Wielki tydzień Jana Pawła

ks. Tomasz Jaklewicz z Rzymu

|

GN 16/2005

publikacja 14.04.2005 08:52

„Nasz ukochany Papież stoi dzisiaj w oknie Domu Ojca, widzi nas i błogosławi nam” – mówił kard. Raztinger. Przed Bazyliką św. Piotra powiewały transparenty: SANTO SUBITO! Święty od zaraz! Jan Paweł II wygłosił niezwykłe rekolekcje. On sam otarł nasze łzy.

Wielki tydzień Jana Pawła Wiatr przewracający karty otwartej księgi Ewangelii na papieskiej trumnie przypominał o obecności Ducha Świętego. PAP/EPA/MAURIZIO BRAMBATTI

Miliony przybyły do Rzymu na ostatnią audiencję. Nie tylko Kościół, ale cały świat żegnał swojego Pasterza i Ojca. Młodzi żegnali niezawodnego Przyjaciela, Polacy największego Rodaka, Rzym swojego Biskupa powołanego z dalekiego kraju. Ilu było tutaj sercem? Trudno zliczyć. Każdy przeżywał ten czas bardzo osobiście, wręcz intymnie. Bo ON był dla wszystkich i zarazem dla każdego. Niesłychanie bliskim. Punktem odniesienia. Skałą. Byłem w tych dniach w Wiecznym Mieście. Razem z milionami pielgrzymów ze świata i z Polski. Mogłem pożegnać ukochanego Ojca. Dziękuję Bogu za tę łaskę!

Poniedziałek wieczorem
Pierwszy etap pogrzebu. O godz. 17.00 rozpoczyna się ceremonia przeniesienia ciała Papieża z Sali Klementyńskiej do Bazyliki św. Piotra. Ludzie stoją już od rana w potężnej kolejce ciągnącej się daleko poza kolumnadę. Jestem wśród nich. Przede mną stoi skupiony na modlitwie Żyd. Mały obrazek – symbol. Kamyczek do mozaiki. Jak ten Papież potrafił jednoczyć ludzi, leczyć wiekowe rany, uczyć miłości do ludzi ponad podziałami!

Ciało Papieża niesione wysoko ponad głowami kardynałów, biskupów. Kiedy kondukt wychodzi przed bazylikę, witają go brawa. Orszak podąża głównym wejściem do Piotrowej świątyni. Zanim procesja zniknie w bazylice, zatrzymuje się w drzwiach. Ciało Papieża zostaje obrócone w kierunku świata. Jakby ostatni raz błogosławił Urbi et Orbi.

Do Rzymu ściągnęło 3,5 tysiąca dziennikarzy. Przed Zamkiem Świętego Anioła, tam, gdzie zaczyna się Via Conciliazione, stoi kilkanaście wozów transmisyjnych. Przez satelitarne anteny dziennikarze posyłają w świat relację z tego, co „zgotował” nam Papież. Dobrze, że są. Dobrze, że jest ich tak wielu. Dzięki nim oczy świata są zwrócone na sprawy najważniejsze. Odpoczną od polityki, płytkiej rozrywki. Globalne rekolekcje. Medialność Papieża ma tutaj swoją kulminację.

Wracam przed bazylikę. Na dwóch dużych ekranach pojawia się zdjęcie uśmiechniętego Papieża, z dłonią wyciągniętą w charakterystycznym geście pozdrowienia. Ludzie biją brawa. Przed godz. 20.00 rusza kolejka pielgrzymów oczekujących na pożegnanie z Janem Pawłem. Wchodzimy do bazyliki.
Już drugi raz tego dnia mogę pokłonić się Papieżowi. Niesamowite przeżycie. Jeszcze silniejsze niż rano w Sali Klementyńskiej. Idziemy powoli środkiem świątyni, z głośników płynie spokojna muzyka, potem śpiew: „Pan jest moim Pasterzem, niczego mi nie braknie”.

Ciało ziemskiego Pierwszego Pasterza spoczywa przed konfesją św. Piotra. Myślę o tajemnicy Kościoła, o jego trwaniu przez wieki. Od Piotra aż do Jana Pawła II. Myślę o łańcuchu kolejnych następców Rybaka. Wielu z nich spoczywa tu, w krypcie bazyliki. Teraz dołączy do nich Papa Polacco. Wielu Polaków pyta, czy ciało Papieża nie powinno wrócić do ojczyzny. To głos serca, emocji. Kiedy widzę go przed grobem św. Piotra, rozumiem, że tu jest jego miejsce. Kościół powszechny stał się ojczyzną naszego Papieża. Jego grób tutaj będzie zawsze przypominał o kraju, z którego powołano go na tron Piotra.

