Nauczyciel do bicia

Przemysław Kucharczak współpraca: Sebastian Musioł

|

GN 09/2006

publikacja 22.02.2006 13:30

Ręka ucznia ląduje na szczęce nauczyciela sztuki. Czterej gimnazjaliści właśnie wtargnęli do jego klasy i wywlekli go na korytarz. Przyszli dziś do szkoły tylko po to, żeby się zabawić. I będzie do takich przypadków wciąż dochodzić w całej Polsce, bo państwo utwierdza szkolnych chuliganów w poczuciu bezkarności.

Nauczyciel do bicia Nauczyciele są dziś bezradni wobec szkolnych chuliganów, bo państwo ograniczyło ich uprawnienia – uważa Kazimierz Kowalewski, dyrektor Gimnazjum w Miastku, gdzie niedawno uczniowie pobili nauczyciela. Marcin Żebrowski

Tego nauczyciela agresywni uczniowie pobili przed niespełna miesiącem w Miastku na Pomorzu. Szkolni chuligani zwracają jednak swoją agresję nie tylko w kierunku nauczycieli. Znacznie częściej robią krzywdę normalnym i spokojnym rówieśnikom. Zabierają im kieszonkowe albo telefony komórkowe. Opornym spłukują głowy w muszlach klozetowych.

Takich bezwzględnych chuliganów nie jest wielu. Ale jeśli się w jakiejś szkole znajdą, zatruwają życie pozostałym. Z badań wynika, że prawie połowa wszystkich aktów przemocy w szkołach to sprawka małej grupy uczniów. Grupy, która liczy zaledwie 3 procent dzieci i młodzieży.

Agresywnych nastolatków spotkasz w niektórych gimnazjach i szkołach zawodowych, najczęściej w pobliżu wielkich blokowisk. Niezwykle trudno ich w Polsce powstrzymać. Zwłaszcza że w ostatnich latach państwo zajmowało się zmniejszaniem uprawnień nauczycieli. Wiele kuratoriów oświaty koncentrowało swoje wysiłki na wprowadzaniu praw ucznia. Oczywiście kosztem praw nauczycieli. Efekt tych zabiegów uderza jednak rykoszetem właśnie... w normalnych i porządnych uczniów. Bo kto ich ma ochronić przed nieletnimi chuliganami, jeśli nie nauczyciele?

– Nauczyciel musi odzyskać poczucie, że prawo stoi za nim – podkreśla Wojciech Książek, przewodniczący Regionalnej Sekcji Oświaty i Wychowania NSZZ „Solidarność” Regionu Gdańskiego.

Bezkarność wydaje zatrute owoce
W styczniu uczniowie gimnazjum w Solcu Kujawskim postanowili wykorzystać to przewrażliwienie na punkcie praw ucznia. Przygotowali telefon komórkowy z kamerą, a potem zaczęli prowokować nauczyciela chemii, Mariusza Zamorowskiego. W końcu nauczyciel nie wytrzymał, podszedł do bezczelnego ucznia, stanowczym ruchem podniósł go z krzesła i popchnął w kierunku tablicy. Rozbawieni chłopcy wszystko to nagrali i zanieśli pani dyrektor, skarżąc się na naruszenie integralności cielesnej... A dyrektorka natychmiast, nawet bez zapytania nauczyciela o jego wersję wydarzeń, wyrzuciła go z pracy.

Młodzież z Solca pokazała jednak, że wcale nie chce praw ucznia posuniętych do absurdu. Czterystu gimnazjalistów zażądało przywrócenia chemika do pracy. Powiedzieli dziennikarzom, że grupka prowokatorów już od kilku miesięcy polowała na nauczyciela. Że przeszkadzało im, że na chemii rządzi nauczyciel, a nie oni. I że po tym sukcesie ci prowokatorzy będą mogli „odstrzelić” każdego innego nauczyciela. Protest młodzieży był tak stanowczy, że dyrektorka w końcu musiała przywrócić nauczyciela do pracy.

