Polityk z klasą

Piotr Legutko

|

GN 43/2022

publikacja 27.10.2022 00:00

Jak mogłaby wyglądać dziś „Polska Stasiaka”, gdyby nie Smoleńsk?

Polityczna droga Władysława Stasiaka to dowód, że można uprawiać politykę w sposób etyczny, zgodnie ze swoimi ideałami. Polityczna droga Władysława Stasiaka to dowód, że można uprawiać politykę w sposób etyczny, zgodnie ze swoimi ideałami.
Tomasz Gzell /PAP

Kim był Władysław Stasiak? Przede wszystkim państwowcem. Urzędnikiem z „papierami” na polityka. Politykiem, który uchylał się od kandydowania w wyborach do Sejmu. Jako jedyny, po Lechu Kaczyńskim, polityk prawicy miał szansę wygrać bezpośrednie wybory na prezydenta Warszawy. Absolwent pierwszego rocznika Krajowej Szkoły Administracji Publicznej, biegły zarówno w paragrafach, jak i w sztuce walki wręcz. Poliglota po stażach we Francji i USA, niepijąca „dusza towarzystwa”. Szeryf, który wygrał ze stołeczną mafią. PiS-owiec mający dobre kontakty z politykami PO. To wszystko prawda, choć brzmi jak bajka w Polsce A.D. 2022. Władysław Stasiak zginął w katastrofie smoleńskiej w wieku zaledwie 44 lat. Pozostawił jednak po sobie zaskakująco bogate dziedzictwo, zweryfikowaną w praktyce wizję sprawnego, przyjaznego państwa. Jak wyglądała i jak mogłaby wyglądać „Polska Stasiaka”, gdyby nie Smoleńsk, opisuje Wiktor Świetlik w niezwykłej biografii byłego ministra spraw wewnętrznych, wiceprezydenta Warszawy, szefa BBN i kancelarii Prezydenta RP.

Reguła stłuczonej szyby

Co ciekawe, choć jego pasją były służby mundurowe i świetnie sprawdzał się w roli urzędnika odpowiedzialnego za bezpieczeństwo, jako uczeń był buntownikiem. Spierał się z nauczycielami, zmieniał szkoły. Już w wieku 15 lat włączył się w działalność opozycyjną. Ale gdy nastała wolna Polska, był skupiony wyłącznie na działaniu konstruktywnym. Dziś nie wszyscy chcą pamiętać, że za błyskotliwą karierą jego politycznego patrona – Lecha Kaczyńskiego stało hasło przywrócenia w Polsce rządów prawa i sprawiedliwości. Początek III RP był bowiem czasem bezprawia i niesprawiedliwości. Władysław Stasiak pokazał, że można rządzić inaczej, a udowodnił to na przykładzie Warszawy.

Jako wiceprezydent odpowiedzialny za porządek w stolicy wzorował się na tym, czego w Nowym Jorku dokonał burmistrz Rudolph Giuliani, a właściwie jego szef policji, William Bratton. Obaj kojarzeni są z zasadą „zero tolerancji” dla sprawców wykroczeń, ale istotą ich modelu zarządzania nie była bezwzględność, lecz konsekwentna prewencja. Symbol nowej metody to już nie pałka, ale zdarte buty policjanta, który jest w pobliżu, gdy dzieje się coś złego. Policja ma szybko reagować na sygnały od mieszkańców, nie odpuszczać żadnej, nawet drobnej kradzieży czy stłuczonej szyby. Takie podejście błyskawicznie podniosło poczucie bezpieczeństwa. Nawiasem mówiąc… nie na długo, bo w wyniku konfliktów na tle rasowym zmieniła się filozofia w tej kwestii. Dziś amerykańskie miasta toczy rak przestępczości między innymi dlatego, że policja postrzegana jest jako aparat represji, a stłuczone szyby i drobne kradzieże nie są traktowane jako akty zagrażające bezpieczeństwu obywateli.

