Podróż życia

Aleksandra Matuszczyk-Kotulska, historyk, dziennikarz prasy lokalnej

|

GN 42/2005

publikacja 20.10.2005 08:27

Wyniki były złe. To miała być pierwsza i ostatnia wyprawa do Rzymu. Kiedy Papież dotknął mojej ręki, poczułam ciepło – wspomina Urszula Woźnica. Po powrocie lekarz zrobił wielkie oczy: komórki rakowe zniknęły.

Podróż życia Henryk Przondziono

Trzydzieści lat temu do parafii w Rydułtowach na Górnym Śląsku zawitał nowy proboszcz. Zamarzyło mu się, by powstała dziecięca schola. Poprosił o pomoc Urszulę Woźnicę, córkę organisty. Nie odmówiła. Dziewczynki miały po 9, 10 lat, kiedy przygarnęła je pod muzyczne skrzydła. Prześpiewała z nimi prawie całe ich młodzieńcze życie. Była ich koleżanką, przyjaciółką, prawie mamą.

Ostatni wyjazd do Rzymu
W 1988 r., po dziesięciu latach dyrygowania scholą, nadarzyła się okazja wyjazdu do Watykanu. To było marzenie pani Urszuli i całej scholi. Jednak dziewczyny nie mogły pozwolić sobie na taki wydatek. Postanowiły, że Urszula będzie ich reprezentantką.

Niestety, coś zaczęło się dziać z jej zdrowiem. Czuła się źle. „Operacja jest konieczna natychmiast, jeśli pani chce żyć” – usłyszała od lekarza. To był szok. Do dziś nie wie, jakim cudem lekarz dał się ubłagać, by przesunąć termin zabiegu tak, by mogła pojechać na pielgrzymkę. Wiedziała, że to będzie jej pierwszy i ostatni wyjazd do Rzymu, może ostatni wyjazd gdziekolwiek.

Mszę przed podróżą ustalono na piątą rano w sąsiedniej parafii. – Pójdę spać o 21.00, a wstanę o 3.00, to się wyśpię – planowała Urszula. Nie spała wcale, i to nie przez nerwy. Wymyśliły z dziewczynami coś szaleńczego: nagramy Papieżowi kasetę. Studio nagrań – pokój w domu Urszuli. Profesjonalny sprzęt – pożyczony magnetofon Grundig. No i kaseta, załatwiona spod lady. „Młodości naszej przyjacielu bądź blisko nas”, śpiewały najpierw po kilka razy, a ostatnie piosenki już tylko raz. Gnieździły się przy małym mikrofoniku. Była trzecia w nocy, kiedy zapełniły obydwie strony kasety. „Schola z Rydułtów dla Papieża” – dały tytuł, a potem na kolanie pani Urszula dopisała o dziewczynach ze scholi, o ich miłości do muzyki, że jej mąż nazywa się Karol, i że jest bardzo chora. Prosiła Papieża o modlitwę. Było krótko przed piątą, kiedy zaklejała list. Zawinęła kasetę w chusteczkę i schowała głęboko w walizce. Wybiegła ostatkiem sił na Mszę.

Róża we włosach
Aula Pawła VI. Pamięta, że Papież opowiadał o Botswanie, o biedzie, o ludziach żyjących tam w skrajnej nędzy. Prosił o modlitwy, a potem wstał i wszedł między pielgrzymów. Była dość daleko. Udało jej się przepchnąć do pań stojących w pierwszym rzędzie. Jednej z nich podała kasetę, by dała ją Papieżowi. – Wejdź na moje krzesełko, będziesz wprawdzie za mną, ale wysoko, sama mu ją podaj – powiedziała kobieta.

