Fajnie być człowiekiem

ks. Tomasz Jaklewicz

|

GN 52/2005

publikacja 21.12.2005 08:24

Ludzie żyją często w buncie przeciwko sobie. Widzą to, czego im brak, a nie to, co mają. Życie bywa strasznie trudne. Ale każde jest bezcennym darem. W betlejemskim świetle widać to wyraźniej.

Fajnie być człowiekiem Marek Piekara

Jest kilka prostych testów na wewnętrzną pogodę ducha. Pierwszym może być Twoja reakcja na tytuł tego tekstu. Zdenerwował Cię (to nie o mnie! jakie to banalne!) czy wywołał uśmiech (no tak, właściwie, czemu nie)? Drugi popularny przykład. Patrzysz na szklankę wypełnioną do połowy wodą. Jak reagujesz? „O, fajnie, jest jeszcze pół szklanki wody” lub „jest tylko pół szklanki wody, a gdzie reszta”. I jeszcze inny sprawdzian. Ryk budzika wyrywa Cię rano ze snu. Do świadomości przebija się prawda: czeka mnie nowy dzień. Jak reagujesz? „Kolejny dzień, kolejna szansa, nowe możliwości, ciekawe, co przyniesie” lub „O Boże, znowu to samo, za jakie grzechy?”.

Powie ktoś, że to banalne, że to zwyczajnie zależy od humoru czy nastroju w danym momencie. Chyba jednak nie do końca. Wielu ludzi boryka się nieustannie z problemem akceptacji własnego życia. Wciąż porównują się z innymi, ciągle muszą sobie coś udowadniać, nie potrafią odnaleźć radości życia, żyją w lęku. Święta nieraz pogłębiają jeszcze uczucie osamotnienia. Tak bywa. Ale wcale być nie musi. Jeśli damy się ogarnąć światłu z Betlejem, jeśli usłyszymy płacz Maleństwa dobiegający z betlejemskiej groty, odkryjemy dwa w jednym: Boga i człowieka. „Bóg się nie wstydzi, że jest taki mały” – pisze ks. Twardowski. Bóg nie wstydził się być człowiekiem.

Ludzkie kłopoty stały się kłopotami małego Boga. Zszedł na poziom naszego człowieczeństwa, a więc i ran, lęków, kompleksów, samotności... Chce nas przekonać: nie jesteś sam, ktoś cię tutaj kocha, możesz być kimś! Możesz być sobą!

Mam serce, by kochać
Żydowski filozof Martin Buber pisze: „Z każdym człowiekiem na świat przychodzi coś nowego, co nie istniało wcześniej, coś początkowego i jedynego (…). To przede wszystkim ta jedyna i wyjątkowa jakość, która każdemu jest powierzona, aby ją rozwijał i urzeczywistniał”. Pięknie powiedziane. Tylko skąd czerpać siłę, aby przyjąć swoje życie wraz jego możliwościami, ale i ograniczeniami?

Odpowiedź wypisuję z tekstów Jeana Vaniera. Płynie z nich łagodne światło. Pewnie dlatego, że on sam żyje tak, jak mówi i pisze. Odkrył siebie w spotkaniu z najuboższymi. Porzucił karierę w marynarce wojennej i na uniwersytecie. Zdecydował się na życie wśród ludzi upośledzonych umysłowo. Jego tropem poszli inni. Powstały wspólnoty Arki, w których mieszkają razem osoby z głębokim upośledzeniem oraz wolontariusze. Żyją w małych domach w miasteczkach lub dzielnicach wielkich miast. – Wszedłem w świat, gdzie relacje są proste i prawdziwe, gdzie śmieje się i świętuje życie – wyznaje Jean Vanier. – W naszych wspólnotach widzimy, że ludzie zaczynają się zmieniać, otwierać, kiedy czują się kochani, szanowani i związani z innymi. Uzdrowienie wewnętrzne nie dzieje się automatycznie.

