Tu lekarz przyjmuje non stop

Tomasz Gołąb

|

GN 25/2005

publikacja 18.06.2005 07:01

Jest grubo po północy. Jednak drzwi kościoła św. Józefa na Kole wcale nie są zamknięte. To jedyny kościół w Warszawie, a może w całej Polsce, który od 18 lat jest ciągle otwarty. Na probostwie nawet nie szukają klucza. Krajowy Kongres Eucharystyczny może otworzyć kościoły w całym kraju

Tu lekarz przyjmuje non stop Tomasz Gołąb

Elżbieta Działo modliła się, by trafić na dobre mieszkanie. Kiedy w 1999 roku przeprowadzała się na Wolę, chciała mieć przede wszystkim spokój. – Mieszkanie okazało się fatalne. Ale przynajmniej kościół jest blisko – mówi, akcentując „miałam szczęście”. Lubi własne ścieżki, więc – chociaż „wyrosła w ruchach” – dziś nie należy ani do Odnowy, ani do oazy. Mówi o sobie otwarcie: kobieta po przejściach. Mieszkają z Olą trzy bloki dalej. Kiedy wracają do domu, często wstępują na chwilę „do Jezusa”.
– My naprawdę wierzymy, że On żyje – słyszę o jedenastej w nocy na ul. Deotymy. Ola kończy dziś 10 lat. To ona namawiała mamę, żeby wstąpić i choćby kilka minut pobyć przed Jezusem.

Teresa od sześciu różańców nie łyka
Kilka klęczników przed Najświętszym Sakramentem zajętych jest cały dzień i całą noc. Obok stoi specjalny regał, wypełniony po brzegi religijną literaturą: modlitewnikami i książkami z zakresu życia duchowego. Adoracja odbywa się w zasadzie w ciszy, wyjątkowo w niektóre noce wierni modlą się, odmawiając wspólnie modlitwy i śpiewając pieśni religijne. Niektórzy szczególnie modlą się w godzinę śmierci Jana Pawła II, inni o północy odmawiają „Anioł Pański”. Do dyspozycji adorujących są również czytania mszalne przeznaczone na dany dzień. Najczęściej to wszystko niepotrzebne. Tyle trzeba powiedzieć Jezusowi…

Teresa Sześciurka (z powodu nazwiska nosi przy sobie zawsze sześć różańców, którymi obdarowuje „tych, co nie mają”) przychodzi do kościoła św. Józefa od siedmiu lat. Droga z sąsiedniej parafii św. Wojciecha zajmuje jej około 20 minut. Mogłaby ją pokonywać z zamkniętymi oczami, gdyby nie późna pora i duże psy, do których ma uraz po tym, jak jeden mocno ją poturbował. Zanim wyjdzie więc z domu modli się, by nic się nie przydarzyło.

– To chyba jedna z łask, które na mnie spływają w ostatnich latach. Nie licząc zdrowia, którego zazdroszczą mi rówieśnicy. Czasem tylko pytają, u jakiego lekarza się leczę. „U najlepszego” – odpowiadam, a gdy pytają o adres i nazwisko, mówię: „Jezus. Deotymy 41 na Woli. Przyjmuje non stop”. Mimo 64 lat Teresa Sześciurka nie łyka żadnych tabletek i lekarstw. Aż trudno uwierzyć, że w roku pierwszej pielgrzymki Jana Pawła II do Polski, z powodu paraliżu, musiała na nowo uczyć się chodzić.

Wracajcie do domu,operacji nie będzie
Pani Teresa twierdzi, że nawet w najgorszą zawieruchę wiatr zawsze wieje w kierunku kościoła. Idzie więc nocą, i wymyśla modlitwy albo intencje. Przed Najświętszym Sakramentem wyklęczała m.in. potomstwo dla sąsiadki, która po czterech poronieniach nie miała nadziei, że będzie tulić swoje dziecko. Monika, duchowa córka pani Teresy, cało i zdrowo urodziła się 1 września ubiegłego roku. Szczęśliwa mama poprosiła Teresę, by zgodziła się zostać chrzestną.