Jednak zły przykład zdążył pójść w Polskę. Młodzi chuligani zobaczyli w telewizji, ile mogą wymóc na szkole. – Naszych sprawiających kłopoty uczniów te wydarzenia tylko umocniły w przekonaniu, że są bezkarni, że im wszystko wolno – mówi Kazimierz Kowalewski, dyrektor Gimnazjum im. Jana Pawła II w Miastku, gdzie doszło do pobicia nauczyciela.

Do tego gimnazjum chodzi tysiąc uczniów. Ośmiu spośród nich siało strach nie tylko wśród rówieśników, ale nawet wśród dorosłych na osiedlu. Jeden z nich miał na koncie nawet napad. Po wydarzeniach w Solcu Kujawskim chłopcy zaczęli... wyciągać w stronę nauczycieli komórki i zapowiadać, że zaraz ich nagrają.
Zanim doszło do pobicia nauczyciela, tych ośmiu długo umacniało się w poczuciu bezkarności. A polskie prawo uniemożliwiło nauczycielom stanowcze ukrócenie chuligaństwa. Nieletni chuligani zaczepiali innych uczniów i demolowali szkołę. Jedną z nauczycielek straszyli, że spalą jej samochód.

We wrześniu, na początku roku szkolnego, chłopak z tej grupy odmówił wykonania polecenia, które wydał mu dyrektor. A potem podniósł na dyrektora ręce. – Nie uderzył mnie wtedy, ale wyzwał do walki. Skierowaliśmy sprawę do sądu. I proszę sobie wyobrazić, że ja oficjalnie nawet nie wiem, co sąd zdecydował. Bo sądy nie informują szkół o swoich decyzjach – mówi Kowalewski. Przypuszcza, że sąd stosuje podobne zasady, jak nauczyciele w szkole: zanim zdecydują się na wymierzenie kary, stosują różnego rodzaju upomnienia. Nie zawsze daje to jednak dobre rezultaty. – Ten uczeń w czasie rozmowy z sądem jest bardzo grzeczny. Na pytanie: „Żałujesz?”, pokornie odpowiada: „Żałuję...”. „Przeprosisz pana?”, „Przeproszę...”. A potem wraca do szkoły, cieszy się i przechwala: „I tak mi nic nie zrobili!”. No i jak pan myśli, jak to wpływa na zachowanie innych uczniów? – zawiesza głos dyrektor.

W Miastku skończyło się to pobiciem nauczyciela sztuki. Zrobili to czterej koledzy tego chuligana, który cztery miesiące wcześniej zamierzał się na dyrektora. Czuli, że pozostaną bezkarni, tak jak kolega. Że ostatecznie i tak nikt im nic nie zrobi. – Dlatego uważam za bardzo ważne, żeby sądy nie odstępowały od wymierzenia kary, kiedy uczniowie podnoszą ręce na policjanta, strażnika miejskiego albo nauczyciela – apeluje Kazimierz Kowalewski.

Problemem jest jednak to, że w Polsce brakuje miejsc w poprawczakach. Nieletni przestępcy czekają czasem na zwolnienie się miejsca w domu poprawczym nawet rok. W tej chwili na rozpoczęcie „odsiadki” w ośrodkach wychowawczych czeka ich aż... ośmiuset.

– A przecież w takich sytuacjach orzeczenie sądu powinno być natychmiast wykonane! Bo jeśli nie, to nieletni przychodzi do swojej szkoły z poczuciem całkowitej bezkarności. Jemu już na niczym nie zależy. Bo co mu więcej mogą zrobić, poza tym, co już zasądzili? – mówi dyrektor Kowalewski.

Bezsilny jak nauczyciel
– Nauczyciel czuje się dzisiaj często osamotniony. Nie wspiera go otoczenie szkoły: wymiar sprawiedliwości, samorząd, rodzice. A nieraz także jego własna dyrekcja – ocenia Wojciech Książek.
Bywa, że nauczyciel boi się zgłaszać dyrekcji, że ma problem z dyscypliną w którejś z klas. Zdarzają się bowiem także dyrektorzy, którzy od razu zakładają, że to nauczyciel jest nieudacznikiem. Kiedy nauczyciel szuka pomocy u takiego dyrektora, naraża się na wyrzucenie z pracy. Nauczyciel woli więc wtedy milczeć. Zaciska zęby i próbuje przetrwać na lekcji do momentu, aż zadzwoni dzwonek. Jak anglista z Bydgoszczy, któremu w czasie lekcji uczniowie wsadzili na głowę kosz na śmieci. A jest to przecież niezły nauczyciel, który w innej szkole radzi sobie bardzo dobrze.

