Ostrożnie z gazem

Andrzej Grajewski, Przemysław Kucharczak, Sebastian Musioł

|

GN 03/2006

publikacja 11.01.2006 14:15

Ukraiński kryzys gazowy pokazał, że Rosja używa gazu ziemnego jako broni politycznej. Dla Polski to ostatni sygnał, aby zbudować alternatywę dla rosyjskich dostaw.

Ostrożnie z gazem PAP/Wojtek Sabelski

Pod koniec 2004 r., gdy decydował się los pojedynku o urząd prezydenta Ukrainy, Gazprom podpisał umowę gazową z ówczesnym premierem Janukowyczem. Umowę bardzo korzystną dla strony ukraińskiej. Zdecydowano, że rosyjski gaz, który w Europie kosztuje ok. 250 USD za 1000 metrów sześciennych, będzie jej dostarczany w cenie 50 USD za 1000 metrów sześciennych. Janukowycz mógł pochwalić się przed wyborcami, że potrafi dogadać się z Rosją w sprawach, od których zależy przyszłość Ukrainy. Kiedy jednak Janukowycza pokonała „pomarańczowa rewolucja”, Kreml spróbował użyć „gazowego argumentu” już nie jako „pozytywnego wsparcia”.

Zamrażanie Ukrainy
Jesienią ubiegłego roku Gazprom, wsparty przez prezydenta Putina, wbrew istniejącym zobowiązaniom, zażądał od nowego roku kwoty 230 USD za 1000 metrów sześciennych. Jednocześnie gazowy potentat zagroził całkowitym zamknięciem dostaw rosyjskiego gazu na Ukrainę. Dostawy z tamtego kierunku stanowią blisko 75 proc. gazu ziemnego dostarczanego na Ukrainę. W ten sposób Kreml usiłował skłonić ukraińskich wyborców do zastanowienia się, czy warto w marcu br. głosować na partię „Nasza Ukraina”, wspieraną przez prezydenta Juszczenkę. Pomysł był prosty: wykazać, że lider „pomarańczowej rewolucji” nie potrafił przeciwdziałać gigantycznemu kryzysowi energetycznemu.

Gazowy dyktat okazuje się jednak ryzykowny i dla Kremla. Zakręcenie kurka na potężnym gazociągu „Braterstwo” nadszarpnęło reputację Rosji jako producenta i dostawcy cennego paliwa. Gazu zaczęło bowiem brakować nie tylko na Ukrainie, ale też na Słowacji, Węgrzech, w Niemczech, we Włoszech i Francji, a przede wszystkim w Austrii. Bo przez Ukrainę do Europy płynie ok. 80 proc. gazu eksportowanego tam przez Rosję. Problemem musiała zająć się Bruksela, nieukrywająca zdziwienia, że ich ulubiony lokator Kremla nagle zapomniał o regułach wolnego rynku. W tej sytuacji Rosji nie pozostało nic innego, jak poszukać kompromisu z Ukrainą i przyjąć stawki proponowane przez prezydenta Juszczenkę, czyli ok. 95 USD. Co równie ważne, Ukrainie udało się zachować suwerenność na obszarze rurociągów gazowych biegnących przez jej terytorium. Są one nadal własnością ukraińskiego Naftohazu, a nie międzynarodowego konsorcjum, jak planowali Rosjanie.

Dyrektor Ośrodka Studiów Wschodnich Jacek Cichocki przekonuje, że to wielki sukces Ukrainy. – Te wydarzenia wskazują także, jak daleko jest Rosji do europejskich standardów – mówi Cichocki. – Jednocześnie pokazują, że zależności gazowe są dwustronne. Jeżeli Rosja chce sprzedawać swój gaz w Europie, a jest to bardzo ważne źródło dochodów jej budżetu, nie może sobie pozwolić na takie awantury, gdyż po prostu traci wiarygodność.