Kościół św. Józefa na Kole ani nie należy do pereł architektury sakralnej, ani nie ma w nim cudami słynących wizerunków. Ale łask wymodlonych przed wiecznie wystawioną monstrancją jest więcej. Kilka lat temu do kościoła wniesiono ciężko chorą czteroletnią dziewczynkę. Rodzice położyli ją na ławce. Chora na nerki spała, gdy oni modlili się w kaplicy adoracyjnej. Prosto z kościoła pojechali do szpitala, na zaplanowaną operację. Lekarz zbadał dziecko i powiedział: „Wracajcie do domu, dziecko jest zdrowe”.

Właśnie zostajesz uzdrowiona
Także Marianna Gąsiorek, jedna ze stale adorujących w kościele św. Józefa, tuż przed pójściem do szpitala w celu wycięcia torbieli wstąpiła do kościoła na krótką adorację. Podczas modlitwy 17 marca 1997 r. doznała wewnętrznego poruszenia. Kilka minut później mąż zawiózł ją do szpitala, gdzie zaczęto przygotowywać operację. W samochodzie czuła, jakby ktoś szył nitką jej brzuch. Ostatnie badanie chirurga... i szok. Lekarz kazał jej natychmiast się spakować i wracać do domu. Torbiel, w sposób niezrozumiały, zniknęła bez śladu. Ze szpitala wyszła po trzech godzinach. Wzięła ze sobą obrazek MB Nieustającej Pomocy.

Pani Marianna pokazuje dziś plik dokumentów medycznych. Pierwszy raz Pan Jezus z kościoła na Kole „dotknął” ją w styczniu 1997. Cierpiała wówczas na krwotoki z nosa i niewytłumaczalne omdlenia. 27 różnych badań wykluczyło wszelkie medyczne przyczyny. Ale podczas bożonorodzeniowych rekolekcji…

– Zdarzył się pierwszy cud. Podczas Mszy św. o uzdrowienie kapłan podchodził do każdego z Najświętszym Sakramentem. Aż obejrzałam się, czy ktoś nie otworzył drzwi, poczułam bowiem dziwny powiew. Nie byłam nawet w łasce uświęcającej, gdy… za chwilę z ambony ktoś, ogłosił, że właśnie z nerwicy żołądka i schorzenia górnych dróg oddechowych uzdrowiona zostaje 57-letnia kobieta. Opis pasował do mnie, skutek także – opowiada. Wspomina jeszcze trzecie uzdrowienie („cierpiałam z powodu pleców, tak że z bólu gryzłam wersalkę”), którego doświadczyła pół roku temu.
– Dziś czuję się, jakbym miała kilkadziesiąt lat mniej. To Bóg wkroczył w moje życie i zmienił je. Doświadczyłam słodyczy cierpienia, widziałam w nim złoty krzyż. Ale Bóg zabrał mnie znad krawędzi śmierci. Myślę, że nie chce, bym milczała.

Klucz w kościelenie potrzebny
– Od osiemnastu lat nie widziałem klucza od kościoła i nawet specjalnie go nie szukam – mówi proboszcz z Koła, ks. Jan Sikorski. Niezwykłą aktywność wiernych w parafii, gdzie istnieje około 50 różnych stowarzyszeń, dzieł, ruchów, wliczając w to przykościelne gimnazjum i warsztaty terapii zajęciowej, ks. Sikorski przypisuje właśnie modlitwie adoracyjnej.

Kościół otwarty jest całą dobę. Od blisko 20 lat. Kiedy do parafii przyszedł nowy proboszcz, Ks. Sikorski, klęknął przed kratą w kruchcie. Jakaś kobieta pokiwała głową ze współczuciem: „Nie mógłby ksiądz coś zrobić, żeby normalnie się tu modlić? Bez tych krat?”.
Kościół jest więc otwarty, mimo że czasem adorującym wtóruje chrapanie bezdomnych, którzy przychodzą na chwilę schronić się przed mrozem w murach świątyni. Także mimo tego, że zdarzały się drobne kradzieże.

– To wszystko jest niczym w stosunku do dobra, jakie otrzymujemy, a którego nie sposób przeliczyć na żadne materialne wartości. Tym dobrem jest otwarty kościół, do którego w każdej chwili można przyjść – podkreśla ks. Sikorski.

