Tyniec jak na dłoni - Wakacje z duchami

Marcin Jakimowicz

|

GN 26/2005

publikacja 22.06.2005 20:23

Chcemy zaprosić Naszych Czytelników na wędrówkę po Polsce w poszukiwaniu miejsc zamieszkiwanych przez ducha. Jednak nie takiego, co straszy po nocach. Chodzi nam o ducha chrześcijańskiego. „Wakacje z duchami” – to przewodnik po miejscach z klimatem.

Tyniec jak na dłoni - Wakacje z duchami Józef Wolny

Przywędrowali nad tenuroczy zakątek z Nadre-nii. Opactwo fundował w 1044 r. Kazimierz Odnowiciel, syn Mieszka II. Pierwsi mnisi zbudowali małą solidną kapliczkę. Dziś w ogromnym klasztorze modli się i pracuje 40 zakonników.

Opactwo rozłożyło się okrakiem na ogromnej wapiennej skale. Wielu Polaków widziało je w telewizji, ale nie mieli nawet pojęcia, że oglądają Tyniec. Dlaczego? Bo w ekranizacji „Ogniem i mieczem” kręcono tu pożar... Baru. I choć płomienie dorobiono komputerowo, młodzi przybiegli do o. Knabita i podpuszczali go: kościół się pali. Widzieliśmy na ekranie!

Jeszcze dziesięć lat temu pływał tędy prom. – Czy w Wiśle się czasem ktoś kąpie? Nie. Kiedyś widziałem, jak ktoś zbliża się do wody, ale okazało się, że kąpał swoją krowę. – uśmiecha się o. Leon.
Gdy władze austriackie w 1816 roku skasowały opactwo, a w 1831 roku prawdziwy, nie wirtualny pożar strawił jego dachy, klasztor stał się ruiną. Ostatni mnich zmarł w 1844 roku. Zbłąkanych turystów witały ruiny i wszechobecny zapach wilgoci.

Benedyktyni wrócili kilkadziesiąt dni przed wybuchem II wojny światowej. Jedenastu mnichów przywędrowało z Belgii. Rozpoczęło się normalne życie. Zegary do dziś biją w rytm modlitwy.
Mnisi wstają o 5.30. Wszyscy, z wyjątkiem o. Leona. On nastawia sobie budzik na 5.36, bo uważa, że te sześć minut to jest coś bardzo, bardzo cennego. O 6.00 wszyscy gromadzą się w kościele.

Święty Benedyktna wagarach
– Nasz założyciel wysłany do szkoły w Rzymie zwiał z niej – opowiada o. Leon szkolnej wycieczce. – Ale nie poszedł pod budkę z piwem, tylko poszukując ciszy, zamknął się w jaskini na modlitwie i medytacji. A ponieważ rocznicę jego śmierci obchodzimy 21 marca, dlatego w tym dniu świętujemy... dzień wagarowicza – ojciec Knabit przymyka oko. Chłopcy w koszulkach Korna i Iron Maiden wybuchają śmiechem.

Ojciec Leon nie boi się młodych. – Malujesz mury? – zagaduje młodą dziewczynę. – Nie? To ty jakaś dziwna jesteś. Mam tu dowód, że nie tylko dzisiejsza młodzież bazgrze po ścianach. Jego długi palec pokazuje wyrytą w kamieniu datę 1591. – Ja też chciałem wziąć klucz i wydłubać LEON 2000, ale ktoś powiedział: lepiej napisz książkę. Śmiech mnicha odbija się w odnowionych kamiennych krużgankach. Za chwilkę zapełnią się zakonnikami w czarnych habitach. Wszyscy pospieszą na modlitwę.

Skupią się wokół solidnego kamiennego ołtarza, patrząc na śliczny krzyż namalowany przez Jerzego Nowosielskiego. Nad nimi ogromny krucyfiks podtrzymywany przez aniołów. Od wieków żyją wedle reguły streszczonej w słowach „Ora et labora”. Co jest w tym zawołaniu najważniejsze? Ojciec Konrad Małys, magister nowicjatu, odpowiada: – Gdyby była tylko sama modlitwa, człowiek chodziłby w chmurach. Sama praca? Byłby wykończony, zniszczony. Najważniejsze jest to „i”. Wówczas jest harmonia, równowaga. Pan Bóg jest i w jednym, i w drugim. Ale dzień zaczynamy od modlitwy, nie od pracy. To wyznacza nam hierarchię ważności.

