Sprawiedliwość przed prawem

Przemysław Kucharczak

|

GN 50/2005

publikacja 07.12.2005 10:04

Gdyby historia potoczyła się zgodnie z jego marzeniami, Bogusław Nizieński byłby teraz emerytowanym wojskowym. Bo w młodości chciał być żołnierzem, a nie sędzią. Tak jak tata, oficer Kazimierz Nizieński, który karierę zaczął w słynnych legionach.

Sędzia Bogusław Nizieński Sędzia Bogusław Nizieński
Tomasz Gołąb

W czasie wojny młodziutki Boguś był zresztą żołnierzem: łącznikiem u partyzantów. Świetnie pamięta zwłaszcza jedną pełną emocji noc. Miał 15 lat. Podkradał się pod obóz, którego pilnowali niemieccy wartownicy. Ściskał rękojeść pistoletu Walter. – To był pistolet kalibru 7,62. Ale nie musiałem go użyć. Kilkunastu wartowników akurat słuchało w świetlicy przemówienia Hitlera... Rzuciliśmy ich na ziemię. A potem nieśliśmy zdobyte karabiny, granaty i aparaty radiowe do schronu, 20 kilometrów w śniegu po pas – wspomina.

Wryła mu się w pamięć też inna noc, tragiczna. Służąca Niemcom Kałmucka Brygada Kawalerii zaskoczyła i rozbiła jego oddział w boju nad Sanem. 16-letni Boguś miał już wtedy karabin i rozpaczliwie walczył za Polskę. – Mimo porażki tamte chwile mnie ukształtowały. Odtąd ciągle czułem, że jestem zobowiązany do wierności ideałom. Ideałom, którym służyli moi rodzice. I ja sam, jako żołnierz Armii Krajowej – kiwa dzisiaj siwą głową Bogusław Nizieński, jeden z najbardziej znanych polskich sędziów.

Kolego, podpiszcie
Po wojnie jego marzenia o wojsku prysły, bo polska armia była podporządkowana Sowietom. Ojciec poradził mu: „Boguś, studiuj prawo! Jak komunizm się skończy, wykorzystasz te umiejętności w wojskowym wymiarze sprawiedliwości!”. Chłopak skończył więc prawo. Jednak komunistyczna Informacja Wojskowa aresztowała jego ojca. Kiedy pan Kazimierz Nizieński w końcu wyszedł na wolność, był tak wyniszczony, że umarł w ciągu dwóch miesięcy. Miesiące przesłuchań i więziennego koszmaru przeszła też mama Bogusława, pani Wanda.

I co miał zrobić ze sobą Bogusław? Komunizm jednak się nie skończył. Pracy w sądzie nie było dla człowieka z takim „złym pochodzeniem”. Sędziami i prokuratorami zostawali za to często ludzie po sześciu klasach szkoły podstawowej. I bez wahania decydowali o życiu lub śmierci wrogów systemu.
Chłopak znalazł na szczęście pracę biurową w AZS Kraków. Uprawiał też sport: stał na bramce w drużynach hokeja i piłki nożnej. I tak doczekał końca stalinizmu. W 1957 roku, po „odwilży”, w końcu przyjęto go na aplikację sędziowską.

Był świetnym studentem. Partyjni towarzysze z sądu zaczęli go kusić latem 1959 roku: „Kolego, widzielibyśmy was na stanowisku prezesa któregoś z sądów powiatowych. Ale, sami rozumiecie, to jest stanowisko dla członków partii... Musicie wypełnić tę deklarację” – usłyszał. – „Mój ojciec by się w grobie przewrócił. Przecież panowie wiecie, jaka krzywda go spotkała” – odpowiedział.
Inny sędzia przyjął odmienną taktykę. Bardzo się zainteresował ojcem Bogusława. – Chciał mnie wystraszyć. Ten człowiek, zanim został sędzią, był pracownikiem UB – wspomina dzisiaj sędzia Nizieński.

