Wakacje z duchami

Przemysław Kucharczak

|

GN 28/2005

publikacja 05.07.2005 19:15

Skąd tak potężny kościół wziął się w malutkiej wiosce. Tum pod Łęczycą?

Wakacje z duchami Skąd tak potężny kościół wziął się w malutkiej wiosce Tum pod Łęczycą? Henryk Przondziono

To największy w Polsce i najlepiej zachowany kościół w stylu romańskim. I jeden z najstarszych: z XII wieku. Jednak po co komu tak wielka świątynia wśród pól? W mieście Łęczyca, które rozłożyło się dwa kilometry dalej, ludzie tłumaczyli to sobie tak: „ten piękny kościół stał kiedyś w centrum Łęczycy, ale ukradł nam go diabeł. Ze strachu przed święconą wodą upuścił go jednak wśród łąk nad Bzurą”. Przewodnicy pokazywali nawet ślady diabelskich pazurów na murze kościoła. Prawda jest oczywiście mniej skomplikowana: miasto Łęczyca leżało kiedyś właśnie przy tym kościele. Jednak w 1331 roku Łęczycę spalili Krzyżacy. A król Kazimierz Wielki kazał ją odbudować w innym miejscu, dwa kilometry na zachód.

Z kościoła forteca
840 lat temu naszym przodkom, którzy tu zawędrowali, musiały naprawdę z łoskotem opadać szczęki. Przecież wszędzie wokół stały tylko budynki z drewna! Drewniane domy, drewniane kościoły, drewniano-ziemne grody... A tu nagle taki kamienny kolos, który góruje nad tym wszystkim.
Kościół NMP i św. Aleksego w Tumie nosi tytuł archikolegiaty.

Obok niego widać do dzisiaj wały po średniowiecznym grodzisku. W czasach Bolesława Krzywoustego była to warownia otoczona palisadami. – Jednak zobaczcie, że to grodzisko w porównaniu z naszą kolegiatą jest niewielkie – mówi ks. Paweł Olszewski, proboszcz z Tumu. – Wtedy to był nie tylko kościół. To była kamienna twierdza, ogromna forteca. Łęczyca była wówczas jednym z największych polskich miast. Liczyła około... 4 tysiące mieszkańców. Zaczęli oni wznosić kościół Najświętszej Panny Maryi i św. Aleksego w 1141 roku, skończyli 20 lat później – mówi proboszcz.

Tatarzy nie dają rady
Jest rok 1241. To straszny rok. Dwie grupy Tatarów galopują przez Polskę, rabują, palą, mordują. Polskie rycerstwo zastępowało im drogę, ale Tatarzy w kilku bitwach po prostu je wybili. Puszczają z dymem nawet Kraków.

Potężny zagon tatarski nagle wpada do Łęczycy. Ogień już skacze po strzechach miasta!
A jednak mieszkańcy nie dają się zaskoczyć: uciekają do kościoła i ryglują za sobą drzwi. Mężczyźni gorączkowo chwytają broń, która wisi w emporach – czyli bocznych galeriach kościoła. Już stają w oknach, już celują i zaczynają szyć z łuków do biegających na zewnątrz Tatarów. Napastnicy cofają się na odległość strzału. Rabują miasto i odjeżdżają. Ludzie nie mają domów, ale uratowali życie.
Dzisiaj, 764 lata po tych wydarzeniach, przyglądam się murom, które ocaliły wtedy wielu ludzi. Pewnie byli wśród nich przodkowie niejednego z czytelników. – Zobaczcie, te okienka, które tkwią w murze dosyć nisko, są bardzo wąskie. Może się przez nie przecisnąć dziecko, ale nie dorosły mężczyzna w zbroi – pokazuje ks. Olszewski. – Napastnik mógł tędy wrzucić coś płonącego, ale zebrani w kolegiacie od razu to gasili – tłumaczy.

Szersze okienka były wyżej, w emporach, a także w wieży. Ale tam czekali już uzbrojeni obrońcy. Kościół mógł się długo bronić. – Tym bardziej że w kolegiacie była studnia z wodą. Archeolodzy odkryli ją o, tutaj, pod tymi płytami – proboszcz prowadzi nas do tyłu kościoła.

Przy najeździe Tatarów ludzie obronili się w kościele. Jednak przeszło pół wieku później nie udało się. W 1294 roku Litwini podeszli chyłkiem niezauważeni. Ludzie świętowali w kościele Zielone Świątki. Napastnicy nagle wpadli do środka. Zagarnęli większość zebranych w niewolę. Starych i niedołężnych zabili na miejscu. W XIV wieku na Łęczycę napadli Krzyżacy. I choć kościół się bronił, zdobyli go i spalili.