Zmarnowana szansa
Problem dywersyfikacji dostaw gazu w debacie publicznej, a więc w polu zainteresowania kolejnych rządów, jest obecny od 1989 roku. Niestety, naszych problemów nie rozwiązał podpisany w 1993 r. przez rząd Hanny Suchockiej tzw. kontrakt jamalski (o budowie systemu gazociągów dla tranzytu rosyjskiego gazu ziemnego oraz o dostawach tego surowca do Polski). Polska nadal pozostawała w nadmiernym stopniu uzależniona od jednego, rosyjskiego dostawcy. Dopiero rząd Jerzego Buzka porozumiał się w sprawie gazu z Norwegią i Danią. Wicepremier Janusz Steinhoff, odpowiedzialny w tamtym rządzie za dywersyfikację dostaw, przypomina, że w 2001 roku Polskie Górnictwo Naftowe i Gazownictwo (PGNiG) parafowało kontrakty na dostawy gazu. Pierwszy kontrakt na dostawy 2 mld sześciennych gazu rocznie z Danii miał być realizowany od 2004 roku. Norweskie firmy, którym przewodził Statoil, miały po 2008 roku gazociągiem wybudowanym na dnie Bałtyku dostarczać 5 mld metrów sześciennych gazu.

– Liczyliśmy na to, że nasi następcy będą kontynuowali te działania w interesie Polski. Niestety, rząd Leszka Millera podpisał fatalne porozumienie z Rosją, w którym oddalił budowę gazociągu norweskiego, w zamian za iluzoryczne korzyści w postaci niewielkiej redukcji ilości gazu dostarczanego przez Rosję do Polski – mówi dziś Janusz Steinhoff.

Z tamtych pomysłów na dywersyfikację pozostał tylko tzw. mały kontrakt norweski, polegający na tym, że gaz z norweskich złóż odbieramy przez Niemcy. Nie jest tego wiele, ok. 600 mln metrów sześciennych rocznie dostarczanych w okolicach przejścia granicznego Lasów w rejonie Zgorzelca. To jest faktycznie najdroższy gaz, bo musimy płacić niemieckiemu Verbundnetz Gas (VNG) bardzo wysokie stawki przesyłowe.

To mogła być rewolucja
Największa zmarnowana szansa związana z gazem norweskim polegała na zmianie całego dotychczasowego układu linii przesyłowych, które od wielu lat były przez Rosję budowane jedynie w kierunku wschód–zachód. Gaz norweski wpuszczony do Polski stwarzałby nową jakość w postaci sieci gazociągów w kierunku północ–południe. Na znaczeniu straciłaby Rosja, jako dostawca, i Niemcy, jako hurtownik. Nic więc dziwnego, że zarówno Gazprom, jak i Ruhrgas zrobiły wszystko, aby do realizacji tego pomysłu nie doszło. To strona niemiecka podrzuciła posłom SLD pomysł budowania tzw. łącznika gazowego Bernau k. Berlina–Szczecin. Mówiono: po co budować gazociąg z Norwegii, skoro można mieć gaz tanio od Niemców. Szybko powstała spółka IRB, Bartimpexu z Ruhr-gasem, aby przystąpić do realizacji tego projektu. Po latach okazał się on wielką fikcją. Prawdopodobnie nigdy nie miał być realizowany. Był politycznym projektem wirtualnym, który wrzucono do debaty o dywersyfikacji, aby zniechęcić do realizacji rzeczywistego projektu dywersyfikacyjnego, czyli gazociągu norweskiego. Być może śledztwo w tej sprawie ujawni więcej szczegółów. Z pewnością nie tylko Rosjanie byli zainteresowani zgonem kontraktu norweskiego.