Aby zawrócić ruch, który dąży do śmierci i przemienić go w dążenie do życia, trzeba oprzeć się na prawdziwej więzi. Wszyscy byliśmy kochani w sposób niedoskonały. To jeden z zasadniczych powodów naszego braku zaufania do siebie i innych. Kiedy odkrywam, że jestem kochany i akceptowany jako osoba, z moją siłą i moimi słabościami, kiedy odkrywam, że noszę w sobie niepowtarzalną wartość, wtedy mogę otworzyć się na innych. W swej najgłębszej istocie jesteśmy tacy sami, jaki by nie był nasz wiek, płeć, rasa, kultura, wyznanie, nasze ograniczenia i upośledzenia.

Wszyscy mamy serca podatne na zranienia, które pragną jedynie być uznane i kochane. Każda osoba ma w naszym świecie rolę do spełnienia. Kiedy poświęcimy czas, aby się wzajemnie poznać, posłuchać historii każdego z nas, zaczynamy się zmieniać. Odkrywamy, że jesteśmy braćmi i siostrami w człowieczeństwie.

Droga dojrzewania człowieka, dojście do akceptacji prawdy o nas samych, jest długa. Wymaga czasu, cierpliwości. Vanier był świadkiem duchowej przemiany wielu ludzi. Pewna matka, której synek zmarł w wieku pięciu lat, opowiadała o swoim dziecku. Mając trzy lata, zapadł on na chorobę, która sparaliżowała mu nogi i postępowała dalej. W wieku pięciu lat był niewidomy i całkowicie sparaliżowany. Na kilka tygodni przed jego śmiercią siedziała przy nim i płakała. Wtedy on do niej powiedział: „Nie płacz, mamo, mam jeszcze serce, żeby kochać moją mamę”. Stracił wszystko, ale osiągnął dojrzałość – przyjęcie rzeczywistości, akceptacja chwili obecnej, dziękczynienie za to, co człowiek ma, i nieopłakiwanie tego, czego nie ma.

Bóg jest tuż obok
Pewien chłopiec powtarzał sobie: „Ach! Kiedy skończę szkołę i pójdę do pracy, będę szczęśliwy”. Skończył szkołę, podjął pracę i ciągle mówił: „Ach! Kiedy się ożenię, to będzie szczęście”. Ożenił się i po kilku miesiącach stwierdza, iż życie jest monotonne, więc powiada: „Ach! Jak to będzie dobrze, kiedy będziemy mieli dzieci”. Pojawiły się dzieci, są urocze, ale bardzo często płaczą o drugiej w nocy i młody człowiek wzdycha: „Niechże jak najszybciej urosną!”. Dzieci rosną, ale prawdziwe problemy dopiero się zaczynają. A on marzy o chwili, kiedy zostanie sam z żoną: „Wtedy będzie wspaniale”. Kiedy wreszcie się zestarzał, z nostalgią wspomina minione czasy: „Jakież to było wspaniałe!”. Ta przypowieść jest historią wielu ludzi. Nie jest łatwo żyć chwilą obecną, cieszyć się obecnością Boga tu i teraz. A jednak to jest właśnie Wcielenie. To objawienie, że Bóg nie jest gdzieś poza naszym zasięgiem, że nie musimy szukać Go gdzie indziej, daleko w niebie, w gwiazdach, daleko w przyszłości, ale jest tuż obok nas, nawet w naszych ranach.

Płacz i śmiech wcielonego Boga jest najlepszym lekiem na skołatane serca. Dziecko kruszy wewnętrzną twardość, zaciętość, budzi ukrywaną wrażliwość, delikatność. Zaprasza nas, stare konie, do zejścia na poziom serca, do pokazania uczuć, do płaczu i śmiechu. Do pokochania tego małego dziecka, które mieszka w nas. Wcielenie mówi, że „nadajemy się” do kochania. Bez wyjątku.
Protestant Richard Niebuhr ułożył króciutką modlitwę, w której kryje się dobra recepta na życie: „Panie, daj mi pogodę ducha. Abym godził się z tym, czego zmienić nie mogę. Odwagę, bym zmieniał to, co zmienić mogę. I mądrość, abym odróżniał jedno od drugiego”. Nic dodać, nic ująć. Wystarczy tak modlić się, tak żyć. Tylko tyle? Aż tyle!

Korzystałem z książek J. Vaniera: „Odkryć nasze człowieczeństwo” (Kairos, Kraków 2001) i „Źródło łez” (Salwator, Kraków 2002), które bardzo polecam.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.