Polscy nauczyciele są w pewnych sytuacjach bezsilni. – Uczeń na naszych oczach chowa papierosy do kieszeni. Nauczyciel woła: „wyciągaj je natychmiast!”. Ale uczeń odpowiada: „nie”. I nauczyciel nic mu nie zrobi – mówi Kazimierz Kowalewski. – Albo zdarza się, że na środku korytarza leży porzucony papier. Nauczyciel zwraca się do ucznia: „podnieś to i wrzuć do kosza”. Ale bywa, że uczeń się postawi i powie: „Ja tego nie podniosę, bo ja tego nie rzuciłem”. I nauczyciel jest bezsilny. Może wezwać matkę. Ale zdarza się, że matka ostro nam wtedy odpowiada: „Moje dziecko nie przychodzi do szkoły sprzątać! Wy macie sprzątaczkę od tego!” – wspomina.

Rzecznicy praw ucznia wmawiają nauczycielom, że nie mają prawa zajrzeć do torby ucznia. Nawet jeśli z tej torby dobiega pobrzękiwanie butelek. I że jeśli nauczyciel podejrzewa, że w torbie są narkotyki, to zamiast przeprowadzić kontrolę, powinien ściągać do szkoły policję. To co prawda tylko jedna z interpretacji prawa, ale nie ma się co dziwić, że nauczyciele nie będą ryzykować pozwania przed sąd. – W tej sytuacji nie ma sensu także zatrudnianie w szkołach ochroniarzy, bo oni też nie mają większych uprawnień do interwencji niż nauczyciele – mówi Kowalewski.

Młody bandyta chodzi do szkoły
Jednym z największych absurdów współczesnej szkoły jest to, że dyrektorom odebrano nawet prawo do zawieszenia w prawach ucznia chuligana, który zagraża innym dzieciom. Młody bandyta ma więc pełne prawo chodzić do szkoły. Nawet ten, który czeka na odsiadkę i przychodzi tylko po to, żeby wymuszać kieszonkowe od spokojnych kolegów i koleżanek. Nie da się go też przenieść do innej szkoły, jeśli nie zgodzą się rodzice.

Dyrektor Kowalewski ubolewa, że wychowawcom odebrano też prawo wglądu w sytuację rodzinną ucznia. – Przed laty wychowawca miał prawo odwiedzić rodzinę ucznia, porozmawiać, zobaczyć, w jakich warunkach dziecko mieszka. Teraz nam nie wolno nawet spytać, czy ojciec żyje albo czy rodzice razem mieszkają. Sądy też nas nie informują, czy wyznaczyły naszym uczniom nadzór kuratora – mówi. – To nie wszystko: szkoła zachęca rodziców do przebadania dziecka w poradni. Ale poradnia nie informuje nas o wynikach tego badania! Znają je tylko rodzice. I kiedy dziecku grozi ocena niedostateczna, trzy dni przed końcem roku szkolnego, przychodzą i rzucają nam na biurko orzeczenie z poradni o obniżeniu wymagań wobec ucznia. A więc my w szkole obracamy się w pewnej próżni. Pozbawia się nas wiedzy o naszych wychowankach. Więc dlaczego to właśnie na szkole skupiają się wszystkie pretensje odnośnie do wychowania? – pyta.

Na Zachodzie problemy, z którymi teraz mierzy się polska szkoła, występowały już od lat. Amerykańscy dyrektorzy szkół każdego tygodnia zawieszają w prawach ucznia kilkanaście osób. Jest tam nawet „Centrum Planowanej Aktywności”, czyli koza, w której siedzą po lekcjach niesforni uczniowie.

