Niesakramentalni

ks. Artur Stopka

|

GN 46/2005

publikacja 10.11.2005 00:18

Małżeńskie szczęście znaleźli za drugim razem. Jest to jednak dla katolików bolesne szczęście. Zawierając nowy związek, sami pozbawili się dostępu do sakramentów.

Niesakramentalni Henryk Przondziono

Ledwo zaczął się Synod Biskupów poświęcony Eucharystii, a już media w tonie sensacji donosiły, że abp Pierre-Antoine Paulo z Haiti stwierdził, że „do Komunii św. powinni móc przystępować także ludzie rozwiedzeni”. Podkreślił, że „trzeba przestać myśleć tylko o udzielaniu im Komunii jako Wiatyku na łożu śmierci. Musimy znaleźć drogę, by także ludzie niebędący w pełnej komunii z Koś-ciołem mogli przyjmować Najświętszy Sakrament”. Abp John Atcherly Dew z Nowej Zelandii, oświadczył, że papież powinien zrewidować stanowisko Kościoła i na nowo określić warunki, pod jakimi rozwodnicy mogliby przystępować do Komunii. „Jako biskupi mamy obowiązek przed Bogiem dyskutować o czymś, co jest brzemieniem tak wielu ludzi” – mówił abp Dew.

Nowozelandzki arcybiskup miał rację, że sytuacja, w jakiej żyją rozwiedzeni, którzy zawarli drugie małżeństwo, jest przez nich niejednokrotnie przeżywana jako wielki ciężar. I że jest ich naprawdę dużo. Według dostępnych w Internecie szacunkowych danych w Polsce związków niesakramentalnych jest około 200 tysięcy. Inne szacunki podają szokującą liczbę 2 milionów. Ile takich związków jest naprawdę – nie wiadomo. Wszystkich małżeństw w Polsce jest niespełna 9 milionów.

Zawiązani
W lutym 1992 roku w „Gościu” ukazał się artykuł poświęcony tym, którzy na karcie w parafialnej kartotece mają wpisane tajemnicze słowo „przeszkoda” i tylko datę ślubu cywilnego. Tekst nosił tytuł „Zawiązani”. Opowiadał historię jednego z takich małżeństw i postulował tworzenie duszpasterstw specjalistycznych, które zajęłyby się takimi ludźmi w sposób szczególny. Propozycja uzasadniona była argumentami pochodzącymi z adhortacji apostolskiej Jana Pawła II „Familiaris consortio”, opublikowanej w roku 1981.

Artykuł spotkał się z mieszanymi reakcjami. Ówczesny redaktor naczelny ks. Stanisław Tkocz opowiadał o telefonach od oburzonych księży, a nawet biskupów, którzy twierdzili, że „Gość” podważa naukę Kościoła o nierozerwalności małżeństwa.

Jak się później okazało, duszpasterstwo, które postulował „Gość”, już się rodziło. Jak relacjonował przed kilku laty ks. Mirosław Paciuszkiewicz SJ, jeden z pionierów duszpasterstwa rozwiedzionych w Polsce, „Praca w grupach w parafii św. Andrzeja Boboli w Warszawie zaczęła się jesienią 1987 roku, od wyjazdu jedenastu par na dzień skupienia”.

Dzisiaj ośrodków zajmujących się duszpasterstwem rozwiedzionych w ponownych związkach jest w całej Polsce kilkanaście.

Powstaje luka
Ks. Ryszard Różycki, proboszcz parafii św. Kazimierza w Kartuzach, który duszpasterstwu osób rozwiedzionych poświęcił swą pracę doktorską, zwraca uwagę, że termin „niesakramentalni” jest wieloznaczny. Jako dwie zasadnicze „nieprawidłowe z punktu ewangelicznego sytuacje” wymienia „życie na sposób małżeński bez przeszkód do zawarcia związku małżeńskiego” i „ponowne związki po rozwodzie cywilnym, gdzie przynajmniej jedna strona jest – bądź była związana już wcześniej – z kimś na sposób sakramentalny”.