Kościół objawia się nie tylko w znaku Piotra. Także w tej wielkiej rzece ludzi przepływającej przez bazylikę. Wielojęzyczna owczarnia Dobrego Pasterza. Byłem w życiu kilkakrotnie w Bazylice św. Piotra. Zawsze przytłaczała mnie ogromem, przepychem. Teraz zobaczyłem w niej żywy Kościół. Potęga uczuć, które rozbudził Jan Paweł II, wypełniła tę wielką świątynię, napełniła ludzkim ciepłem. Czułem bliskość, jedność z wszystkimi podążającymi wytrwale w tym samym kierunku. Żegnamy Ojca. Zrozumiałem, że jestem w domu.

Wieczorem przerzucam kanały telewizyjne. Wiele stacji transmituje obrazy z Bazyliki św. Piotra. Kamery pokazujące Zmarłego w porze największej oglądalności. W świecie, który o śmierci chce zapomnieć, który udaje, że jej nie ma. Papież uczynił ze swojego umierania, ze swojej śmierci jedną z najważniejszych lekcji życia. Jakby chciał nam powiedzieć: nie chowajcie głowy w piasek, każdy z was umrze, jak ja. Zawiedzie medycyna, lekarstwa, technika. Tylko miłość nie zawiedzie. Ona jest wieczna jak Bóg i silniejsza niż śmierć. Warto na nią postawić. Tylko na nią.

Wtorek
Do Bazyliki św. Piotra napływają tłumy. Przy wejściu pojawia się transparent z napisem: „Szukałeś nas, teraz my przyszliśmy do Ciebie. Będziemy z Tobą na zawsze”. Długa, szeroka kolejka wydaje się nie mieć końca. Zakręcona wielokrotnie w uliczkach równoległych do Via Conciliazione. Dwaj sympatyczni młodzi Włosi przyglądają się jej z boku. Przyjechali do Rzymu z Katanii na Sycylii. Długość kolejki załamała ich. Twierdzą, że musieliby w niej stać 20 godzin. To przesada. Ale trzeba odstać na pewno co najmniej 5 godzin. Massimiliano jest hydraulikiem. Opowiada z przejęciem o Papieżu: „To największy człowiek na świecie. Zjednoczył wszystkich ludzi, wszystkie religie”.

Podchodzę do barierek wyznaczających kolejkę do bazyliki. To miejsce dla dziennikarzy. Przepytują zmęczonych ludzi przesuwających się powolutku od kilku godzin. O co im chodzi, dlaczego tutaj są? W różnych językach płynie w świat przejmujące świadectwo: Papież zrobił tyle dobrego dla nas, musimy mu podziękować. Nieważne, jak długo trzeba czekać.

W tym „medialnym” miejscu zauważam młodego, elegancko ubranego mężczyznę. Trzyma w ręku portret Papieża i różaniec. Fotoreporterzy pstrykają zdjęcia. Po dwóch godzinach widzę go w tym samym miejscu. Nadal trzyma w ręku obraz Papieża i różaniec. Gdyby szedł tak jak wszyscy, byłby już pewnie w bazylice.

Gdzie są nasi? Jest siostra z małą polską flagą w ręku. Siostra Anna jest pallotynką z Gdańska. – Jak długo już siostra stoi w tym ścisku? – Czas się nie liczy! – pada odpowiedź. Siostra prowadziła pielgrzymkę Rodziny Radia Maryja. Widzieli Papieża w Wielkanoc, kiedy po raz ostatni ukazał się w swoim oknie. Potem pojechali dalej. O śmierci Papieża dowiedzieli się na Sardynii. Natychmiast podjęli decyzję o zmianie trasy pielgrzymki. Zawrócili do Rzymu.

Za wjazd autokaru do centrum Rzymu pobierana jest opłata. „Włosi nie chcieli od nas pieniędzy. Polacy dzisiaj za darmo – powiedzieli”. Siostra Anna robi już „drugą rundę” w kolejce do bazyliki. Wczoraj stała od 17.00 do 23.00.

Rzym przeżywa oblężenie. Chyba jedno z najcięższych, bo niespodziewanych. Zmobilizowano wszystkie odmiany włoskiej policji, obronę cywilną, wielu wolontariuszy. Rozdawana jest woda. Służby medyczne pomagają tym, którzy zasłabną. Wzdłuż kolejki ustawiono przenośne toalety. Przygotowywane są miejsca noclegowe, namioty poza miastem. Coraz trudniej poruszać się po Rzymie. Szwankuje informacja. Widać jednak wielki wysiłek, aby umożliwić wiernym pożegnanie z Papieżem.