Niezwykłe pory otwarcia kościoła pan Tomasz docenił niedawno. 40-letniemu menedżerowi jednej z dużych firm łaskę nawrócenia wymodliła matka, adorująca Pana Jezusa w kościele na Kole od kilkunastu lat. Do 2000 roku pracował tyle, że czasu nie starczało na wiarę. Teraz też siedzi w biurze do późna, ale o dziewiątej, dziesiątej wieczorem przychodzi na chwilę: walcząc ze zmęczeniem klęczy kwadrans lub dwa. Zmieniły mu się priorytety, ale za łaskę powrotu na łono Kościoła – jak mówi – musi i chce dziękować.

Adoruj w ciszy, w cieniu nocy
Ania i Tadeusz z kolei dawno nie byli u św. Józefa, bo ona powinna się oszczędzać, najlepiej leżeć. Mimo że sama jest lekarzem, wyrwała się jednak z mężem z domu. Jak kiedyś w okresie narzeczeństwa, gdy na Koło wędrowali piechotą. Tutaj modlili się o swoje małżeństwo i poczęcie dziecka. Ciemna noc, w kościele cisza – kilka osób razem z nimi wpatrzonych w monstrancję… Będą rodzić na początku października. Kilka dni później też przyjadą na Koło.

Początkowo, od 1986 r.,kościół św. Józefa był otwarty do modlitwy przez cały dzień, z wystawieniem Najświętszego Sakramentu w czwartki. Nieco później kościół został otwarty aż do północy, a w niektóre dni dłużej. W tym czasie zawiązało się Bractwo Adoracyjne. Każdy dzień miał swoich dyżurujących, kierowanych przez koordynatora. Podczas rekolekcji wielkopostnych w 1987 r. ks. Krzysztof Małachowski z USA, gorliwy orędownik adoracji, zaproponował utworzenie całodobowej adoracji przed Najświętszym Sakramentem. Wiernych gotowych adorować Jezusa całą noc było tylu, że pozostało jedynie prosić kard. Józefa Glempa o zezwolenie na adorację nieustającą.

Jaka to frajda być przed Panem
Od 10 lat za adorację w kościele św. Józefa odpowiedzialny jest Jerzy Kupść. W pamięci ma biblijne słowa Jezusa: „Jednej godziny nie mogliście czuwać ze Mną?” (Mt 26, 40).

Przez jakiś czas przychodził w soboty o piątej rano. W zimie była jeszcze ciemna noc. Mróz siarczysty i ślisko. Kiedyś dotarł z trudem, klęka… Za chwilę słyszy za sobą szuranie nóg i odgłos odkładanych kul. Ktoś musiał z godzinę chyba wędrować, by dowlec umęczone chorobą ciało.

– Zaczynam widzieć, że dopiero raczkuję, a tu Bóg taką miłością ogarnia, że serca ludzkie zaczynają płonąć. Nikt tym setkom ludzi nie każe przecież przychodzić. Robią to z potrzeby serca, bo widzą, jaka to frajda być przed Panem.

Grażyna Marciniak związana jest z bractwem od początku, czyli od 1987 r. Teraz przychodzi tu z grupą sąsiadek. Dziś Bractwo liczy ponad czterysta osób, które adorują w ciągu dnia najczęściej przez jedną godzinę, a w nocy nawet trzy. Każdy otrzymuje specjalnie zaprojektowaną legitymację. Do dziś takie legitymacje otrzymały 893 osoby.

W ostatni dzień Oktawy Bożego Ciała osoby adorujące 5 i 10 lat otrzymują dyplomy. Pierwszym wydano ich w sumie już ponad pół tysiąca, drugim – ponad trzysta. Za piętnastoletnią adorację dyplom otrzymało właśnie 6 osób, dołączając do blisko 200, którzy dostali takie dyplomy w latach poprzednich.
W czasie wielkopostnych rekolekcji do Bractwa zapisała się 10-letnia Julia. Przychodzi z ojcem klękać u św. Józefa, rozmawiać z Jezusem w każdy piątek od 20.00 do 21.00. Nigdy się jej nie dłuży: „Najpierw mówię, potem słucham, co On chce mi powiedzieć”. On patrzy na nią, ona na Niego.

