Zimna przyjaźń

Jacek Dziedzina

|

GN 43/2022

publikacja 27.10.2022 00:00

Postępy ukraińskiej armii na froncie nie przekładają się na silniejszy doping ze strony europejskich przyjaciół. Przeciwnie, im bliżej zimy, tym większa będzie presja na Kijów, by przyjął warunki Moskwy.

Wizyta czterech przywódców unijnych u prezydenta Zełenskiego w czerwcu br. Wizyta czterech przywódców unijnych u prezydenta Zełenskiego w czerwcu br.
Jakub Kaminski /East News

Jest jasne, że bez militarnej pomocy głównie Stanów Zjednoczonych i Wielkiej Brytanii Ukraińcy nie znajdowaliby się dziś w tym miejscu, w którym są – kontrofensywa na wschodzie kraju przynosi efekty, co w połączeniu z fatalnym morale i stanem rosyjskiej armii daje nadzieję na zwycięstwo. Przynajmniej dopóki mówimy o wojnie konwencjonalnej. Ale jest również jasne, że gdyby bliżsi geograficznie przyjaciele Ukrainy – głównie Niemcy i Francja – faktycznie byli jej przyjaciółmi, wojna mogłaby skończyć się już dawno. O dziwo, nawet w miarę postępów ukraińskiej armii nie widać oznak jakiegoś znaczącego entuzjazmu w stolicach tych krajów, które mogłyby przesądzić o losach wojny na korzyść Kijowa. Co więcej, dochodzą nowi „życzliwi”, którzy rozwiązanie widzą raczej w uległości wobec żądań agresora niż w zwiększeniu pomocy dla broniącej się dzielnie ofiary. Najbardziej zaskoczył głos z Rumunii. Tamtejszy minister obrony zaczął mówić o konieczności „negocjacji” z Putinem… nad głowami Ukraińców. Słynne powiedzenie kardynała Richelieu: „Boże, strzeż mnie od przyjaciół, z wrogami poradzę sobie sam” w przypadku Ukrainy sprawdza się tylko w pierwszej części. Przyjaciele faktycznie potrafią wbić nóż w decydującym momencie tej wojny. Druga część mądrości francuskiego kardynała w tym wypadku nie działa: Ukraina z wrogami nie poradzi sobie sama.

Byle do zimy

Rosjanie co najmniej od sierpnia – od kiedy stało się jasne, że na razie przegrywają tę wojnę (w kategoriach konwencjonalnych) – nie ukrywają, że liczą na nadchodzącą zimę. Są przekonani, że kryzys energetyczny i wychłodzone mieszkania w krajach zachodniej Europy wymuszą na decydentach zwiększenie nacisku na Ukrainę, by uznała żądania Moskwy. Ulegając zapewne entuzjastycznym wiadomościom z frontu, gdzie Ukraińcy odnoszą kolejne sukcesy, zdajemy się nie rozumieć, że z punktu widzenia Kremla to nie jest jeszcze koniec. – Mamy czas, możemy poczekać – zapowiadają rosyjscy generałowie w prokremlowskich mediach. – To będzie trudna zima dla Europejczyków. Może dojść do protestów, zamieszek. Niektórzy przywódcy europejscy mogą zrezygnować z dalszego popierania Ukrainy i dojść do wniosku, że już czas na ugodę – mówił wysoki rangą dowódca. Potwierdza to wcześniejsze doniesienia, że Kreml bardzo liczy na ostateczne pęknięcie i tak pozornej jednomyślności krajów europejskich w kwestii tej wojny. – Jeśli wojna przeciągnie się do jesieni i zimy, będzie naprawdę trudno. Jest więc nadzieja, że Ukraińcy poproszą o pokój – prognozują kremlowscy stratedzy. Chyba wiedzą, co mówią, bo wszyscy jesteśmy świadkami rosnących cen energii. Unijny zakaz importu rosyjskiej ropy plus ograniczenie przez Rosję eksportu gazu i tym samym paniczne poszukiwanie przez kraje zachodnie nowych źródeł dostaw surowców to tylko zapowiedź tego, jakie nastroje mogą panować w Europie w grudniu, styczniu czy lutym, gdy oszczędzanie na ogrzewaniu może doprowadzić do niespotykanych dotąd niepokojów i protestów na ulicach. – Wojna to test z logistyki i siły woli. Weryfikowane będzie to, czy nasza wola na Zachodzie jest silniejsza niż wola Kremla. Myślę, że to będzie wyzwanie – powiedział niedawno emerytowany amerykański generał Ben Hodges, były dowódca sił USA w Europie.

Zimne mieszkania bronią

Niestety, im zima będzie surowsza, tym większe ryzyko, że Zachód może ten test oblać, oczywiście kosztem pokoju nie tylko w Ukrainie. „Coraz trudniej będzie przekonać ludzi marznących w swoich mieszkaniach, by chcieli płacić cenę za tę wojnę” – napisał Neil Melvin z Royal United Services Institute, najstarszego na świecie think tanku zajmującego się problemami obrony i bezpieczeństwa. Analityk jest przekonany, że presja na Ukrainę, by zawarła porozumienia z Rosją, będzie rosnąć i może podzielić zarówno UE, jak i NATO. Dodajmy, że każdy rozsądny człowiek o takiej umowie marzy. Problem w tym, że pod pojęciem „porozumienie” Putin i rosyjskie elity władzy rozumieją wyłącznie przystanie na warunki Moskwy.