Obok nas przechodzą kardynałowie. Właśnie zakończyli swoje kolejne posiedzenie. Który z nich zostanie papieżem? Czekamy na razie na ogłoszenie daty konklawe. Podczas sede vacante najważniejsze, konieczne decyzje podejmuje Kolegium Kardynałów. W Watykanie wyjątkowo panuje swoista demokracja. Aż do chwili, gdy wybiorą następcę Jana Pawła II. Jak to będzie? Powtarzam sobie w duchu słowa, które powtarzał nam nasz Rodak: Nie lękajcie się!

Wieczorem odprawiam Mszę w polskim kościele św. Stanisława. W modlitwie eucharystycznej dochodzę do słów: „naszego Papieża...”. Muszę opuścić ten fragment. Pustka. Serce boli.

Środa
Odnajduję trzech Polaków, którzy w piątek rozwinęli na Placu św. Piotra wielką polską flagę. Teraz jest dokładnie wypełniona podpisami. Nie mogą już przebywać na placu, dlatego owinęli swoją flagą jedną z kamiennych latarni wzdłuż Via Conciliazione, tuż obok kolejki pielgrzymów podążających do bazyliki. Remigiusz i jego dwaj koledzy są tutaj praktycznie cały czas.

Spali najpierw na placu, teraz na ulicy. Dzięki kamerom telewizyjnym stali się znani. Są szczęśliwi, że udało im się wejść do bazyliki ze swoją flagą. „Papież tam, z góry, nas widział i pobłogosławił nas za tę naszą flagę – tak sobie myślę” – opowiada Remigiusz. „Ludzie przychodzą tutaj do nas, aby się modlić, pozdrawiają. O drugiej w nocy prowadziliśmy śpiewany Różaniec. Ludzie przynoszą obrazki, kartki z podziękowaniami Papieżowi. Jakiś gimnazjalista przyniósł złoty krzyżyk, który dostał po bierzmowaniu. Sam szef ochrony bazyliki przyniósł nam kartkę z podpisem Papieża – opowiada z przejęciem Remigiusz. Pytam go: Co dalej? „Już zaczynamy myśleć o innym stylu życia.

Dzięki mediom staliśmy się trochę sławni. Chcemy to wykorzystać w dobrą stronę. Jak ochłoną emocje, może założymy jakiś ruch, zrzeszenie, tak żeby nie zapomnieć tego, czego Papież nas nauczył. Moja prośba do Boga jest taka, aby następny papież był taki sam jak ten. Oczywiście, że jest to wysoka poprzeczka. Będzie miał ciężki krzyż. Ale my, młodzi, musimy mu pomóc, żeby szedł drogą wyznaczoną przez Jana Pawła II”.

Naszej rozmowie przysłuchuje się Michał. Ma 36 lat. Przyjechał do Rzymu samochodem z Elbląga. Spontanicznie zaczyna opowiadać o sobie. Na wieść o śmierci Papieża w pamiętny sobotni wieczór poszedł do spowiedzi po dwunastu latach. Kiedy o tym mówi, ma w oczach łzy. Pani Alicja Szewczyk mieszka w Rzymie. Towarzyszy chłopakom przy fladze, kiedy tylko może. Wspomina o tym, że chciała usunąć ciążę. „Na poniedziałek miałam wyznaczoną datę zabiegu.

W niedzielę byłam w kościele, usłyszałam fragmenty nowo wydanej encykliki Papieża na temat życia. To był sierpień 1983 roku. Papież mnie powstrzymał. Dzięki niemu mam fantastycznego syna Adriana, ma 22 lata, studiuje w Polsce dziennikarstwo”. Pani Alicja pokazuje mi SMS, który dostała od syna zaraz po śmierci Papieża: „Pomyśl, że teraz Papa pilnuje nas z góry, jeszcze silniejszy, uśmiechnij się”. Ile podobnych historii wydarzyło się w tych dniach? Można by spisać książkę. Papież wydobywał z nas dobro zawsze, a teraz może najmocniej. Czujemy promieniowanie nadziemskiej siły.

