Niemiec w obozie śmierci

Przemysław Kucharczak z cyklu Na spotkanie z Benedyktem XVI

|

GN 18/2006

publikacja 27.04.2006 10:45

Papież Benedykt odwiedzi 28 maja obóz w Auschwitz. Pod Ścianą Śmierci będzie się modlił razem z trzydzieściorgiem starszych ludzi, którzy przeżyli w tym miejscu piekło na ziemi. Wśród nich będzie 80-letni Jerzy Michnol.

Jerzy Michnol Jerzy Michnol
spotka się z Benedyktem XVI przed Ścianą Śmierci w Auschwitz.
Józef Wolny

Wybraliśmy się z panem Jerzym w miejsce, w którym za miesiąc ma spotkać się z Benedyktem XVI. Przecisnęliśmy się przez tłumy młodzieży z Izraela i podeszliśmy do Ściany Śmierci. – Dokładnie tutaj Niemcy rozstrzelali moich kolegów. Tu padł Karol Siuda, Franek Szczyrba, dziennikarz Józef Hanzel, no i Alojz Burysz... – zaczyna wyliczać Jerzy Michnol. – Mnie i ich przywieźli do Auschwitz tym samym transportem z Zaolzia, mieszkaliśmy razem w jednej izbie w baraku – wspomina.

Pan Jerzy pochodzi z Katowic. Jest zaledwie o rok starszy od Ojca Świętego. Do Auschwitz trafił trzy dni po swoich 17. urodzinach. Na zdjęciach zrobionych w 1943 roku, przy przyjmowaniu go do obozu, widać niemal dziecięcą twarz. Jego oczy na fotografii są łagodne i jakby nieco przestraszone. Ubrany jest w pasiak. Jaką zbrodnię popełnił?

– W naszym mieszkaniu w Orłowej na Zaolziu pokój wynajmowali dwaj działacze Armii Krajowej. Domyślaliśmy się, że oni są w AK, ale nigdy ich o to nie pytaliśmy. Niestety, gestapo ich rozpracowało i aresztowało. A przy okazji wysłali do Auschwitz także nas: mnie, moją siostrę i rodziców – tłumaczy pan Jerzy. Stoimy dokładnie w miejscu, w którym ponad pół wieku temu w kałużach krwi masowo konali niewinni ludzie.

Obłęd z neopogaństwa
Benedykt XVI złoży tu kwiaty, a potem pójdzie na modlitwę do celi świętego Maksymiliana. To nie będzie jego pierwsza wizyta w Auschwitz. Był tu jako kardynał 7 czerwca 1979 roku, razem z Janem Pawłem II. Mówił wtedy dziennikarzom: „Przybyłem specjalnie na tę uroczystość, ponieważ uważam, że my, Niemcy, mamy szczególne powody, aby brać w niej udział. Od nas musi wyjść pojednanie oraz przestroga, że coś podobnego nie może się więcej powtórzyć”.

Już rok później wraz z delegacją niemieckiego Episkopatu modlił się w Au-schwitz: „Wszechmogący Boże, miejsce, w którym stoimy, przywodzi na pamięć bezlitosną i bezwzględną moc bezprawia, jakiego Niemcy się dopuścili. (...) Wspólnie dokładać będziemy starań, by przezwyciężyć wrogą nienawiść między narodami”. A w zeszłym roku w Kolonii, już jako papież, mówił o Auschwitz i o obłędnej ideologii nazistowskiej, która miała swoje źródło w neopogaństwie. „Nie uznawano już świętości Boga i dlatego deptano także świętość życia ludzkiego” – powiedział.

Po wizycie w obozie Auschwitz I Benedykt XVI pojedzie do Centrum Dialogu i Modlitwy oraz do obozu Auschwitz-Birkenau. Tam stanie twarzą w twarz z jeszcze większą grupą byłych więźniów, którym krzywdę zrobili jego rodacy. Więźniów, z których każdy mógłby mu opowiedzieć tragiczną historię, przy której kraje się serce i włosy stają na głowie.

Łzy płyną nocą
Słucham dalej opowieści Jerzego Michnola, jednego ze świadków, którzy czekają na Ojca Świętego. – W obozie miałem kontakt tylko z ojcem, nic nie wiedziałem o mamie i siostrze Stefce. Aż pewnego dnia kolega Bogdan mnie woła, że mojej siostrze udało się tu dotrzeć, że o mnie pyta. Poprowadził mnie do niej wzdłuż rampy, szedłem dziesięć metrów za nim, niby przypadkowo. I wreszcie się z siostrą przywitałem – mówi.

Jurek zapytał wtedy Stefkę, czy jest głodna. „Tak, jestem” – odpowiedziała dziewczyna. „A co z mamą?” – pytał dalej Jurek. – I wtedy siostra powiedziała: „W sobotę będzie dwa tygodnie, jak zmarła” – wspomina Jerzy Michnol. To pogodny, ale i twardy mężczyzna, a jednak ten jedyny raz podczas naszej rozmowy jego głos zaczyna się lekko łamać. W kącikach oczu za jego okularami widzę łzy.