Zdaniem ks. Jana Pałygi, również od lat zajmującego się duszpasterstwem małżeństw niesakramentalnych, ludzie wierzący, zawierając nowy, już tylko cywilny związek małżeński, na początku nie zawsze zdają sobie sprawę z tego, jakie będzie to miało konsekwencje, gdy chodzi o ich życie, nie tylko religijne. „Mówią wtedy: jakoś to będzie. Tylu ludzi jest rozwiedzionych i jakoś żyją. Niestety, po pewnym czasie otwierają się im oczy. Okazuje się, że ta druga osoba, chociaż kochana i niezmiernie sympatyczna, nie jest w stanie zapełnić tej luki, jaka się wytworzyła w ich życiu religijnym. Wtedy zaczyna im być bardzo źle”.

To ich wybór
Parafia w dwudziestotysięcznym mieście. Uroczystość Pierwszej Komunii Świętej. Zgodnie z wprowadzonym przed laty zwyczajem dzieci przystępują do Stołu Pańskiego razem z rodzicami. Klękają trójkami, ze czcią przyjmując Ciało Chrystusa. Nagle dziwna sytuacja – dziewczynka klęka sama. Jej rodzice pozostają w tyle. Niemal wszyscy w kościele zwracają na to uwagę. Wiedzą, o co chodzi – rozwiedzeni.

W czasie tej jednej uroczystości komunijnej sytuacja powtarza się jeszcze dwa razy.
Proboszcz, pytany, czy nie jest okrucieństwem zmuszanie ludzi do przeżywania tak bolesnych chwil, odpowiada: „To ich wybór. Proponowałem, aby zastąpili ich chrzestni. Zdecydowali inaczej”. Taka postawa jest znakiem. Nie zawsze pozytywnym. Czasami jest próbą zamanifestowania poczucia odrzucenia. Zdarza się, że tak jak pewna żyjąca od kilkudziesięciu lat w związku niesakramentalnym para, słysząc o powszechnym powołaniu do świętości, odpowiadają: „To nie dla nas. My nie możemy przystępować do sakramentów. Stoimy na marginesie Kościoła”. Nie zdają sobie sprawy, że sami się na tym marginesie ustawiają. A wcale nie muszą na nim tkwić.

Pobłażliwość? Niekoniecznie
Czego oczekują od Kościoła? Panuje powszechne przekonanie, że przede wszystkim pobłażliwości, przymknięcia oka na ich błąd i dopuszczenia od czasu do czasu – na przykład z okazji szczególnych uroczystości rodzinnych – do sakramentów.

Często nie potrafią sformułować swoich oczekiwań. Mają nadzieję, że Kościół sam odkryje, czego im naprawdę trzeba. „Chcemy normalnie żyć, jak inni katolicy” – mówią. „Nie chcemy być napiętnowani”.
„Ludziom żyjącym w związkach niesakramentalnych, tym zbuntowanym, wydaje się często, że są traktowani inaczej, bardziej surowo niż wszyscy ochrzczeni i wierzący” – twierdzi ks. Paciuszkiewicz.
Tym, którzy się nie buntują, pogodzonym z sytuacją, też tak się często wydaje. Dlatego cenią sobie wszystko, co pokazuje, że nie są gorsi, że nie znaleźli się poza Kościołem. Chętnie przyjmują księdza chodzącego po kolędzie. Z wdzięcznością przyjmują słowa otuchy. Chodzą ze swymi małymi dziećmi na przyparafialne spotkania katechetyczne. Prawdziwą radością napełnia ich zaproszenie do wykonania w parafii jakiejś pracy. Albo do wzięcia udziału w pielgrzymce.