Średniowieczne drzwi
Z kolegiaty w Tumie promieniowała na cały region kultura. Ludzie podziwiali tu dzieła sztuki, wśród nich imponujący romański portal. W emporach kościoła wisiały nie tylko łuki i kusze. Była tam też wspaniała biblioteka. – Każdy polski król miał obowiązek odwiedzić kolegiatę w Tumie. I rzeczywiście, od Łokietka do Stanisława Augusta wszyscy tu byli, oprócz Henryka Walezego – mówi ks. Olszewski. Kiedy odwiedzisz tumską kolegiatę, będziesz mógł dotknąć nawet tych samych drzwi, których w przeszłości dotykali królowie Polski. Tak! Kościołowi służą ciągle te same, średniowieczne drzwi z metalowych płytek. – Pochodzą albo z XV wieku, albo nawet z XII – mówi proboszcz.

XV-wieczne są drzwi prowadzące z kościoła do zakrystii. – Ciekawostką jest to, że nie sforsowali ich nawet Niemcy w 1939 roku. Bo próbowali dostać się do skarbca – zdradza proboszcz. – To chyba im za bardzo nie zależało? Bo przecież mogli trzasnąć w drzwi z czegoś mocniejszego? – mam wątpliwości.
– Próbowali granacikiem, myk! I o, proszę: nawet nic nie uszkodzili – uśmiecha się ks. Olszewski.

Kolegiacie jednak nieproszona wizyta niemieckich żołnierzy mocno zaszkodziła. W tej okolicy rozegrała się największa bitwa w polskiej wojnie obronnej w 1939 roku. Polska Armia Poznań właśnie tutaj przestała się cofać i rzuciła się do gwałtownego kontrataku. – Na wieży tej kolegiaty siedział wtedy niemiecki obserwator, który patrzył na ruchy wojska polskiego. Dzięki niemu Niemcom udało się odeprzeć pierwszy polski atak – mówi ks. Olszewski.

Polacy zaatakowali jednak znowu. O świcie następnego dnia pocisk z polskiego działa uderzył w wieżę kolegiaty. Niemiecki obserwator został wyeliminowany. Do ataku zerwała się polska piechota. Niemcy zaczęli się w popłochu wycofywać. Podpalili przy tym kościół. Czyżby z bezinteresownej złośliwości? – Nie. Oni zrobili sobie zasłonę dymną, przydatną przy wycofywaniu. Nadleciał niemiecki samolot, rzucił bombę. Strop kolegiaty runął – mówi ksiądz.

Pożar odsłania malowidło
Piękna kolegiata została odbudowana po wojnie. Przy okazji konserwatorzy dokonali sensacyjnego odkrycia: znaleźli wielki fresk z XII wieku. Przez wiele lat dostęp do niego był zamurowany. I dlatego ocalał w czasie ostatniego pożaru. Okazało się, że to najstarsze malowidło w Polsce. I największy z naszych romańskich fresków.

Kolegiatę w Tumie w ciągu wieków kilka razy mocno przebudowano, na przykład w okresie baroku. Ludziom wydawało się, że nadają kościołowi modny wygląd. Dzisiaj widzimy to nieco inaczej... Na szczęście odbudowa przywróciła mu romańskie, surowe piękno. Teraz wygląda bardzo podobnie jak osiemset lat temu, zwłaszcza z zewnątrz.

Ksiądz Olszewski jest w Tumie proboszczem od pięciu lat. Dowiedział się tutaj mnóstwo o historii Polski, nauczył się używać konserwatorskich pojęć, a nawet robić zdjęcia. – Jestem tylko prostym magistrem, a tutaj wciąż rozmawiam ze znanymi profesorami. Mój tata zawsze powtarzał: „Nie bój się Paweł, czego nie umiesz, to się nauczysz”. To jest dobra zasada – mówi.

Poprzedni proboszcz przygotował kolegiatę do remontu, a ks. Paweł go przeprowadził. Udało mu się wiele odnowić. Niestety, teraz prace przyhamowały. Budżet generalnego konserwatora zabytków był o wiele większy za czasów rządu Buzka niż teraz. Kiedy generalnym konserwatorem została Aleksandra Jakubowska, budżetowych pieniędzy na zabytki nagle ubyło prawie o dwie trzecie. I tak jest do dzisiaj.
Tymczasem trzeba konserwować w Tumie romańskie malarstwo, portal, kruchtę, posadzki, remontować od środka jedną z wież. To ogromne koszty. Jeśli jednak znajdą się jakieś większe pieniądze, to może uda się coś zrobić z jedyną rzeczą, która w tej romańskiej kolegiacie razi: z betonowym stropem. Przykryto nim kościół w czasie powojennej odbudowy.

– Czy kiedyś było w Tumie prawdziwe, murowane sklepienie? – pytam. – Nie! W Polsce często się zdarzało, że po wzniesieniu murów brakowało pieniędzy. Więc robili prosty sufit. Deska jest tania... – mówi ks. Olszewski. – Tutaj strop też zawsze był drewniany, z malowidłami na deskach. Dlatego bardzo bym chciał zaproponować komisji konserwatorskiej odtworzenie go. Mamy już odpowiedni projekt – dodaje.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.