Zamknięte Kościoły
Kościół nie jest miejscem, w którym dzieje się coś rano, a potem miejsce to staje się puste. Owszem, kościół zawsze jest kościołem, ponieważ w nim Pan darowuje się nam zawsze i tajemnica Eucharystii trwa nieustannie,a zbliżając się do niej, jesteśmy złączeni z całym wierzącym, modlącym się i miłującym Kościołem.

Istnieje dziś niebezpieczeństwo, że nasze kościoły zamienią się w muzea i że spotka je los muzeów: jeżeli nie są zamknięte, zostają obrabowane, bo już nie żyją. Tylko obecność modlących się może uchronić kościół od wewnątrz, tylko modlący się mogą domy Boże zachować jako kościoły stojące otworem. Zamknięte świątynie są wyrazem Kościoła, który nie może być otwarty, ponieważ nie jest zdolny przeciwstawić się bezduszności naszych czasów.

Zamknięte kościoły są znakami duchowego upadku, który ni mniej, ni więcej równa się stoczeniu od kultury do barbarzyństwa. Przez całe wieki kościoły stały otworem i nikt nie musiał się lękać o ich skarb. Chronił je powszechny szacunek dla tego, co święte. Miarą żywotności Kościoła, wewnętrznej otwartości Kościoła stają się otwarte drzwi świątyń. Otwarte drzwi kościoła są świadectwem rozmodlonego Kościoła.

Kardynał Ratzinger wygłosił ten tekst 5.08.1978 roku w Radiu Bawarskim.Zamieścił go też w książce „Służyć Prawdzie – myśli na każdy dzień”.

Ks. Tadeusz Reszka, proboszcz parafii Trójcy Przenajświętszej w Wejherowiena Kaszubach
Parę razy się włamali, ukradli jakiś lichtarz. Ale przecież to jest tylko rzecz, kupimy nowy! Kradzież to problem tylko jednego człowieka. Przez jednego złodzieja nie będę zamykał kościoła dla stu osób! Ja nie będę dla wyrwanej skarbonki przecinał dobra duchowego, które zyskują nawiedzający kościół! Ludzie wchodzą tu z potrzeby ducha.

Niejeden po spędzonych tu chwilach szuka później księdza, żeby z nim dłużej o czymś porozmawiać. Słyszałem propozycje, żebyśmy zamontowali kratę w przedsionku. Jednak kraty nie tylko nie zachęcają do wejścia, one od kościoła odpychają. Wiem po sobie, że nie chciałbym takiego kościoła nawet zwiedzać, bo zza kraty niewiele widać. A klęczeć z tyłu, prawie na zewnątrz, też nie jest zachęcające. Niektórzy proboszczowie zamykają z troski o zabytki. Ale przecież kościół to nie muzeum. Można by zapłacić jednemu człowiekowi, żeby kościoła pilnował, to nie są jakieś ogromne pieniądze. Wielu ludzi zrobiłoby to zresztą za darmo, w ramach służby Kościołowi.

Ks. Jan Morcinek, proboszcz parafii św. Szczepana w Katowicach Bogucicach
140 naszych parafian na leży do Bractwa Ado-racji Najświętszego Sakramentu. Oni w ciągu dnia klęczą w kościele po dwóch, po trzech, czasem pojedynczo. Zmieniają się co godzinę. Dodatkowa korzyść jest taka, że przypilnują kościoła – ale to nie jest istota, naprawdę ważna jest ich modlitwa. Dzięki nim znacznie więcej ludzi zaczęło wchodzić do kościoła.

Bo przy otwartych kościołach działa sprzężenie zwrotne. Kiedy ludzie dowiedzą się, że kościół jest otwarty, to zacznie ich przychodzić coraz więcej. Trudno modlić się gdzieś przed drzwiami. Jest Rok Eucharystii, więc tym bardziej trzeba Pana Jezusa adorować. A dodatkowe zabezpieczenia? Mamy system alarmowy w prezbiterium. Gdyby ktoś kiedyś chciał na przykład wyrwać torebkę modlącej się kobiecie, wystarczy przekroczyć linę rozpiętą przed prezbiterium. Alarm się włączy i natychmiast ktoś przybiegnie do kościoła.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.