Ograniczona suwerenność
Polska nie jest właścicielem przebiegającego przez nasz kraj gazociągu jamalskiego. Jest on własnością spółki EuRoPol Gaz SA, która składa się z kilku podmiotów gospodarczych. Po 48 proc. akcji mają w niej PGNiG oraz Gazprom, pozostałe 4 proc. – pełniące rolę przysłowiowego języczka u wagi – należą do spółki Gas Trading o dość skomplikowanej strukturze własnościowej. Swoje udziały mają tam zarówno PGNiG, jak i Gazprom, występujący pod nazwą Gazexport, oraz niemiecki Wintershall, członek potężnej grupy BASF, jednego z promotorów rosyjsko-niemieckiego Gazociągu Północnego. Ta mało przejrzysta konstrukcja własnościowa powstała na życzenie strony rosyjskiej, która jednocześnie miała decydujący wpływ na wskazanie pozostałych partnerów tworzących Gas Trading.

Ludzie blisko związani z PGNiG nie ukrywają, że los wielu strategicznych decyzji dotyczących zarówno dalszych inwestycji, jak i negocjacji w sprawie cen gazu oraz wielkości pobieranych przez stronę polską opłat tranzytowych zależał od niewielkiej firmy Bartimpex SA, będącej własnością Aleksandra Gudzowatego, jednego z najbogatszych Polaków. Bartimpex ma możliwość kształtowania opinii Gas Trading, a poprzez tę firmę może wpływać na decyzje EuRoPolGazu, czyli określać wszystkie strategiczne decyzje dotyczące bezpieczeństwa energetycznego naszego państwa.

To była inna Rosja
Próżno teraz dociekać, dlaczego polskie władze podpisały kontrakt dający tak wielkie przywileje prywatnej firmie. Pytani o to eksperci, którzy uczestniczyli wówczas w negocjacjach, a dzisiaj starannie unikają podawania swych nazwisk, mówią, że Rosjanie bez Bartimpexu w ogóle nie chcieli rozmawiać o tym projekcie, a głosy wskazujące na niebezpieczeństwo jednostronnego uzależnienia się gazowego od Rosji uznawano za przesadzone. – Proszę pamiętać – mówi jeden z uczestników tamtych negocjacji – że wówczas mieliśmy do czynienia z inną Rosją. To była słaba Rosja Jelcyna, która chciała poprzez projekt gazowy rozpocząć proces integracji europejskiej.

Na rząd Polski w sprawie sfinalizowania porozumienia w sprawie gazociągu jamalskiego naciskał zarówno Berlin, jak i Bruksela. W sumie powstał projekt, który z pewnością jest wygodny dla Rosji oraz Niemiec, z pewnością znacznie mniej korzystny dla Polski. Nic nie wskazuje na to, aby możliwe były zmiany własnościowe w tym przedsięwzięciu, a więc w sporach polsko-rosyjskich decydujący głos będzie nadal należał do Gas Trading, czyli Gudzowatego.

Póki co zabezpieczeniem naszych interesów jest tranzytowe położenie gazociągu Jamał I. Próby zakręcenia jamalskiego kurka będą miały bowiem konsekwencje nie tylko dla Polski, lecz całej Europy Zachodniej. Gdyby jednak doszło do realizacji rosyjsko-niemieckiego gazociągu bałtyckiego, rura jamalska straciłaby strategiczne znaczenie dla Niemiec i innych odbiorców rosyjskiego gazu w Europie Zachodniej.

Gaz skroplony – dobry, ale drogi
Na kryzys gazowy na Ukrainie rząd Kazimierza Marcinkiewicza zareagował, wydając spektakularną decyzję o niezwłocznym rozpoczęciu budowy portu gazowego. Mimo konkurencji ze strony Szczecina, wszystko wskazuje na to, że byłby on częścią Portu Północnego w Gdańsku.

– To teoretycznie dobry pomysł. Swoje gazoporty mają na przykład Włochy, Hiszpania, Francja, Belgia, teraz gazoport rozbudowują Niemcy – mówi prof. Jakub Siemek, kierownik Zakładu Gazownictwa Ziemnego AGH w Krakowie. – Transport skroplonego gazu LNG jest bardzo wydajny. Z jednego metra sześciennego skroplonego gazu można uzyskać aż 600 metrów sześciennych w formie gazowej – dodaje.

