Nieobecność nieusprawiedliwiona

Z ks. prof. Piotrem Mazurkiewiczem rozmawia Sebastian Musioł

|

GN 37/2005

publikacja 12.09.2005 18:46

O tym, na kogo głosować i czego wymagać od polityków

Ks. dr hab. Piotr Mazurkiewicz Ks. dr hab. Piotr Mazurkiewicz
jest profesorem na Uniwersytecie Kard. Stefana Wyszyńskiego. Zajmuje się relacjami między polityką a religią. Ma 45 lat.
Henryk Przondziono

Sebastian Musioł: Czy zna Ksiądz swojego kandydata na posła?
Ks. prof. Piotr Mazurkiewicz: – Muszę powiedzieć, że decyzję, na kogo głosować podejmuję niemal w ostatniej chwili.

– Pod wpływem impulsu?
– Ależ nie! Mam sprecyzowane poglądy, ale one nie przekładają się na zdecydowaną sympatię dla danej partii czy kandydata. Mam również świadomość, jak działa system wyborczy. Gdybym szukał kandydata, który będzie spełniał wszystkie określone przeze mnie kryteria, ryzykuję, że zmarnuję swój głos. Poza sympatią do kogoś, biorę jeszcze pod uwagę jego szanse. Jeden głos w stosunku do 28 milionów to relatywnie niewiele. Chcę, by ten pojedynczy głos miał możliwie największy wpływ na przyszłą scenę polityczną.

To postawa bardzo pragmatyczna. Jest Ksiądz gotów powiedzieć: ufam temu człowiekowi?
– Chcielibyśmy, aby w polityce działali wyłącznie mężowie stanu, ale to myślenie w kategoriach życzeniowych. Aktualnie na scenie politycznej nie widzę nikogo, kto by zasługiwał na to miano. Nie oznacza to jednak, że nie ma osób, które bardzo cenię. Zaufanie związane jest z przekonaniem o czyjejś uczciwości, wierności zasadom. Uważam, że w polskiej polityce obecni są także ludzie, którzy kierują się sumieniem, i to nie tylko wśród tych, którzy reprezentują poglądy podobne do moich.

Jak ich odnaleźć?
– Poziom kompetencji oraz stawianych sobie wymagań moralnych nie jest, co prawda, wśród polityków zbyt wysoki, ale nie wolno wrzucać wszystkich do jednego worka. Okres transformacji sprzyjał rozmaitym nadużyciom. Dziś scena polityczna nareszcie „normalnieje”, stabilizuje się i oczyszcza. Złe wieści, jakich dostarczają nam, na przykład, komisje śledcze, są w istocie dobrymi wieściami. Nareszcie pojawiła się i chęć, i instytucjonalna możliwość zajęcia się nabrzmiewającymi od lat problemami. Równie dobrym znakiem – jakkolwiek powierzchownym i niekoniecznie zgodnym z rzeczywistością – są widniejące na billboardach hasła pretendentów do fotela prezydenckiego. Każdy chce się zaprezentować jako człowiek uczciwy, prawy, z zasadami. Takie bowiem jest społeczne zapotrzebowanie.

Ale też politycy sprawiają wrażenie, że spełnią te oczekiwania, a naprawdę liczą jedynie na poparcie. Czy to fair?
– Pytanie to ma dwa oblicza. Jedno dotyczy postępowania polityków, drugie zachowania wyborców. Wyborca nie powinien być człowiekiem naiwnym, przyjmującym za dobrą monetę każdy wyborczy slogan. Ostatnich kilkanaście lat nauczyło nas, jak działa propaganda polityczna w warunkach demokracji. Tę wiedzę nabywaliśmy kosztem wielu rozczarowań. Jednak, jeśli raz daliśmy się nabrać, jest nadzieja, że następnym razem okażemy więcej rozsądku.

To proces, niestety, rozciągnięty w czasie.
– Było jednak sporo okazji, bo oprócz wyborów parlamentarnych, także prezydenckie i samorządowe. To trochę jak z zakochaniem. Spotykamy nieznajomego człowieka, który nosi ładne soczewki kontaktowe. Wierzymy mu, ponieważ nic złego nam jeszcze nie uczynił. Dopiero gdy miną pierwsze emocje, do władzy dochodzi rozsądek. On podpowiada nam, że polityka wolno obdarzać zaufaniem tylko na podstawie jego dokonań w dłuższym okresie czasu. Nic na wyrost. Zwłaszcza że politycy – z różnych powodów – są właściwie poza naszą kontrolą. Jedynie raz na cztery lata mamy możliwość dokonania pewnej korekty wśród grona osób sprawujących władzę.

