Na ratunek nauczycielom

Przemysław Kucharczak

|

GN 02/2005

publikacja 12.01.2005 02:04

– Widzę na korytarzu, jak jeden uczeń bije drugiego – wspomina nauczycielka. – Podchodzę szybko i przytrzymuję agresorowi rękę. Łobuz krzyczy na cały korytarz: „Pani mnie molestuje”.

Na ratunek nauczycielom Henryk Przondziono

Ta sytuacja wbrew pozorom nie jest śmieszna. Agresywni uczniowie zyskali w dzisiejszych polskich szkołach pełną bezkarność. Wygląda na to, że mają potężnych, dorosłych sprzymierzeńców w Ministerstwie Edukacji Narodowej, wśród rzeczników praw ucznia i wśród niektórych wizytatorów z Kuratoriów Oświaty.

Agresywny uczeń może w polskiej szkole bić kolegów i koleżanki, kraść, wymuszać, sprzedawać narkotyki. A państwo odbiera nauczycielom prawo do tego, żeby takiego ucznia powstrzymać.
– Wszystkiemu jest winne obowiązujące w Polsce założenie, że najgorszym zagrożeniem dla ucznia jest nauczyciel. To nieprawda – ocenia Włodzimierz Zielicz, nauczyciel matematyki i fizyki w klasach z maturą międzynarodową w Liceum im. Kopernika w Warszawie. – Choć nauczyciele bywają różni, to znacznie większym zagrożeniem dla ucznia jest inny uczeń. Niebezpieczny uczeń, którego nauczyciel nie może ukarać – dodaje.

„Jestem przerażona i zdruzgotana” – pisze na oświatowym, dyskusyjnym forum internetowym młoda nauczycielka. – „Uczniowie klną, plują, przychodzą na lekcje, cuchnąc papierosami, otwarcie przyznają się do picia alkoholu, pyskują do nauczyciela, są agresywni wobec siebie, wyżywają się, a na moją uwagę: »zniszczyłeś ławkę swoimi śmierdzącymi buciorami«, odpowiadają, że »nie mam prawa ubliżać uczniowi!«. Muszę uważać na każde moje słowo, podczas gdy oni na polecenie »wyciągnijcie karteczki« odpowiadają: »pani sobie w ciu… leci!«. Dodam jeszcze to, że mówię o klasach gimnazjalnych, a co będzie w szkole średniej?”.

Pijana uczennica, a ja milczę
Roman Gawron z Krapkowic na Opolszczyźnie jest prywatnym przedsiębiorcą, ma dwóch synów. Choć sam nie jest nauczycielem, ma wśród nauczycieli wielu przyjaciół. Zresztą z wykształcenia jest rusycystą. – Zauważyłem, że moi znajomi nauczyciele, którzy mają po 10 i 15 lat doświadczenia i zawsze sobie z uczniami radzili, teraz nagle przestają sobie radzić. Mówią, że są porażająco bezradni, że kuratorium wszystkiego im zabrania, a uczniowi pozwala na wszystko. Gdyby tak uważało tylko paru spośród moich przyjaciół nauczycieli... Ale wszyscy?! Zaniepokoiło mnie to, więc jako ojciec zająłem się tym problemem – mówi.

Gawron prowadzi więc internetowe forum dyskusyjne dla nauczycieli, spotyka się z nimi, przeprowadza lekcje, podczas których mówi uczniom, jak rozsądnie korzystać ze swoich praw.
Nauczycielka gimnazjum opowiedziała mu na przykład o swojej 14-letniej uczennicy. Nauczycielka spotkała ją na przystanku około godziny 22.00. Dziewczyna była najwyraźniej pod wpływem alkoholu i wymiotowała. „Ale ja nie mogę tej dziewczynie nawet zwrócić uwagi, bo dziecko ma rzekomo prawo do prywatności” – denerwowała się nauczycielka.

Nauczyciele z południowo-zachodnich polskich województw zgłaszali, że wizytatorzy z Kuratoriów Oświaty zabraniają im nawet zwrócenia uwagi uczniowi na forum klasy.
– Proszę sobie wyobrazić: nauczyciel ma w klasie 30 uczniów, a jeden z nich źle się zachowuje. Według części wizytatorów, nie wolno mu zwrócić uwagi na forum klasy, bo byłaby to „kara publiczna, naruszająca godność ucznia” – mówi Gawron.