Nowa ocena z zachowania
Rok temu „Gość” zamieścił artykuł „Na ratunek nauczycielom”. Wtedy jednak decydenci nie chcieli słyszeć, że nauczyciele w dzisiejszej szkole mają za mało praw. Wiele wskazuje na to, że teraz atmosfera się zmieniła. Ministerstwo Edukacji i Nauki zapowiedziało reformy. Jedną z nich ma być zrównanie rangi oceny z zachowania z ocenami z innych przedmiotów. Już od następnego roku szkolnego uczeń, który będzie miał ocenę niedostateczną z zachowania, nie przejdzie do następnej klasy. – Nie możemy uciekać od oceny zachowań uczniów. Jeśli ocena z zachowania nie waży na niczym, to młodzi ludzie nie zastanawiają się, czy ich zachowanie jest naganne, czy nie, i lekceważą wszelkie napomnienia – mówi „Gościowi” Michał Seweryński, minister edukacji i nauki. – Oceniać będziemy nie człowieka, ale jego zachowanie. Co więcej, będziemy stosować kary – zapowiada.

Co o nowej ocenie z zachowania myślą nauczyciele? Zdania są podzielone. Niektórzy narzekają, że to nic nie da w stosunku do uczniów, którzy sprawiają największe kłopoty wychowawcze. Bo tacy nie przejmują się już żadnymi ocenami. Inni pedagodzy pomysł chwalą. – To będzie przydatne narzędzie w gimnazjach i zawodówkach – cieszy się nauczycielka z Rybnika. – Zdarzają się tam też zdolni uczniowie, którzy na lekcjach dla zabawy próbują wkurzać nauczycieli. Teraz będą musieli bardziej uważać... Poza tym ta ocena ukróci wagary, a więc będzie szansa na lepsze wyniki nauczania – przekonuje.
Może też coś zmieni reforma, którą przygotowuje minister Ziobro. Z zapowiedzi ministerstwa sprawiedliwości wynika, że już 15-letni bandyci będą w niektórych przypadkach odpowiadali za swoje czyny tak jak dorośli.

Rodzic może pomóc
Wojciech Książek podkreśla, że zwiększenie znaczenia oceny z zachowania nie wystarczy. Lista spraw, które trzeba pilnie naprawić, jest długa. – Na przykład klasy są w Polsce zbyt liczne, często jest w nich ponad 30 uczniów. Powinniśmy dążyć do tego, żeby uczniów w klasie nie było więcej niż 26. A w szkołach podstawowych jeszcze mniej... To się, niestety, wiąże z większymi pieniędzmi z budżetu na oświatę. Jednak uważam, że to konieczne – mówi. – Trzeba też znaleźć pieniądze na zajęcia sportowe i wyrównawcze. Kiedy uczeń nie nadąża z opanowaniem materiału za resztą klasy, to często dotyka go proces izolacji – dodaje. I podkreśla, że szkoła musi szybko odnaleźć równowagę między prawami ucznia i prawami nauczyciela. Równowagę, która dzisiaj jest zaburzona.

Czy rodzice mogą mieć jakiś wpływ na to, co dzieje się w szkołach? Pedagodzy twierdzą, że tak. – Trzeba być wierni zasadzie: zło nie przejdzie, zero tolerancji dla zła. Dlatego powinniśmy protestować, widząc, że ekspedientka sprzedaje dziecku papierosy albo alkohol. Nieraz moglibyśmy powiedzieć choć jedno słowo nastolatkowi palącemu na przystanku – mówi Książek.

Można też pomóc choćby przez otwartość na współpracę ze szkołą. Bo szkolny ład łamie się też wtedy, kiedy autorytet nauczyciela podważają rodzice. – Bywa, że informujemy matkę, że jej syn pali papierosy, że już go kilka razy na tym przyłapaliśmy. A ona na to, że nam nie wierzy, bo jej syn zaprzeczył. A ona ma do swojego dziecka zaufanie – wspomina dyrektor Kowalewski. – Jedna matka powiedziała mi wprost, że właśnie kupiła swojemu dziecku komórkę z kamerą, żeby nagrywało nauczycieli, którzy się źle zachowują... Domyśla się pan, jakie to ma skutki dla autorytetu nauczyciela? – mówi.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.