Wieczorem koncelebruję Mszę w Bazylice św. Piotra. Co za dar! Jeszcze raz oddaję hołd Papieżowi. Ludzie cały czas dopływają do celu: przed ciało Papieża. Wzruszeni, szczęśliwi i smutni zarazem. Porządkowi poganiają stanowczo. Nikt nie może zatrzymać się tutaj ani na chwilę. Może tylko przechodzić obok. To trwa dosłownie kilka sekund. Na tę chwilę ludzie czekali kilkanaście godzin. Jeden z bocznych ołtarzy zostaje spontanicznie zasypany karteczkami, na których ludzie wypisują modlitwy, podziękowania, zostawiają kwiaty, obrazki.

Kiedy wracam z bazyliki, mija mnie kawalkada potężnych limuzyn poprzedzonych policjantami pędzącymi na motorach. Najprawdopodobniej to prezydent Bush i inni amerykańscy oficjele. Kolejny obrazek układanki: tajemnica Jana Pawła II. Bliski prostym ludziom, a jednocześnie autorytet wśród wielkich tego świata. A przecież nigdy im nie schlebiał, mówił prawdę. Krytykował prezydenta Busha za wojnę w Iraku. Dzięki Papieżowi głos Kościoła stał się słyszalny w tzw. wielkim świecie zdominowanym przez zimne ekonomiczne, polityczne kalkulacje. Był sumieniem świata, sumieniem wielkiej polityki. Moralny autorytet papiestwa chyba nigdy nie był tak wielki. Rzecznik Watykanu ogłosił dzisiaj datę konklawe – 18 kwietnia.

Czwartek
To najbardziej polski dzień. Wszędzie słychać naszych. Wczoraj wieczorem i w nocy dotarło do Rzymu mnóstwo rodaków. Autobusami, samolotami, samochodami, pociągami, na motorach. Czym się dało. Grupy zorganizowane i indywidualni. Nie wszyscy zdążyli wejść do bazyliki. Jerzy i Ania jechali z Muszyny do Rzymu motocyklem dwa dni. Nie dostali się do Papieża. Nie są rozczarowani. Misja została spełniona.

Na polskiej fladze pojawiło się zdjęcie małego włoskiego chłopca. Położył je tam jego ojciec. Chłopak chorował, miał mieć operację, była we wtorek. Wszystko poszło dobrze. „Modliłem się z wami, z Polakami, Bóg mnie wysłuchał, dlatego zostawiam tutaj to zdjęcie. Papa to sprawił” – mówi szczęśliwy tata.

Z głośników płynie kanon: „Laudate omnes gentes, laudate Dominum”. Wszystkie narody chwalcie Pana. W kolejce stoi Mira. Przyjechała z Bośni. Rysuje mi na kartce mapkę swojego kraju, pokazuje, gdzie leży jej miasteczko: Tolisa. Tam jest skupisko katolików. Próbujemy dogadać się po niemiecku. Pytam, dlaczego tutaj przyjechała. Pada krótka odpowiedź: „Heilig!”. Papież jest święty.

Wieczorem spotykam o. Jana Górę. Przyjechał do Rzymu z pielgrzymką, którą od dawna planował na ten czas. Zabrał ze sobą wszystkich pomagających mu przy organizowaniu spotkań młodzieży w Lednicy. Wieść o śmierci Papieża zastała ich w Pradze. Natychmiast ruszają prosto do Rzymu. Spontanicznie powstaje litania do Ojca Świętego. Melodię ułożył twórca lednickich śpiewów Piotr Zimowski. Refrenem są słynne już słowa: „Szukałem was, teraz wy do mnie przychodzicie”. Przysłuchuję się im, kiedy nadają program w TVP. Płyną w Polskę słowa: „Świadku Chrystusa, Patronie małżeństwa, Orędowniku pokoju, Świadku nadziei, Przyjacielu młodych, Drogowskazie życia, Niestrudzony Pielgrzymie, Wzorze Ojcostwa… módl się za nami”.

Rozmawiam chwilę z o. Górą. Płacze jak dziecko. „Pan Bóg dał nam w prezencie tę wielką mistyczną podróż na tę ostatnią audiencję. Czekaliśmy od 4 rano do 7 wieczorem. Sekundy przy Papieżu były jak godziny. To była mistyczna audiencja. Papież nic nie mówił, ale jakby wykrzyczał do nas wszystko. Nie ruszał się, ale myśmy do niego biegli. On też biegł ku nam. Jestem wzruszony i dziękuję Bogu za dar obecności. Po Wielkim Tygodniu Chrystusa nastąpił wielki tydzień Jana Pawła. To jest mistyka. Głęboko w to wierzę, że Jan Paweł II jest święty. Ludzie święci wykazują zwielokrotnioną działalność po śmierci, jak św. Wojciech czy Stanisław. Mamy tutaj przykład tego, że ta chwała jest większa po śmierci niż za życia. Nikt mi nie zabroni wołać do Papieża o jego wstawiennictwo”.