Można sprawdzić w Internecie, jak bardzo nauczyciele zżymają się na taką interpretację praw ucznia. „Ciekawy jestem, czy postawienie oceny niedostatecznej na forum klasy nie nosi cech kary publicznej” – napisał ktoś. Inny nauczyciel denerwował się: – „Niech Ci z Kuratorium przyjdą do szkoły wspomagać rodziców w wychowaniu dzieci. Ciekawy jestem, jak długo wytrzymają w takiej szkole, gdzie tylko uczeń ma prawa. Bronią praw dziecka, a gdzie są prawa nauczyciela?!”.
– Znam wielu wspaniałych i mądrych wizytatorów – zastrzega jednak Roman Gawron. – Jednak niektórzy z nich od dziesięciu lat nie mieli kontaktu z żywym uczniem. Tacy wizytatorzy nie mają pojęcia, jak dzisiaj wygląda szkoła – uważa.

Obelgą w nauczyciela
Nacisk na prawa ucznia miał w przeszłości na pewno swoje pozytywne strony. Ze szkół zniknęli znani choćby sprzed dwudziestu lat nauczyciele, którzy co ładniejszym uczennicom serwowali obleśne żarciki albo którzy potrafili uderzyć ucznia. Jednak dzisiaj walka o prawa uczniów tak się rozpędziła, że już trudno ją zatrzymać. Czy nie przerodziła się już w absurd? W salezjańskiej szkole w Tarnowskich Górach uczeń na bardzo proste pytanie udzielił nielogicznej odpowiedzi. Nauczyciel klepnął go lekko po włosach na głowie. Przekaz tego gestu wydawał się życzliwy i jasny: „no pomyśl trochę”. Jednak uczeń zrobił potężną awanturę: oskarżył nauczyciela o naruszenie nietykalności cielesnej.

W szkole zjawił się rzecznik praw ucznia i... uznał, że nauczyciela trzeba ukarać. Można podejrzewać, że autorytet nauczyciela wśród uczniów sporo na tym ucierpiał. Bezczelny uczeń pozostał bezkarny.
W czasie zbierania materiału do tego tekstu, parę razy przecierałem oczy ze zdziwienia. Na stronie internetowej Macieja Osucha, wizytatora z Gliwic, przeczytałem takie zdania skierowane do nauczycieli: „…zdarza się w naszych szkołach nieraz, że zdesperowani uczniowie wulgarnie określą nauczyciela. Niektórzy w takich sytuacjach wręcz zastanawiają się, czy to było znieważenie,
a nie adekwatne nazwanie podłego zachowania konkretnej osoby. Na szczęście to rzadkość. Przepraszam jeśli kogoś uraziłem”

[www.maciekosuch.prv.pl].
Jak to możliwe, że wizytator Kuratorium Oświaty uważa wulgarne określenie nauczyciela za „adekwatne”? – Nawet przestępcy nie można obrzucić wulgarnymi słowami. Jednak nauczyciela widać można, według wizytatora z Kuratorium Oświaty – komentuje nauczyciel z Rybnika.
Roman Gawron doszedł do wniosku, że dzisiejsza polska szkoła psuje dzieci rodzicom. Między innymi dlatego, że akcentuje wyższość praw ucznia nad jego obowiązkami.

– W jednej ze szkół w Warszawie Bielanach wdrożono program, którego zadaniem było poinformowanie dzieci o ich prawach i o molestowaniu seksualnym. Organizatorzy tej akcji kierowali się szlachetnymi intencjami – mówi. – Jednak akcja ta przyniosła niespodziewane efekty: dzieci zaczęły straszyć swoich rodziców. Jeden z ojców skarżył się później: „Wysyłałem córkę na angielski, a ona na to: nie masz prawa mi rozkazywać, i straszy mnie niebieską linią”. Siedmioletnia dziewczynka poinformowała swoją matkę: „mamo, nie możesz mnie przytulać i mówić, że mnie kochasz”.

Gawron przypomina, że siedmio- i ośmioletnie dzieci bardzo się jeszcze garną do nauczycielki. – Jednak teraz nauczycielka boi się wziąć takie dziecko na kolana, żeby nie zostać oskarżona o molestowanie – mówi.

Na kolejny, może jeszcze większy problem zwraca uwagę nauczyciel Włodzimierz Zielicz. Chodzi o uczniów, którzy zagrażają innym uczniom. – Nieraz taki uczeń spóźnia się i przeszkadza: więc zabiera prawo do nauki kolegom. Albo jeszcze gorzej: prześladuje i dręczy kolegów i koleżanki. I nic nie można z nim zrobić – mówi. – Nie można go nawet wyrzucić ze szkoły. A jeśli już, to szkoła musi mu znaleźć inną szkołę. Dyrektorzy szkół wymieniają się więc agresywnymi uczniami na zasadzie: „ja tobie dam ucznia z piętnastoma wyrokami, a w zamian przyjmę od ciebie takiego z dziesięcioma wyrokami” – mówi Zielicz.