To dlatego Kijów o takim „kompromisie” nie chce słyszeć. Ukraińcy rozumieją, że to „być albo nie być” ukraińskiego narodu i państwa. Niestety w Europie rośnie przekonanie, że lepiej jakoś dogadać się z Putinem już teraz, niż pozwolić, by Ukraińcy zadali Rosji jeszcze dotkliwsze straty. Zwolennicy takiego rozwiązania wychodzą oczywiście z słusznego założenia, że im bardziej Rosja będzie przegrywać wojnę konwencjonalną, tym większe może być zagrożenie, że będzie eskalować konflikt innymi metodami, w tym groźbą użycia broni nuklearnej. Przyznał to m.in. były ambasador Wielkiej Brytanii w Rosji Tony Brenton. – Jeśli Rosja będzie musiała wybrać między toczeniem przegranej wojny, bolesną porażką, upadkiem Putina a jakimś nuklearnym pokazem siły, nie jestem pewien, czy nie wybierze nuklearnego pokazu – wskazał. Problem w tym, że to słuszne założenie prowadzi niektórych do niekoniecznie słusznego wniosku: że aby uniknąć eskalacji, Ukraińcy powinni skapitulować. Przywiązani do tej myśli politycy i komentatorzy nie chcą przyjąć do wiadomości, że wygrana Rosji i ustąpienie jej choćby na milimetr tym bardziej grozi eskalacją. Rosja wielokrotnie pokazywała, że posuwa się tak daleko, jak daleko pozwoli jej uległość Zachodu.

Przyjacielskie rady

Próbą nakłaniania Ukraińców do „większej elastyczności” wobec żądań Putina była już czerwcowa wizyta w Kijowie przywódców Niemiec, Francji i Włoch. Nie ma wątpliwości, że cała trójka przekonywała Zełenskiego do jak najszybszego dogadania się z Putinem. Czytaj: do zgody na jakąś formę kapitulacji, najpewniej w pierwszej kolejności w Donbasie. A że nie powiedziano tego wprost na wspólnej konferencji? A że zapewniano o wsparciu? A że wszyscy goście wyrazili poparcie dla unijnych aspiracji Kijowa? Bądźmy poważni. Wiemy, że nie od tego są konferencje, by kompromitować się jeszcze bardziej. Do tego typu kwestii służą zakulisowe rozmowy. Cała trójka najważniejszych przywódców dobrze wie, że przeciągająca się wojna uderza nie tylko w interesy niemieckich, francuskich i włoskich firm, lecz także – w perspektywie długofalowej – może całkowicie zrujnować pozycję tych krajów w Europie. Nikt z gości nie wspomniał wtedy o dostawach broni – bo było jasne, że ta forma pomocy oddali perspektywę „pokoju” – a dokładniej chwilowego świętego spokoju. Dlatego właśnie padały słowa o konieczności prowadzenia negocjacji. Jak gdyby wspomniani politycy nie rozumieli, że agresor potrafi rozmawiać wyłącznie przez własną agresję i zwycięstwa.

I ty, Rumunio?

Celowo we wzmiance na temat wizyty „wielkiej trójki” w Kijowie pominąłem czwartego jej uczestnika – prezydenta Rumunii Klausa Iohannisa. Jego obecność w towarzystwie pozostałych przywódców była co najmniej zastanawiająca. Formalnie bowiem władze w Bukareszcie mocno wspierają Kijów, zdecydowanie bardziej jednoznacznie niż Berlin czy Paryż. Dlatego wyjazd rumuńskiego prezydenta z przywódcami Niemiec i Francji wprowadził pewien dysonans. I jak gdyby na potwierdzenie słuszności tych wątpliwości 8 października minister obrony Rumunii Vasile Dîncu udzielił bardzo dziwnego wywiadu, w którym de facto zakwestionował dotychczasową linię rumuńskiego rządu. Minister powiedział, że jedyną szansą na pokój dla Ukrainy są… negocjacje z Rosją. Jego zdaniem powinny je prowadzić w imieniu Ukraińców USA i NATO. Dlaczego? Bo Kijów „samodzielnie nie będzie w stanie zaakceptować utraty części swojego terytorium”. Wywiad wywołał konsternację w Rumunii i w tych krajach, które – jak Polska i państwa bałtyckie – dobrze rozumieją, że jakiekolwiek ustępstwo na rzecz Rosji oznacza odłożenie problemu na później (Rosja musi odbudować armię, po czym zaatakuje ponownie). Oczywiście, trzeba brać pod uwagę fakt, że z punktu widzenia ego Putina partnerem rozmów nie jest dla niego prezydent Zełenski, tylko prezydent USA, czyli kraju, dzięki któremu Ukraina ma szansę wojnę wygrać. Ale mówienie tego publicznie przez ważnego ministra ważnego kraju, przez który dostarczana jest pomoc militarna dla Ukrainy, bardzo mocno osłabia pozycję polityczną, negocjacyjną i nawet wojskową walczących Ukraińców.

I tu wracamy do prezydenta Rumunii, który dopiero po paru dniach skomentował wywiad ministra. Oświadczył, że Rumunia podtrzymuje stanowisko, iż to Ukraińcy będą decydować o tym, jak i na jakich warunkach będą negocjować. Niestety, głos ten nie przebił się tak mocno, jak nieszczęsny wywiad ministra obrony. Trzeba liczyć się z tym, że podobne wypowiedzi jak ta Dîncu – również na wyższych szczeblach – będą pojawiać się z każdym kolejnym miesiącem i spadającą temperaturą. •

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.