Nie tylko sakramenty
Co ma im do zaproponowania Kościół? Ks. Wojciech Nowak, od ośmiu lat będący duszpasterzem osób żyjących w związkach niesakramentalnych, zwraca uwagę: „Bogactwo relacji z Bogiem nie wyczerpuje się w przystępowaniu do sakramentów, chociaż stanowią one szczyt i źródło życia chrześcijańskiego. Nie można traktować religii katolickiej na zasadzie – albo sakramenty, albo nic”. Dlatego na pytanie, czy warto, aby ludzie, którzy nie mogą przystąpić do Komunii świętej, chodzili na Mszę świętą, odpowiada: „Warto!”. Ks. Różycki przypomina, że obecność ludzi żyjących w ponownych związkach w Kościele wynika z faktu przyjęcia przez nich chrztu. Przez fakt zawarcia drugiego małżeństwa po rozwodzie nie tracą związanej z tym łaski. Nie przestają być „wiernymi” – na co w roku 1994 w „Liście do biskupów Kościoła katolickiego na temat przyjmowania Komunii św. przez wiernych rozwiedzionych żyjących w nowych związkach” zwrócił uwagę ówczesny prefekt Kongregacji Nauki Wiary kard. Joseph Ratzinger.

A ks. Nowak dodaje: „Nie można lekceważyć zbawczej mocy słowa Bożego”. A rolę duszpasterza przedstawia następująco: „Ukazanie możliwości kontaktu z Bogiem poprzez obcowanie z Jego słowem, pomoc w odkryciu bogactwa liturgii, w tym różnych wymiarów Mszy świętej, wprowadzenie w modlitwę i w dynamikę życia duchowego, wszystkie te działania nie są czymś, co wykracza poza ramy zwyczajnej posługi duszpasterskiej. Dlatego, moim zdaniem, pomoc tym ludziom nie wymaga jakiegoś specjalistycznego przygotowania, a jedynie odwagi wyjścia ku nim i zaproszenia do pogłębiania swojej wiary. Zapomina się o tym, że mimo nieuregulowanej sytuacji małżeńskiej są to przecież osoby ochrzczone i wierzące”.

Zdjęcia nie będzie
O związkach niesakramentalnych gazety piszą według schematu. Zwykle przedstawiają łzawą historię jednej lub kilku par, pokazując ludzi, dla których pierwszy związek był pomyłką, a prawdziwą miłość znaleźli dopiero za drugim razem. Bohaterowie z zasady są anonimowi, podane są tylko imiona, i to często zmienione.

Czy można inaczej? „Gość” próbował namówić wiele par żyjących w związku niesakramentalnym, aby pozwoliły ujawnić nazwisko i zrobić zdjęcie. Nie udało się. Nawet w sytuacjach, gdy wszyscy dookoła wiedzą, jak jest naprawdę, i dla nikogo nie byłoby to zaskoczeniem. Ostateczne uzasadnienie brzmiało: „Nie chcemy drażnić babci, ona to i tak bardzo ciężko przeżywa”.

Papież też ma problem
„Z uwagi na to, że rozwody są plagą, która na równi z innymi dotyka w coraz większym stopniu także środowiska katolickie, problem ten winien być potraktowany jako naglący...” – stwierdził niemal dwadzieścia pięć lat temu Jan Paweł II.

Okazuje się, że także nowy Papież widzi problem jako nierozwiązany. W sierpniu bieżącego roku powiedział: „To rzeczywiście jest wielkie cierpienie. Kiedy byłem prefektem Kongregacji Nauki Wiary, zachęcałem wiele konferencji biskupich i specjalistów do podjęcia problemu sakramentu sprawowanego bez wiary. Ponieważ zawarli związek małżeński w kościele, byli chrześcijanami, ale bez wiary; czym więc jest ten sakrament i czy rzeczywiście można dopatrzyć się tu czegoś, co by upoważniało do mówienia o nieważności, ponieważ w sakramencie brakowało fundamentalnego wymiaru: nie ośmielam się o tym wypowiadać. Osobiście myślałem, że tak jest, ale dzięki tym dyskusjom, jakie prowadziliśmy, zrozumiałem także, że problem jest bardzo trudny i dlatego należy go jeszcze zgłębić. Biorąc pod uwagę cierpienie tych osób, należy go pogłębić”.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.