Bogusław zdał egzamin sędziowski z pierwszą lokatą i oceną: „bardzo dobry z wyróżnieniem”. Ale nominacji na sędziego nie dostał. Przez 2,5 roku był tylko asesorem sądowym w prowincjonalnych placówkach. Groziło mu wydalenie z wymiaru sprawiedliwości. Pomógł mu dyrektor departamentu kadr z Krakowa, świetny sędzia Wojciech Michalski. Postanowił walczyć, żeby ten zdolny Nizieński jednak został sędzią.

Teraz już wylecę
Towarzysze jeszcze kilka razy próbowali go zwabić do partii. – Odpowiadałem, że moje przekonania na to nie pozwalają – wspomina z uśmiechem. Płacił za to tylko brakiem awansu. Ale dawano mu spokój. – W sądzie nie miałem lekkiej ręki. Surowo karałem sprawców przestępstw kryminalnych, takich jak zabójstwa, rozboje, zgwałcenia, aferalne zagarnięcia mienia. Uważałem, że służę w ten sposób społeczeństwu. Nigdy mi nie zlecono sprawy politycznej – mówi.

Najbardziej otarł się o wyrzucenie z sądu w 1968 roku. Sędziom z Krakowa podsunięto wtedy do podpisu pewne zobowiązanie. Jakie? Do uczestnictwa w powitaniu polskich żołnierzy, wracających z inwazji na Czechosłowację. Uroczystość miała się odbyć na krakowskich Błoniach. Sędzia Nizieński poczuł, że jeśli złoży ten podpis, sprzeniewierzy się sprawiedliwości. Prawdziwej sprawiedliwości, nie tej z komunistycznych paragrafów. – „Nie. Ja się nie podpisuję” – powiedział otwarcie. – Myślałem, że teraz już wylecę. Ale jakoś przyschło – uśmiecha się.

Dwa lata później władzę przejął Edward Gierek. Z wymiaru sprawiedliwości musieli odejść ludzie Gomułki. Wtedy Nizieński nareszcie awansował. Zaczął pracę w Ministerstwie Sprawiedliwości. W 1980 roku założył tam z kolegami komisję NSZZ „Solidarność” i został jej wiceprzewodniczącym.
W stanie wojennym był wśród odważnych, którzy odmówili podpisania deklaracji lojalności. Za karę odesłano ich do pracy w Sądzie Wojewódzkim w Warszawie.

Opozycyjni prawnicy poszli wtedy na naradę do abp Dąbrowskiego. Nizieński proponował: odejdźmy z tego wymiaru sprawiedliwości. Zapadła jednak decyzja: „Póki możecie coś dobrego robić dla ludzi, macie trwać na zajmowanych stanowiskach. Dopiero, kiedy nie będzie innej możliwości, powiecie: non possumus”. – No więc trwaliśmy. Ja rozpatrywałem sprawy kryminalne. Ale jestem pełen uznania dla sędziów, którzy sądzili „politycznych” i próbowali ich ratować. Na przykład sędziny Jadwiga Skórzewska-Łosiak czy Grażyna Ruiz robiły wszystko, żeby wydać lekkie wyroki, ale nie sprowokować rewizji nadzwyczajnej. Bo ta mogła oskarżonemu opozycjoniście bardziej zaszkodzić – mówi sędzia.
W 1985 roku rzucił jednak pracę sędziego. ­Weszły wtedy w życie ustawy majowe, które zaostrzały wydawane kary do co najmniej trzech lat. Nizieński uznał, że takie prawo nie ma nic wspólnego ze sprawiedliwością, że to karykatura sprawiedliwości. – Powiedziałem: non possumus. Mój przewodniczący z „Solidarności”, profesor Strzembosz, pozwolił mi odejść. Razem ze mną odszedł też sędzia Wojciech Welman – wspomina.

Bogusław Nizieński miał szczęście. Doczekał wolnej Polski. I w 1990 roku wrócił do zawodu sędziego. Został też pierwszym Rzecznikiem Interesu Publicznego i uczestniczył w lustracji polityków. Dzisiaj jest na emeryturze.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.