Po kilku godzinach pracy jest czas na modlitwę. Jest ona oddechem, nie może być kolejną żmudną pracą, harówką, wysiłkiem. Dziesięć minut modlitwy wystarcza, by znów złapać rytm i przypomnieć sobie o tym, co jest najważniejsze. Tak jest od półtora tysiąca lat.

Krowy, koza i komputer
Z czego słyną benedyktyni? Długo ślęczeli nad pisaniem i ilustrowaniem ksiąg. Dzięki nim Europa zyskała prawdziwe duchowe skarby. – Jak dziś piszemy książki? W imię Ojca i Syna, i Ducha Świętego. Enter – śmieje się ojciec Knabit. Zmieniły się tylko środki.

Zamiast papirusów i manuskryptów, mnisi piszą w Wordzie, a łamią tekst w InDesignie. Tynieccy benedyktyni publikują szereg practeologicznych, monastycznych i historycznych. Ojciec Marek sprawnie wystukuje tekst na klawiaturze. Powstaje kolejna książka. Biorę do ręki jeden ze stojących na baczność na półce tomików. „Modlitwa jest lekarstwem na smutek i zniechęcenie”– przekonuje Ewagriusz z Pontu.

– Nie wychodzimy do świata, ale mamy żyć tak, by ludzie przy-chodzili do nas – uśmiecha się o. Konrad Małys. Przychodzą. Mieszkają w starej stra-żnicy rycerskiej, przeznaczonej przed wiekami do obrony jedynego brodu na Wiśle, którym można było dostać się od południa do Krakowa. Wokół rozlewały się zdradliwe bagna. Dziś mieszkają tu ci, którzy w Tyńcu szukają ciszy i spokoju. Przez kilka dni uczestniczą w życiu klasztoru, tak jakby należeli do mniszej rodziny. Razem jedzą w refektarzu posiłki, śpiewają psalmy, modlą się i pracują. Żyją regułą napisaną 1500 lat temu.

Gościnność to podstawowa cecha benedyktynów. Nie dziw się, gdy przy stole usługiwać będzie ci ceniony profesor znający kilka języków. To jego posługa. Gość jest tra-ktowany jak sam Chrystus. Możesz przyjechać tu na rekolekcje. Wystarczy zadzwonić.

Tynieckim benedy-ktynom zawdzięczamy nowe wydania Biblii Tysiąclecia. Długo pracowali nad tłumaczeniem ksiąg z języków oryginalnych. Ojciec Augustyn Jankowski, ceniony biblista, do dziś mimo swego wieku zadziwia bystrością umysłu. Słuchający jego wykładu klerycy gubią się w gąszczu biblijnych przypisów, którymi sypie jak z rękawa... z pamięci.


Spacerujemy po zie-lonym ogrodzie okalającym stare wapienne mury. Tu modlono się przez dziewięćset lat. To się czuje! Przechodzimy drzwiami, którymi wchodzili zakonnicy już za czasów Bolesława Śmiałego. Obok bracia zasadzili śliczne, kolorowe kwiaty. Po stromych schodach schodzimy na pole. Pomidory, ziemniaki, koza, stajnie. Jesteśmy na wsi. Słońce praży jak na patelni. Na łące sędziwy brat Bartłomiej kosi trawę.

Ojciec Leon zakochany
Ojca Leona uwiodła muzyka. Gdy jako młodziutki ksiądz wszedł po raz pierwszy do opactwa na Boże Narodzenie 1951 roku i usłyszał chorał gregoriański, zakochał się w nim po uszy. Nie przypuszczał jeszcze, że będzie mnichem tego prastarego klasztoru. – Muzyka była wędką, na którą złapał mnie Pan – śmieje się. Benedyktyni do dziś pielęgnują chorał. Możesz włączyć się w ich modlitwę, przychodząc do kościoła o 15.00. Śpiewają wówczas nieszpory po łacinie. Spokojnie celebrują słowo po słowie. Liturgia płynie wolno po chłodnym, pełnym barokowych figur kościele.

Zasypaliśmy ojca Leona mnóstwem pytań, a później wywiedliśmy w pole, by zrobić mu zdjęcia w „pięknych okolicznościach przyrody”. Trochę ba-liśmy się, że autor popularnego programu „Ojciec Leon zaprasza” zdenerwuje się i będzie musiał zmienić tytuł na „Ojciec Leon wyprasza”, ale okazało się, że przysłowiowa benedyktyńska cierpliwość nie jest tylko pustym hasłem. Są naprawdę cierpliwi. Mają wiele czasu, by się tego uczyć. Strona internetowa wita gości przypomnieniem: Od powstania klasztoru minęło 961 lat, 5 miesięcy i 19 dni...

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.