaskami, by jego wpływy dało się odczuć. Zbliżał się do papieskiego urzędu raczej stopniowo” – przekonuje amerykański watykanista.

Tonąca łódź Kościoła
Gdy cały świat trwał przy łożu chorego Jana Pawła II, okazało się, że rozważania tradycyjnej wielkopiątkowej Drogi Krzyżowej w Koloseum na prośbę Papieża napisał kard. J. Ratzinger. Była to pierwsza Droga Krzyżowa w Koloseum, w której Ojciec Święty nie uczestniczył bezpośrednio, lecz za pośrednictwem telewizji. Wspomnienie Jana Pa-wła II, siedzącego przed ekranem i przytulonego do krzyża, do dziś wywołuje łzy w oczach ludzi, którzy to widzieli.

Przygotowane przez kard. Ratzingera rozważania też były wyjątkowe. Szczególnie mocno zabrzmiała modlitwa przy stacji dziewiątej: „Panie, tak często Twój Kościół wydaje się nam tonącym okrętem, łodzią, która ze wszystkich stron nabiera wody. Także na Twoich łanach widzimy więcej kąkolu niż zboża. Przeraża nas brud szaty i oblicza Twego Kościoła. Ale to my sami go zbrukaliśmy! To właśnie my zdradzamy Cię za każdym razem, po wszystkich wielkich słowach i szumnych gestach. Zmiłuj się nad Twoim Kościołem: także w jego wnętrzu, Adam upada ciągle na nowo”. Tak ostre słowa o stanie Kościoła dla niektórych komentatorów były potwierdzeniem stawianej przez nich tezy, że powierzając kard. Ratzingerowi napisanie rozważań, chciał go wskazać jako swego następcę.

Gdzie jest kard. Ratzinger?
Czy Jan Paweł II rzeczywiście chciał wskazać swojego następcę? „Potwierdzenie nic nie kosztuje, tak samo jak dementi” – odpowiedział na takie pytanie arcybiskup Filadelfii kard. Justin Rigali. W nieoficjalnych wypowiedziach wysocy urzędnicy Kurii Rzymskiej sugerowali, że istotnie, Jan Paweł II myślał o kimś konkretnym i że tym kimś nie był kard. Ratzinger. Tych sugestii nigdy nie potwierdził nikt z najbliższego otoczenia Papieża Polaka.

Kard. Ratzingera nie było przy Janie Pawle II w chwili śmierci. Pożegnał się z nim w piątek (1 kwietnia) po południu i wyjechał z Rzymu do Subiaco, odebrać nagrodę św. Benedykta. Niektórzy przyjęli ten fakt z oburzeniem. „Tu papież umiera, właściwie już prawie umarł, a Ratzinger jedzie sobie do Subiaco odebrać jakąś nagrodę bez znaczenia” – denerwował się Robert Dickens, rzymski korespondent angielskiego tygodnika katolickiego „The Tablet”. Zdaniem kard. Edmunda Szoki, niepotrzebnie. Kard. Ratzinger pojechał, ponieważ zawsze dotrzymuje umów – tłumaczył Eliemu. „Powiedział im, że się stawi, więc pojechał”.

Jak papież
Po śmierci Jana Pawła II kard. Joseph Ratzinger, jako dziekan kolegium kardynalskiego, był faktycznie najważniejszą osobą w Watykanie. Ciężko pracował nad przygotowaniem pogrzebu Papieża, codziennie spotykał się z kardynałami, przygotowywał konklawe. To on przewodniczył uroczystościom pogrzebowym. Z wielu ust można było wtedy usłyszeć pełne podziwu komentarze, że wygląda, mówi i zachowuje się jak papież. Jego homilia, a zwłaszcza słowa o Janie Pawle II stojącym w oknie domu Ojca i błogosławiącym zgromadzonym, zrobiły ogromne wrażenie zarówno na wierzących, jak i niewierzących. Podobnie jak tajemniczy, pełen spokoju uśmiech, którym odpowiedział na wielokrotne wołanie „Subito santo”.

To był poniedziałek, 18 kwietnia. Konklawe, przygotowane przez kard. Ratzingera, zaczęło się nietypowo. Po raz pierwszy w dziejach inaugurująca je Msza św. była transmitowana w telewizji. Przewodniczył jej kard. Ratzinger. Homilię, w której przestrzegał przed zagrożeniami dla Kościoła, piętnował relatywizm i wzywał do wiary, która nie idzie z prądem mód i nowinek, wielu komentatorów uznało za ostateczne pogrzebanie jego szans na wybór. Po południu świat z zapartym tchem śledził na ekranach telewizorów kardynałów wchodzących do Kaplicy Sykstyńskiej na konklawe. Takiej transmisji również nigdy wcześniej nie było.

Gilotyna i niewysłuchana modlitwa
Konklawe nie trwało długo. Biały dym pojawił się już we wtorek wieczorem. Podobno przy spalaniu kartek po ostatnim głosowaniu cała Kaplica Sykstyńska wypełniła się dymem. Podobno wybór został dokonany ogromną większością głosów. Wybór był tak niespodziewany, że wielu dziennikarzy z trudem zdążyło na Plac Świętego Piotra na ogłoszenie, kto jest nowym papieżem.

Kard. Joseph Ra-tzinger nie naśladował swego poprzednika. Jego gest powitania był zupełnie inny niż ten wykonywany przez Jana Pawła II. A słowa, które wypowiedział, brzmiały tak, jakby był trochę zdziwiony: „Po wielkim Papieżu Janie Pawle II kardynałowie wybrali mnie, prostego, skromnego pracownika Winnicy Pańskiej. Pociesza mnie fakt, że Pan potrafi działać także przez narzędzia niedoskonałe, a przede wszystkim zawierzam się waszym modlitwom”. To było zaskoczenie. Podobnie jak imię, które wybrał. Wbrew oczekiwaniom nie został Janem Pawłem III. Został Benedyktem XVI.

Następnego dnia spotkał się z najbliższymi współpracownikami z Kongregacji Nauki Wiary. „Skoro tak Duch Święty pokierował ich głosami, nie mogłem się tej woli sprzeciwić” – mówił, wciąż nie mogąc uwierzyć w swój wybór. A swym rodakom kilka dni później opowiadał: „Kiedy powoli wyniki głosowania pokazały, że gilotyna zbliżała się i ja byłem jej celem, poprosiłem Boga, aby oszczędził mi tego losu... Prosiłem Pana, by wybrał kogoś mocniejszego ode mnie, ale najwidoczniej nie wysłuchał On mojej modlitwy” – wyznał, rozkładając ręce.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.