– Kiedy Papież zbliżył się do nas, wyjęłam kasetę i pomyślałam: Boże, co ja mam do niego powiedzieć? Ekscelencjo, Eminencjo? W końcu wydusiłam: Ojcze, jesteś dzisiaj taki smutny po tej Botswanie, posłuchaj tego dziś wieczorem. To od dziewczyn, które śpiewają 10 lat. One nie mogły tu przyjechać. Papież uśmiechnął się i powiedział: „Powiedz swoim dziewczynom, że posłucham tego dziś wieczorem”.
To było niesamowite. Nie wiem, dlaczego spotkało mnie takie szczęście. Nie dość, że rozmawiał ze mną jakiś czas, to jeszcze sam odebrał kasetę. Od innych pielgrzymów wszystko odbierał ksiądz stojący obok. Kiedy Papież dotykał moje ręce, czułam taką jedność z nim, takie ciepło – wspomina Urszula.
Wieczorem przeżywała kolejny raz poranne spotkanie z Papieżem. Uświadomiła sobie w końcu, co napisała na karteczce włożonej do kasety. – Myślałam, że zemdleję. Prosiłam o modlitwę. Napisałam, że jestem ciężko chora i że rozpozna mnie po... czerwonej róży wpiętej we włosy. Mieliśmy bowiem na drugi dzień audiencję tylko dla Polaków. Całą noc nie spałam. Widziałam Papieża grożącego mi palcem. Tak strasznie się wystraszyłam tej mojej poufałości, wręcz bezczelności. Pierwsza myśl, że nie wepnę tej róży we włosy, ale w końcu, jak napisałam, to już nie było odwrotu. Całą Mszę stałam ze spuszczoną głową. Prosiłam o zdrowie i by mi nie pogroził palcem. W końcu jednak spotkałam się z nim wzrokiem, a on uśmiechnął się serdecznie! To było coś wspaniałego!

Rak zniknął
Kiedy wróciła do Polski, w skrzynce już czekał list z podziękowaniami za dar i z zapewnieniem o stałej pamięci w modlitwie. Do szpitala zaniosła książkę „Rzym i Watykan”. Tak chciała podziękować lekarzowi za to, że zgodził się na jej podróż życia. Lekarz zalecił kolejne badania. Wyniki były szokujące: komórki rakowe zniknęły. Nie potrafił tego wytłumaczyć, zrobił tylko wielkie oczy.
– Nie miałam żadnych wątpliwości, komu zawdzięczam to uzdrowienie. Zresztą nie tylko fizyczne. Po spotkaniu z Papieżem narodziłam się na nowo także duchem. Dziś spłacam dług za ten dar przedłużonego życia. Za te długie 17 lat, które lekarzom nawet się nie śniły. Założyłam w parafii Legion Maryi, chcę jak najwięcej robić dla Boga – tłumaczy Urszula. – Wierzę całym sercem, że w obecnej chorobie też mi pomoże. Na swój sposób.

Na stole pani Urszuli skrzynka listów i zdjęć. Wszystkie z Rzymu. Nie przypuszczała nigdy, że ta podróż, która miała być ostatnią, będzie pierwszą z ośmiu podróży do Rzymu, do Papieża. Kiedy tylko grunt palił jej się pod nogami, pisała list z prośbą o modlitwę.

– Ks. Franciszek Konieczny, przyjaciel Papieża z lat młodości, którego mam zaszczyt znać, w bardzo ciężkim stanie fizycznym powiedział mi przed kolejnym wyjazdem do Rzymu: poproś Papieża o modlitwę. Ciężko mi było się z nim rozstawać, leżał w szpitalnym łóżku w nie najlepszym stanie. Na audiencji, kiedy schorowany Papież przejeżdżał obok naszej grupy pielgrzymów, krzyknęłam: ks. Franciszek Konieczny jest bardzo chory i prosi o modlitwę. To było niesamowite, ale Papież uderzył ręką w fotel na znak, że to usłyszał. Kiedy wróciłam do Polski, oczywiście pierwsze kroki skierowałam do ks. Franciszka. Ten powitał mnie w... kościele. Wyszedł radosny z konfesjonału i krzyczał: „I co, powiedziałem Ci, że Papież to wyrzyko” (wymodli).

Kiedy mąż pani Urszuli leżał ciężko chory na nerki, wysłała priorytetem list do Rzymu z prośbą o modlitwę. – Kto się za pana modlił, panie Karolu? – zażartował lekarz. Jeszcze żaden pacjent nie wrócił nam tak szybko do zdrowia w tej chorobie.

– Kiedy wieczorem 1 kwietnia modliliśmy się o zdrowie Papieża, czułam, że teraz On jest po tamtej stronie, On potrzebuje pomocy – tłumaczy pani Urszula. – Śmierć Papieża zastała mnie w kościele. Cudu nie było – pomyślałam. Ale chwilę potem myślałam inaczej: cud się stał, i to taki, że Papież znów nam pomógł, nawet przez swoją śmierć...

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.