Nadchodzi noc. Ludzie przygotowują się do noclegu na ulicy. Kto dostał się tak blisko, nie opuści już tego miejsca. Uczennice z Wałbrzycha, ze szkoły prowadzonej przez siostry marianki, śpiewają oazowe piosenki na zmianę z grupą z Hiszpanii. Księża spowiadają. W śpiworze leży Marcin. Przyjechał z Brukseli. Opowiada o Turku – koledze z pracy, który na wieść o śmierci Papieża kłaniał mu się z respektem, bo dla Papieża wszyscy byli braćmi: żydzi, muzułmanie, hinduiści, ateiści…

Prymas Glemp podpisał się na słynnej już polskiej fladze. Remigiusz pokazuje mi ten podpis z dumą. Ulicami wędrują tysiące ludzi. Na sygnałach mkną kolumny limuzyn wiozących „władców” tego świata. Cały świat jest tutaj. Zjednoczony na tę chwilę. Czy tylko na tę chwilę? Ziarno przecież obumarło, musi być owoc.

Piątek
Udało mi się zdobyć bilet do sektora dla księży. Pędzę rano w stronę Bazyliki św. Piotra. Obok mnie tłumy. Tylko część z nich dostanie się na plac. Uff, udało się. O 8.00 zajmuję miejsce. Jestem blisko. Widzę dobrze ołtarz.

Procesja z prostą drewnianą trumną Papieża wychodzi przed bazylikę. Słychać oklaski. Tłumię łzy. Na trumnie otwarta księga Ewangelii. Głosił ją nam jako kapłan, biskup, Papież. Do końca. Także wtedy, kiedy nie umiał już mówić. Wiatr przewraca kartki Ewangeliarza. W końcu go zamyka. Nie usłyszymy już Dobrej Nowiny głoszonej w tak cudowny sposób. Ale słowo, które zasiał, trwa. Ostatni tydzień pokazał to dobitnie.

Homilia kard. Ratzingera piękna. Prosta, wymowna. Przerywana oklaskami. Kiedy skończył, miałem ochotę zawołać: tylko tyle? Wiem. Słów zawsze zabraknie… Chwyta za gardło, kiedy Kardynał wspomina Wielkanoc, ostatnie papieskie błogosławieństwo. Spoglądam raz jeszcze na milczące okna. „Możemy być pewni, że nasz ukochany Papież stoi dzisiaj w oknie domu Ojca, widzi nas i błogosławi nam. Tak, Ojcze Święty, błogosław nas!”.

Litania do Wszystkich Świętych. Wkrótce dołączy do nich Jan Paweł. Ostatnie pożegnanie w rycie bizantyńskim. Trumna znika w bazylice. Dzwon bije smutno. Na pochmurnym niebie na chwilę rozbłyska słońce.

Jeden z włoskich księży mówi, że powinni pozwolić młodzieży zaśpiewać dla Papieża. Zgadzam się z nim. Młodzi nie zawiedli. Byli tutaj cały ostatni tydzień, od piątku. Byli z Papieżem zawsze. Należało im się to. Choć jedna pieśń, choćby jedno: „Abba, Ojcze”. Rzymska dostojna liturgia, wypowiadana w martwym języku, którym z trudem posługują się nawet kardynałowie. Papież na pewno by się ucieszył. Zawsze wymykał się rzymskim formalistom, aby być jak najbliżej nas.

Pora do domu. Mam ochotę zostać. Chyba dopiero teraz, kiedy skończył się pogrzeb, dochodzi do mnie trudna prawda: zostaliśmy osamotnieni. Tępy ból. Kiedyo. Jan Góra podszedł do ciała Jana Pawła II, ryczał jak bóbr. Arcybiskup Dziwisz zawołał do niego trzy razy: Uspokój się! Tak trzeba. Wiem. Ale jednak żal, strasznie żal. Miłości nigdy dość. Zawsze chce się więcej.

Wieczorem rozpadało się. Rzym płacze. Przez całą noc, sobotę. Dopiero teraz. Kiedy ludzie czekali przed bazyliką, nie spadła na nich ani kropla. Ktoś czuwał nad nimi. Będzie czuwał zawsze. Wierzę w to mocno.

Ks. Tomasz Jaklewicz, Rzym, 9 kwietnia 2005

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.