– Jak pan zareagował? – pytam nieśmiało. – A, nie dałem siostrze nic po sobie poznać. W takiej chwili nasz płacz i lamentowanie mogły tylko przyciągnąć jakiegoś esesmana... Pobiegłem tylko po troszkę jedzenia, które mieli przy sobie koledzy. I obiecałem, że na następne spotkanie zorganizuję więcej – wspomina.
Wieczorem, w czasie apelu, Jurek przekazał wiadomość o śmierci mamy swojemu tacie Walentemu. Walenty był przed wojną komendantem posterunku konnej policji w Cieszynie. On też na wieść o śmierci żony zareagował kamiennym spokojem. – Ale następnego ranka koledzy z baraku taty mi powiedzieli, że podsłuchali, jak w nocy płakał – wspomina Jerzy.

Niegodny miana człowieka
Jerzy zaznał w Auschwitz głodu, zwłaszcza na przednówku, bo Niemcy karmili ich wtedy zupą z lebiody. Jednak wkrótce po jego przyjeździe w 1943 roku pozwolili na przyjmowanie przez więźniów paczek żywnościowych. Zrobili to, żeby zaoszczędzić na ich żywieniu. Dzięki temu jednak bardzo wzrosły szanse, żeby w Auschwitz przetrwać.

Jerzy widział, jak Niemcy publicznie wieszają ludzi złapanych na próbie ucieczki. Pewnej nocy patrzył, jak z rozmachem wrzucają ciała zmarłych więźniów na ciężarówkę. Zdawało mu się, że zmarli jęczą, bo przy upadku na ciężarówkę z ich płuc z jękiem uchodziło powietrze.

Jednak szybko nauczył się jakoś sobie radzić. Umiał załatwić dodatkową żywność także dla siostry, a nawet „zorganizować” dla niej buty. Często i żarliwie się tam modlił. Ukrywał w baraku przemyconą książeczkę do nabożeństwa. To pomagało zachować człowieczeństwo, choć wokół było dla człowieczeństwa tyle pogardy.

Niektórzy więźniowie obozów koncentracyjnych długo nie chcieli przebaczyć Niemcom tego, że powołali do życia piekło. Wielu czuło wewnętrzny opór przed nawiązywaniem z Niemcami przyjacielskich więzi. – Papież Benedykt XVI też jest Niemcem. Czy ani przez moment nie miał pan w związku z tym niemiłego ukłucia w sercu? – pytam. Jerzy Michnol odpowiada od razu: – Wie pan, ja uznaję, że są na świecie ludzie niegodni miana człowieka. Ale wierzę, że to nie ma nic wspólnego z tym, czy jesteś Niemcem, Francuzem czy Chińczykiem. Mówię sobie: dlaczego Benedykt miałby być winien, że urodził się w niemieckiej rodzinie? – mówi Jerzy.

Po wojnie Jerzy skończył studia ekonomiczne i w pracy nieraz współpracował z Niemcami z NRD. – To nie był dla mnie problem. Zresztą musicie wiedzieć, że nawet w obozie Niemcy bywali bardzo różni. Pamiętam powojenny proces pewnego esesmana, w którym wszyscy powołani na świadków więźniowie prosili sędziego, żeby go nie skazywał, bo to był dobry człowiek. Sędzia dał mu niski, kilkuletni wyrok. No i oczywiście byli też psychopaci, jak esesman Storch, który lubił dusić więźniów na śmierć – wspomina. – Raz Storch kazał nam pływać w Sole. Bałem się, że chce nas wziąć za kaczki... Ale miał dobry humor, więc dalej żyję – lekko się uśmiecha.

Pan Jerzy wybaczył większości swoich oprawców. Mimochodem, jakby zupełnie się nie tym przejmował, pokazuje miejsce w centrum obozu, gdzie kiedyś jeden z esesmanów z całej siły kopnął go w żołądek. Nie umie tylko zapomnieć winy pewnemu Niemcowi, który przyczynił się do śmierci jego matki.

– Sami więźniowie też bywali różni. A ich narodowość nie miała z tym związku – mówi. Ciepło wspomina swoich kolegów: Polaków, Czecha, Żydów, którzy w tym piekle potrafili pozostać krystalicznie uczciwi. Ale widział też podłość niektórych więźniów. Kiedy pracował w żwirowni pod obozem, mieszkanki Oświęcimia potajemnie podrzucały im obiady. Pewnego dnia do jego komanda przydzielono jednak Cygana, który pobiegł z donosem do Niemców. Następnego dnia SS zorganizowało zasadzkę i bohaterskie kucharki same znalazły się w obozie.

– W Auschwitz siedzieli chrześcijanie i ateiści, komuniści, kryminaliści, więźniowie zwyczajni i „funkcyjni”, którzy mieli nadzorować innych uwięzionych. Tu ginęli uczciwi i ci, którzy nie zawsze byli przyzwoici. Dlatego uważam za tym bardziej ważne, że Papież chce się tu z nami pomodlić za nich wszystkich – mówi.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.