Wodnik szuwarek w szkolnej ubikacji
Krystyna Łybacka, do niedawna SLD-owski minister Edukacji Narodowej, odebrała dyrektorom szkół nawet prawo do zawieszenia w prawach ucznia. Dzisiaj nie wolno więc odebrać prawa chodzenia do szkoły nawet uczniowi niebezpiecznemu dla otoczenia. – Dopóki taki uczeń kogoś nie zabije, może chodzić na lekcje – ostrzega Włodzimierz Zielicz. – Może się więc na przykład zdarzyć, że nastoletni uczeń gwałci swoją klasową koleżankę, składa zeznania na policji, a potem dalej chodzi do tej samej klasy. I rezultat jest taki, że to właśnie ta koleżanka, ofiara przestępstwa, będzie musiała przenieść się do innej szkoły, żeby uwolnić się od przestępcy.

Włodzimierz Zielicz ubolewa, że w Polsce jest tendencja do myślenia o wszystkich uczniach w kategoriach: „te biedne dzieci”. – Tymczasem niektórzy z uczniów to żadne dzieci, tylko prawie dorośli, całkowicie zdemoralizowani bandyci. Niejeden przychodzi do szkoły wyłącznie po to, żeby znaleźć się wśród tych trzystu ofiar podarowanych mu przez państwo. Słyszał pan o popularnej w gimnazjach zabawie w wodnika szuwarka? – pyta.

– To wsadzanie głowy kolegi do muszli klozetowej? – domyślam się.
– Tak. To nie jest traktowane jak przestępstwo, ale jeśli powtarza się nagminnie, to prześladowany może na widok prześladowców wyskoczyć przez okno. Przed takimi uczniami powinniśmy chronić innych uczniów. Rzecznicy praw uczniów uciekają w Polsce od odpowiedzi na pytanie: co zrobić, jeśli prawa ucznia stoją w sprzeczności z prawami innych uczniów? – zawiesza głos pan Włodzimierz. – Rewolucja francuska sformułowała prawo: „Nie ma wolności dla wrogów wolności”. My powinniśmy przekształcić je na: „Nie ma praw ucznia dla wrogów praw ucznia” – dodaje.

Kolega z piętnastoma wyrokami
Ewa Halska, koordynator ds. przestrzegania praw ucznia w Kuratorium Oświaty w Opolu, uważa inaczej: – Każdy człowiek bywa czasami agresywny, a mimo to wciąż ma swoje prawa. Na tej podstawie, że uczniowi zdarzy się niewłaściwie zachować, nie można wysnuć wniosku, że prawa ucznia nie powinny być wobec niego przestrzegane – przekonuje. Według niej, wystarczającym lekarstwem na szkolne problemy z agresywnymi uczniami jest tzw. statut szkoły. – Zasady współżycia społecznego w szkole powinny być w nim sprecyzowane i zapisane. Problem polega na tym, że w szkołach często jest tak: jeden nauczyciel egzekwuje zapisy ze statutu szkoły, inny robi to połowicznie, a kolejny wcale. Jeśli wszyscy nauczyciele przestrzegają i egzekwują te reguły, to w szkole nie dochodzi do zbyt wielu konfliktów – uważa.

Statuty szkół są jednak zatwierdzane właśnie… w Kuratoriach Oświaty. Nauczyciele nadal czują się więc bezsilni. – Z tymi problemami borykają się nawet dobre szkoły. Do znanego i bardzo dobrego gimnazjum nr 42 na Twardej w Warszawie, gdzie uczyła się moja córka, chodził chłopak z piętnastoma wyrokami na koncie. Za każdym razem dostawał tylko kuratora i dalej przychodził do szkoły. Wymuszał tam pieniądze, sprzedawał, demoralizował. Nauczyciele byli szczęśliwi, jeśli któregoś dnia zapił i nie przyszedł na lekcje. Miał 16 czy 17 lat i był bezkarny – wspomina Zielicz.
– Jak to? Przecież w Polsce są jeszcze poprawczaki! – kręcę głową.