Skroplony gaz można dostarczać morzem z Bliskiego Wschodu i z północnej Afryki, z krajów takich jak Libia i Algieria. A niedługo także z Norwegii, bo to państwo również buduje swoją stację do skraplania gazu. – Ten skroplony gaz LNG jest przewożony w temperaturze minus 40–50 stopni Celsjusza. Kiedy dotrze do Polski, trzeba go poddać regazyfikacji, czyli przywrócić mu formę gazową. To jest skomplikowany i kosztowny proces. Trzeba wybudować odpowiednie magazyny i instalacje, całe zaplecze – mówi prof. Siemek.

Gaz transportowany w tankowcach ma jeszcze jedną poważną wadę: jest o 20–30 procent droższy od tego z gazociągów. – Ta technologia jest coraz bardziej udoskonalana, więc ceny stopniowo się obniżają. Mimo to po wybudowaniu gazoportu będziemy musieli zapewne więcej płacić za gaz – ostrzega profesor Siemek. – Sądzę jednak, że budowa gazoportu to perspektywicznie dobry kierunek rozwoju.

Już wcześniej poczyniono przygotowania do budowy wielkiego podziemnego magazynu na gaz, który ma powstać w Kosakowie koło Gdańska. Było to możliwe dlatego, że projekt budowy portu gazowego nie powstał w ostatnich dniach, jak sugerowały media. Poprzednie kierownictwo PGNiG opracowało koncepcję jego budowy razem z francuskim potentatem Gas de France. Problem w tym, że Francuzi od pewnego czasu rozpychają się na polskim rynku energetycznym. Inwestują już w elektrociepłownie na Wybrzeżu, zgłaszają także gotowość do zakupu największej polskiej grupy energetycznej tzw. G 8. Eksperci zwracają uwagę, że gdyby Francuzom udało się kupić elektrownie oraz wejść w posiadanie portu gazowego, mogą narzucić „swoim” elektrowniom w Polsce, pracującym do tej pory na węglu, znacznie droższy gaz płynny. Francuski kapitał w Polsce zachowuje się wyjątkowo bezwzględnie i pomysł na dywersyfikację nie powinien polegać na tym, że zamieniamy rosyjski monopol na jakikolwiek inny.

A może „Nabucco”?
Ponad 30 procent światowych zasobów gazu drzemie w ziemi na terenie Rosji. Jednak jest jeszcze jeden region świata, w którym te zasoby są ogromne. To Bliski Wschód. Dlatego grupa państw Europy Środkowej i Południowej chce budować gazociąg, który będzie tłoczył gaz z Iranu i krajów postsowieckiej Azji Środkowej. Ten projekt nosi nazwę: „Nabucco”.

– To jest doskonałe rozwiązanie. Ten gazociąg przez Morze Czarne dotrze między innymi do Austrii. To nie problem zbudować krótki odcinek, który połączy Polskę z austriackim odcinkiem gazociągu – uważa prof. Jakub Siemek.

Według profesora, gaz z „Nabucco” powinien być tańszy od transportowanego w tankowcach. – Polskie społeczeństwo jest biedne. A jeśli ktoś jest biedny, to kupuje samochód bez ABS-u i ASR-u. Trzeba więc policzyć, czy włączenie się w budowę „Nabucco” nie będzie korzystniejsze finansowo niż budowa całego gazoportu – mówi. – Mielibyśmy wtedy gaz z Bliskiego Wschodu. I to byłaby prawdziwa dywersyfikacja dostaw! W dodatku w tym projekcie uczestniczy wiele państw. A to dodatkowo zwiększyłoby energetyczne bezpieczeństwo Polski – dodaje.

Zrób to sam
Zużywamy gazu prawie 13 mld metrów sześciennych, a wydobywamy w kraju około 4,3 mld metrów sześciennych. Tę liczbę możemy maksymalnie zwiększyć do 5,5–6 mld metrów sześciennych rocznie.
Wyższy poziom bezpieczeństwa uzyskuje się przez zmagazynowanie gazu na terenie własnego kraju. Podziemne magazyny powinniśmy mieć o pojemności około 3–4 mld metrów sześciennych, czyli około 30 proc. rocznego zapotrzebowania. Tymczasem w ciągu ostatnich czterech lat nie zrobiono w tej sprawie nic. Magazyny wciąż zmieszczą zaledwie 1,2 mld metrów sześciennych.