Lex Stasiak

Władysław Stasiak jako wiceprezydent także zdzierał buty na stołecznym bruku. To zapewniło mu szacunek zarówno u mieszkańców, jak i u policyjnych „krawężników”. Bo wymagał najpierw od siebie, potem od innych. Zaczął od stworzenia warszawskiej mapy bezpieczeństwa, potem wysyłał po domowej „kolędzie” dzielnicowych, aby poznali swój rejon. Zamiast na statystyki wykrywalności, postawił – po amerykańsku – na poczucie bezpieczeństwa. Nie zaniedbywał też roli szeryfa, czego dowiódł spektakularną akcją zamknięcia słynnego „Labiryntu”, nielegalnego lokalu w centrum Warszawy, którego nikt wcześniej nie odważył się tknąć ze względu na koneksje jego właścicieli. Opis tej akcji w książce Wiktora Świetlika czyta się jak scenariusz dobrego kina sensacyjnego. Jest ona ciekawa także jako przykład doskonałego współdziałania PiS-owskiego urzędnika z SLD-owską policją, samorządu z władzą dla dobra obywateli.

Zwykle nie pamięta się, komu zawdzięczamy jakiś pomysł, który ułatwia życie ludziom. A to właśnie Stasiak wprowadził w stolicy Wydziały Obsługi Mieszkańców, skracające drogę od urzędnika do petenta i eliminujące korupcyjne pokusy. Niewielu też kojarzy go – już jako szefa MSW – z wprowadzeniem przepisów ograniczających nieetyczne zachowania drogówki. Nikt z policjantów nie powie o Stasiaku złego słowa, bo to jemu zawdzięczają dwa fundamentalne akty prawne, które zmieniły ich społeczny status. Pierwszy to ustawa modernizacyjna gwarantująca stały wzrost środków na wyposażenie policji, podobnie jak innych służb mundurowych. To dzięki niej mogły one dokonać skoku technologicznego, stanąć do równej walki z przestępcami. Druga ustawa, zabezpieczająca materialnie rodziny policjantów poległych na służbie, nadrabiała z kolei to, co III RP, wzorem Polski międzywojennej, powinna zrobić 15 lat wcześniej.

Piękne cztery „P”

Nie można pominąć faktu, że Polska Stasiaka była Polską Lecha Kaczyńskiego, że młody absolwent KSAP nie dostałby tak szybko szansy w NIK, a potem stołecznym ratuszu i administracji rządowej, gdyby nie późniejszy prezydent RP. Można spierać się o ustrojowy model budowania nowoczesnej służby publicznej, który zmieniał się w zależności od tego, kto akurat w Polsce rządził, ale nie sposób pominąć praktyki rządzenia. Wszystkie ekipy mają na sumieniu partyjniactwo – jedni robili to dyskretnie, inni otwarcie. Lech Kaczyński wyłamywał się z tego schematu. We wszystkich instytucjach, którymi kierował, lubił stawiać na młodych i kompetentnych, nie wahał się zlecać im misji najtrudniejszych. Tak było choćby z ekipą, której powierzono budowę Muzeum Powstania Warszawskiego. Władysław Stasiak każde stanowisko państwowe traktował jako zadanie do wykonania, bo tak się z prezydentem pracowało. Wszędzie budował do danego zadania odpowiedni zespół, dobierając ludzi według kompetencji i charakteru, a nie partyjnej rekomendacji.

Mimo to nie da się powiedzieć o nim, że był urzędnikiem apolitycznym. Stanowiska, które zajmował, były polityczne, realizował też program polityczny. Autor książki przywołuje opinię prezydenta Ryszarda Kaczorowskiego o Stasiaku: „To takie piękne cztery »P«: prawicowy, patriota, propaństwowiec i poliglota”. Polska, którą budował, miała polityczną barwę, ale była wspólnym państwem wszystkich obywateli.

