Światło jest mocniejsze…

O wyznaniu grzechów z o. Tomaszem Golonką OP rozmawia Marcin Jakimowicz

|

GN 10/2005

publikacja 02.03.2005 02:40

Marcin Jakimowicz: Wiele osób przed kratkami konfesjonału dopada jakiś lęk: co ksiądz sobie pomyśli? A jeśli mnie rozpozna? Jak zareaguje, gdy wyjdzie na jaw, że nie jestem wcale taki pobożny, jak opowiadam?

Światło jest mocniejsze…

O. Tomasz Golonka: – Idąc do spowiedzi, warto się nie przejmować księdzem. Ksiądz może być różny, może różnie reagować, ale najważniejsze jest to, by wiedzieć, do kogo się naprawdę przychodzi. To zupełnie podstawowy warunek. Odpowiedź na pytanie: do kogo przychodzisz? Spowiedź świetnie pokazuje nam prawdę o tym, jak my myślimy o Panu Bogu.

Jeśli traktujemy Go jak Big Brothera, czy tyrana, idziemy do spowiedzi po karę?
– Drzemią w nas różne sposoby myślenia o Bogu. Lęk, podejrzliwość, nieufność. Często to one determinują nas, tkwią bardzo, bardzo głęboko. I nie ograniczałbym sprawy tylko do kwestii wychowania, tego, jaki był mój rodzic, czy jak o Bogu mówili na katechezie. Problem jest głębiej: to skutki grzechu pierworodnego. On zasiał w naszych sercach nieufność, podejrzliwość i myślenie, że Pan Bóg jest dla mnie zagrożeniem. Do kogo przychodzisz do spowiedzi? Do Boga, który jest twoim sprzymierzeńcem.

Zaczynamy wyznawać grzechy. Niektóre słowa są bardzo pojemne. „Grzeszyłem nieczystością” może oznaczać „walczyłem z pokusami”, ale też „zgwałciłem kogoś”. Często chcemy w czasie spowiedzi owijać w bawełnę, powiedzieć tak, by jak najmniej powiedzieć. Przecież Pan Bóg i tak widzi mój grzech. Po co o nim szczegółowo opowiadać? Czy to dobry mechanizm?
– Jest to sprawa delikatna. Bo z jednej strony oczekiwania wobec księdza są bardzo wysokie: powinien być subtelny, wrażliwy, taktowny, zasłuchany, cierpliwy i, broń Boże, nie wścibski. A ksiądz też jest w kłopotliwej sytuacji, bo gdy słyszy „nie chodziłem do Kościoła”, to nie wie, czy ten ktoś nie chodził przez kilka lat, czy w dwie ostatnie niedziele? Nie chodził, bo mu się nie chciało, czy był chory? I często kapłan próbuje doprecyzować. I to ma sens. Bo ukazuje się wówczas czasem sedno grzechu albo to, że żadnej winy moralnej nie ma! Specjalnie nie mówię o sprawach związanych z dziedziną szóstego przykazania, z czystością, bo to najdelikatniejsza przestrzeń, w której spowiadający się oczekuje, że kapłan nie będzie dopytywał się o szczegóły.

A ma prawo?
– Generalnie jest taka zasada, że w kwestiach związanych z seksualnością ksiądz dopytywać się nie powinien. Ale z drugiej strony, gdy słyszy: „zgrzeszyłem nieczystością”, to dobrze, jeśli wie, co to było konkretnie. Ja wiem, że wypowiadanie tego to trud, ból, ale dla kształtowania sumienia i głębszego wyzwolenia warto go podjąć. Bo spowiedź to nie jest magia, gdzie wyznajemy grzechy i nagle się coś z nami niezwykłego dzieje. Im precyzyjniej nazwę grzech, nie rozgrzebując go, tym lepiej. Złapię byka za rogi i będę wiedział, jak się z nimi zmierzyć. Spowiedź to przecież stanięcie twarzą w twarz i zmierzenie się ze swoją słabością.

Mam wyznawać tylko grzechy? Niektórzy kapłani podpowiadają: A co było dobrego?
– Sakrament pojednania jest dla wyznawania grzechów i proszenia Boga o dar uwolnienia, przebaczenia. Ale rozumiem ten pedagogiczny zabieg. W sytuacjach, gdy spowiadający się ma tendencje do jednoznacznego skoncentrowania się na swoich słabościach i ciemnościach prośba: „Opowiedz mi teraz o Bogu w twoim życiu” ma sens wychowawczy. Zobacz światło. Bo tak naprawdę, to dobro w życiu jest ważniejsze od słabości i grzechu. Zło zwyciężamy dobrem. Im więcej dobra, prawdziwości, tym automatycznie mniej miejsca dla grzechu i ciemności…

Przed konfesjonałem ojca Pio ustawiały się kolejki, ale ludzie czekali z drżeniem. Zdarzało się, że zakonnik wyrzucał niektórych z konfesjonału…. Czy kapłan może pozwolić sobie na takie radykalne cięcia?
– Wierzę, że gdy święty ojciec Pio odsyłał kogoś z kwitkiem, to wiedział, co robi i brał na siebie odpowiedzialność. Lepiej jak ksiądz od konfesjonału nikogo nie odsyła. Ale zdarzają się sytuacje bardzo trudne, gdy spowiadający się ewidentnie nie spełnia warunków spowiedzi, na przykład żalu za grzechy. Bardzo trudna sytuacja. Jeśli nawet zdarza się odmowa rozgrzeszenia, to zawsze wymaga ona ogromnej troski i subtelności. W tej sytuacji jest to rozwiązanie prawdziwsze, udzielenie rozgrzeszenia byłoby nieprawdziwe. Po co mamy udawać?