Polskie złoża gazowe należą do najbogatszych w Europie. Te, już zlokalizowane, mają od 120 do 150 mld metrów sześciennych. Istnieją jednak geologiczne przesłanki, że gazu w Polsce jest znacznie więcej, pomiędzy 400 a 800 mld metrów sześciennych. – Oprócz tego na Śląsku mamy także metan w złożach węgla. Niestety, o wiele trudniej go wydobyć. Jednak Amerykanie już opracowali taką technologię, i z powodzeniem wydobywają metan w ten sposób. To też jest jedna z przyszłościowych technologii – dodaje profesor Siemek.

Złoża na tzw. Niżu Wielkopolskim (Gorzowskie, Zielonogórskie) mają jednak pewną wadę: są niskometanowe i muszą być w procesie uzdatniania mieszane z gazem wysokometanowym. Taka stacja pracuje od lat w Odolanowie i wkrótce będzie uruchomiona w Grodzisku Wielkopolskim. Gdyby przyjąć, że w większym stopniu będziemy korzystać z tych złóż, należałoby wybudować dalsze stacje uzdatniające oraz kolejne magazyny paliwa w tamtym rejonie Polski.

Rynek wschodzący
PGNiG dostarcza gaz 6,3 milionom klientów w Polsce. 6,17 mln to odbiorcy indywidualni, którzy spalają gaz piecach i kuchenkach gazowych. Gaz kupuje jednak też 164 tysiące firm. 291 z nich to wielkie zakłady, które mają ogromne zużycie gazu. To one mają największy wpływ na krajowe zużycie gazu. Wśród nich jest wielka piątka zakładów chemicznych: Azoty Puławy, Azoty Kędzierzyn, Mościce Tarnów, Police Szczecin i Anwil Włocławek.

Kolejnym wielkim odbiorcą gazu ziemnego jest przemysł hutniczy.
W najbliższym czasie zużycie gazu ziemnego zapewne będzie u nas rosnąć. Według ministra Piotra Woźniaka, za cztery lata będziemy potrzebować aż 20 mld metrów sześciennych gazu. Oznacza to, że Polska jest potencjalnie najbardziej atrakcyjnym rynkiem sprzedaży gazu ziemnego w Europie.

Wielka gazowa roszada
Musimy mieć świadomość, że skutki decyzji w sprawie rozwoju polskiego przemysłu gazowniczego określą nie tylko nasze bezpieczeństwo energetyczne w najbliższym stuleciu, ale zdecydują także o naszej rzeczywistej suwerenności gospodarczej. Dlatego powinny być przedmiotem społecznej debaty, która nie musi się zakończyć wraz z zażegnaniem kryzysu gazowego na Ukrainie. W naszym narodowym interesie jest uzyskanie istotnego wpływu na politykę energetyczną Unii Europejskiej.

To wymaga koordynacji w zakresie magazynowania zapasów, dywersyfikacji dostaw, a również rozmów z Rosją. Przede wszystkim trzeba zadbać o zbudowanie sieci połączeń do europejskiego systemu energetycznego. Gaz odbierany na przejściach polsko-ukraińskich i polsko-białoruskich pochodzi w większości z końcówek gazociągów, które można zakręcić bez szkody dla innych odbiorców gazu.

A nasze szanse rosną, gdy będziemy nie tylko krajem tranzytowym dla rosyjskiego gazu, ale wielkim hurtownikiem tego surowca, podobnie jak Niemcy. Aby mieć taką szansę, trzeba rozważyć możliwość powrócenia do pomysłu budowy gazociągu norwesko-duńskiego, a także wykorzystać własne złoża oraz rozbudować sieć magazynów i stacji uzdatniania.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.