Również znacznie ograniczoną, z powodu proporcjonalnej ordynacji wyborczej.
– Rozliczeniu podlegają partie i kandydaci na prezydenta. Skoro dajemy politykom tak wielką władzę nad nami, musi to wynikać z przekonania, że są to ludzie cnotliwi. Cnota oznacza stałą dyspozycję do dobrego działania. Głosując zatem, wyrażam zaufanie zarówno do zawodowych kompetencji danego kandydata, jak i do formacji jego sumienia. Wierzę, że w każdej sytuacji będzie szukał tego, co obiektywnie dobre.

Powszechne przekonanie jest tymczasem dokładnie odwrotne: dominuje korupcja, prywata, załatwianie interesów grupowych kosztem dobra publicznego, sprzeniewierzanie się obietnicom przedwyborczym.
– Nadmierne oczekiwania prowadzą do wielkich zawodów. Nic, co jest dziełem człowieka nie jest doskonałe. Wiele wymienionych problemów nie jest wyłącznie polską specjalnością. Borykają się z nimi wszystkie państwa, które przechodziły transformację, ale i ustabilizowane demokracje.

Jakoś to mało pocieszające...
– Zależy jak się na to spojrzy. Demokracja bowiem to system, w który wbudowane są mechanizmy pozwalające na eliminację czy też minimalizację skutków ludzkiej skłonności do zła. System tworzony przez ludzi doświadczonych piętnem grzechu pierworodnego. James Madison (jeden z projektantów konstytucji amerykańskiej – przyp. sm) zauważył: „Gdyby ludźmi mieli rządzić aniołowie, nie byłaby konieczna ani zewnętrzna, ani wewnętrzna kontrola nad władzą”. Ponieważ ani rządzący, ani rządzeni nie są aniołami, sam fakt, że skutki grzechu pierworodnego się ujawniają, nie jest niczym zaskakującym. To jednak, że jesteśmy na to instytucjonalnie przygotowani, jest pocieszający.

Czy z tego politycznego bagienka może wyniknąć cokolwiek dobrego?
– Zaprzeczanie oczywistemu złu, którego w polskiej polityce jest wiele, prowadziłoby ludzi raczej do zniechęcenia. Nie oznacza to jednak, że sama polityka jest czymś złym. Człowiek z natury jest istotą społeczną. Polityka pojawia się zatem w naturalny sposób jako jeden z najistotniejszych wymiarów ludzkiego życia; jako sposób na poszukiwanie dobra w obszarze życia wspólnotowego. „Ani oskarżenia o karierowiczostwo, o kult władzy, o egoizm i korupcję, które nierzadko są kierowane pod adresem ludzi wchodzących w skład rządu, parlamentu, klasy panującej czy partii politycznej, ani dość rozpowszechniony pogląd, że polityka musi być terenem moralnego zagrożenia, bynajmniej nie usprawiedliwiają sceptycyzmu i nieobecności chrześcijan w sprawach publicznych”. Tak ostro pisał Jan Paweł II w adhortacji „Christifideles laici”. Trudno wyrazić to lepiej! Proszę zwrócić uwagę na wniosek. Nieobecność chrześcijan w polityce jest zawsze nieusprawiedliwiona.

Jak to, więc jesteśmy niejako „skazani” na ryzyko głosowania, nawet kiedy nie znajdujemy odpowiedniego kandydata?
– Nie można się uchylić od odpowiedzialności za życie publiczne. Marzenia zaś o rajskim ogrodzie na ziemi są szkodliwą utopią. Kard. Ratzinger powiedział kiedyś, że najbardziej niemoralny w polityce jest moralizm. Chodzi o przekonanie, że w polityce wszystkie wartości moralne muszą być zrealizowane w sposób absolutny.

Czy to znaczy, że polityka jest tylko dla elit – zdolnych do głębokiego namysłu i skutecznych w działaniu?
– Ten sposób myślenia, to pokusa, która napada nas w sposób bardzo przewrotny. Jeśli polityka jest czymś brudnym, to po co wszyscy mają sobie brudzić ręce. Wynajmijmy zawodowców, tak jak się wynajmuje śmieciarzy, którzy zajmą się tym za nas. A to nieprawda, polityka jest dziedziną, w której nie ma możliwości zwolnienia się z odpowiedzialności za skutki, zarówno ludzkich działań, jak i zaniechań. Przekonanie, że jeśli nie brało się udziału w wyborach, to zachowało się czyste ręce, jest fałszywe. Czy idziemy do urn, czy też świadomie zostajemy w domu – i tak wpływamy na ostateczny wynik wyborów. A zatem, bierzemy na siebie odpowiedzialność.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.