Jak się czuje ojciec Tomasz Golonka, który wypowiada słowa: „Ja odpuszczam tobie grzechy”. Nie „Bóg odpuszcza”, ale „ja odpuszczam”.
– Niekoniecznie wiele czuje, bo gdyby to zmierzyć emocjami, to by ich zabrakło albo byłyby raczej uwłaczające tej ogromnej tajemnicy. Tam dzieje się coś niewiarygodnego. Ksiądz jest zafascynowany, że w imię Boga, w pierwszej osobie udziela odpuszczenia grzechów. Tak jak wypowiada słowa konsekracji w pierwszej osobie. To tajemnica niebywałego powołania do tego, że kapłan w sakramentach funkcjonuje w osobie Chrystusa. Co to znaczy? Nie pojmiemy tego. To ogromna pokora Boga pokazująca jasno: kapłan jest sługą. To tak fascynujące, że aż wzbudza trwogę.

A grzechy wzbudzają trwogę? Czy po kilku latach spowiadania można się do nich przyzwyczaić?
– Jedni księża mówią, że grzechy są tak zwykłe, powszednie i nudne, że nie robią już na nich wrażenia, inni, że wzbudzają w nich wciąż trwogę. Pewnie jest i tak, i tak. Każdy penitent przecież doświadcza czasem, że ciemność, która mu zagraża i jest w stanie go pogrążyć, jest czymś zatrważającym. Skoro doświadczam, że grzech może mnie totalnie zniszczyć, boję się. Ale z drugiej strony fascynujące jest to, że z tego można wyleźć!

Czy kapłan, słuchając przez dwie, trzy godziny o brudach, grzechach, zdradach i śmierciach, sam nie pogrąża się w ciemność?
– Spowiedź to już jest ten moment, gdy przychodzimy, chcąc się nawrócić, powstać, pójść w stronę światła. I to przeważa. Światło jest mocniejsze. Jeżeli spowiadamy zafascynowani tym, że Chrystus zbawia, Chrystus ogrania miłością, że jest zwycięzcą śmierci, piekła i szatana, to ciemność nas nie zalewa.

Po co spowiadać się przed kapłanem? Nie lepiej pojechać w góry, wyjść na łąkę i opowiedzieć o grzechach Bogu, który już dawno je przebaczył i nie chce do nich wracać? Dlaczego ja mam do nich wracać?
– Myślę, że gdybym swoich grzechów komuś na ucho nie opowiedział, to nie miałbym doświadczenia wyznawania grzechów. Czymś innym jest, gdy w swoich myślach, w sumieniu coś wewnętrznie nazywam, a czymś innym, gdy przychodzę do kogoś i wyznaję mu to otwarcie. Wtedy dopiero mam doświadczenie, że wyznałem, wypowiedziałem.

Co innego wiedzieć, że zdradziło się żonę, a co innego podejść do niej i powiedzieć jej o tym?
– Tak. Wówczas wiem, że powiedziałem. Ktoś to usłyszał. Wyznanie komuś grzechów to krok bardziej radykalny i znak dla Pana Boga, że odcinam się od nich i nie chcę kompromisu ze złem. Poza tym moje grzechy nie są tylko moje. Kościół jest ciałem Chrystusa. To naczynia połączone. Mój grzech to nie tylko moja klęska i rozpacz. On dotyka i zaraża innych.

Grzeszę w domu, nikt tego nie widzi. Dlaczego to ma dotykać sąsiadów?
– To jest pytanie, czy działa tylko to, co widać. Jeśli boli cię ząb, to nawet, jeśli o tym nie trąbisz i nikt o tym nie wie, to przecież to działa na innych: ranisz ich swym rozdrażnieniem, skupieniem na sobie. Podobnie z grzesznością. Nie widać jej, ale oddziałuje na innych.

Czy spowiedź wymaga hartu, odwagi? Pytam Ojca jako świetnego narciarza…
– Tak. To tak, jakbyś stał na bardzo wysokiej, stromej górze. Trochę z lękiem spoglądasz na dół i boisz się zjechać. Ale gdy zjedziesz raz, drugi, trzeci i udaje ci się, nabierasz wprawy. Jedziesz znowu, wywracasz się, ale wiesz, że można powstać, pozbierać się. Upadek cię nie zniechęca. Owocne praktykowanie spowiedzi daje duchowego kopa… mocniejsze

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.