Erazmowska pogoda ducha

Termin „klasa polityczna” mało komu dziś kojarzy się z klasą. Władysław Stasiak niewątpliwie klasę miał. Zarówno tę osobistą, zwaną dawniej kindersztubą, jak i urzędniczą – bo zawsze doprowadzał sprawy do końca. Ale miał też polityczny znak jakości. Jacek Fedorowicz, mocno zaangażowany po innej niż Stasiak stronie barykady, witał jego nominację na szefa kancelarii prezydenta Lecha Kaczyńskiego przewrotnym felietonem, przywołanym w książce: „To źle, bo poprawi on, niestety, Prezydentowi tak zwany wizerunek. Nie obraża, nie atakuje. Robi wrażenie człowieka, którego jedyną ambicją i pasją jest sumienna praca dla kraju, nie zaś sumienna praca dla ugrupowania, którego jedynym celem jest zdobywanie władzy, a po zdobyciu poszerzanie jej zakresu”.

Wiktor Świetlik przywołuje dwa różne podejścia do polityki, funkcjonujące jeszcze od czasów odrodzenia: jedno kojarzone z nazwiskiem Niccolò Machiavellego, drugie – Erazma z Rotterdamu. To pierwsze, łączące skrajny cynizm z idealizmem, wywarło najsilniejszy wpływ na polityczną praktykę kolejnych epok, z rosnącą przewagą cynizmu nad idealizmem. Drugie, stawiające na etykę działania i moralny przykład… jakoś się nie przyjęło. Co nie znaczy, że Erazma należy włożyć między bajki. Polityczna droga Władysława Stasiaka to twardy dowód, że można i tak uprawiać politykę. „Miał w sobie erazmowską, ironiczną pogodę ducha, radość życia i spokój ludzi, którzy żyją zgodnie ze sobą i wiedzą, czego chcą” – pisze o swoim bohaterze Wiktor Świetlik.

Odbudować przyjaźń

Polityczne piekiełko wcale nie jest polską specjalnością. To erazmowskie podejście cechowało przecież sporą część elit I i II Rzeczpospolitej, tak wychowywano pokolenie Kolumbów. Solidarność również wyrosła z pragnienia, by w polityce zagościły etyka i wzajemny szacunek. We wstępie do książki „Polska Stasiaka” prof. Andrzej Nowak przywołał swój wykład inaugurujący rok akademicki 2007 w KSAP. Mówił wówczas – za Arystotelesem – że fundamentem wspólnoty powinny być przyjaźń, chrześcijańska caritas, szacunek oparty na podzielanych wzajemnie podstawowych wartościach i wspólnym uczestnictwie w rzeczywistości. Jako najważniejsze zadanie służby publicznej wskazywał „pracę nad odbudową przyjaźni między Polakami”. Minister Stasiak – pisze prof. Nowak – był z tej szkoły: szkoły przyjaźni w Rzeczpospolitej, służby publicznej, którą prowadzi misterium caritas. Jego życie urywa się wobec innej tajemnicy: tajemnicy nieprawości, ludzkiego zła, które niszczy przyjaźń.

Władysław Stasiak nie zginął na próżno, pozostawił po sobie ślad, wzór do naśladowania dla kolejnych pokoleń tych, którzy idą do polityki nie dla kariery, lecz chcą być urzędnikami, by służyć innym. „Polska Stasiaka” to nie mrzonka, ale realny, praktyczny model funkcjonowania państwa. •

Dziękujemy, że z nami jesteś

To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.

W subskrypcji otrzymujesz

  • Nieograniczony dostęp do:
    • wszystkich wydań on-line tygodnika „Gość Niedzielny”
    • wszystkich wydań on-line on-line magazynu „Gość Extra”
    • wszystkich wydań on-line magazynu „Historia Kościoła”
    • wszystkich wydań on-line miesięcznika „Mały Gość Niedzielny”
    • wszystkich płatnych treści publikowanych w portalu gosc.pl.
  • brak reklam na stronach;
  • Niespodzianki od redakcji.
Masz subskrypcję?
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.