– Do poprawczaka nie tak łatwo trafić. Nie każde znęcanie się prowadzi do pozbawienia wolności. Poza tym w poprawczaku i tak dostaje się przepustki. Pamięta pan śmierć chłopaka o nazwisku Łysek, studenta z Krakowa? Jego jedyny błąd polegał na tym, że jechał rowerem. Dwóch nieletnich zabiło go kijami bejsbolowymi. Na Gwiazdkę ci mordercy wyszli na przepustkę, z której już do poprawczaka nie wrócili: wysyłali tam tylko kolejne zwolnienia lekarskie. To typowe dla Polski – mówi Zielicz.

Kto więcej wypije
Co więc powinniśmy zrobić najpilniej, jeśli będziemy chcieli wprowadzić normalność w szkole? Zielicz uważa, że trzeba najpierw zabezpieczyć zwykłych uczniów przed uczniami agresywnymi. – W Polsce obowiązuje błędna doktryna, że trzeba mieszać uczniów lepszych z gorszymi. Wychodzi jednak podobnie, jak przy mieszaniu jabłek zdrowych i chorych. Z poobijanych jabłek też da się coś zrobić. Jednak jeśli zmieszamy te jabłka, zaczną się psuć wszystkie. Z uczniami jest podobnie: przykład młodocianych bandytów, że można bezkarnie łamać wszystkie reguły, jest zaraźliwy także dla wielu innych uczniów – uważa. – Jeśli nauczyciel ma sprawować opiekę nad moim dzieckiem, to musi mieć przecież konkretne uprawnienia – mówi Gawron.

Na wycieczkach szkolnych uczniom zdarza się chodzić z pobrzękującymi plecakami. Jednak kuratoria oświaty kategorycznie odmawiają nauczycielom prawa do skontrolowania takiego plecaka. – Dlatego w skrajnych przypadkach dzieci umierają na wycieczkach szkolnych. Niedawno na obozie w Grecji dwóch chłopaków założyło się, który więcej wypije. Wygrał ten, który dostał zapaści. Jednak co ma zrobić nauczyciel, żeby do takiej sytuacji nie doszło? W kuratorium radzą nauczycielowi: trzeba zawrzeć kontrakt z młodzieżą, umówić się, co wolno, a co nie. Ale jeśli uczeń nie zechce takiego kontraktu dotrzymać, nauczyciel nie ma prawa nic zrobić – mówi Gawron.

Pan Roman podaje konkretne przykłady na to, że szkoła przestała pomagać rodzicom w wychowaniu dzieci. – Załóżmy, że mój syn paliłby papierosy. Gdybym go zostawił przez kilka dni pod opieką babci, to mógłbym ją poprosić: „przypilnuj mi go, żeby nie palił”. I babcia zwróciłaby na niego uwagę. A gdyby syn wybierał się na szkolną wycieczkę? Poszedłbym do nauczyciela i poprosił: „proszę go przypilnować, a w razie potrzeby zabrać mu papierosy”. Niestety, na taką prośbę nauczyciel mi odpowie: „Nie mogę, bo rzecznik praw ucznia mi zakazuje”. Takie rzeczy wmawiają nauczycielom wizytatorzy – mówi.
Prawnicy wcale jednak nie są jednomyślni w tej sprawie. – Rzecznicy praw ucznia powołują się na artykuł 16 konwencji o prawach dziecka: „Żadne dziecko nie będzie podlegało arbitralnej lub bezprawnej ingerencji w sferę jego życia prywatnego (...)”. Cały wic polega jednak na tym, że tam jest użyte słowo „bezprawnej”. A czasami taka ingerencja jest zgodna z prawem! – wskazuje Roman Gawron.

I powołuje się na opinię profesora Tadeusza Smoczyńskiego z Instytutu Nauk Prawnych w Poznaniu, specjalistę od prawa rodzinnego. Wynika z niej, że nauczyciele czasami zastępują rodziców. W uzasadnionych przypadkach mają więc nie tylko prawo, ale nawet obowiązek naruszyć taką prywatność ucznia.

– Nie namawiam do skrajności, nie mówię, że uczniowie mają nosić mundurki – zastrzega Roman Gawron. – Apeluję tylko, żeby zaprzestano już opracowywać te setki procedur związanych z prawami ucznia. Tego często mają już dosyć sami uczniowie. Dyrektorzy naprawdę potrafią sami rozpoznać nauczyciela, który chce zrobić dzieciom krzywdę. Dzisiaj kuratoria czasami odwracają kota ogonem. Pozwólcie dyrektorom i nauczycielom kierować się zdrowym rozsądkiem – mówi z naciskiem.
Przemysław Kucharczak

Włodzimierz Zielicz Nauczyciel klas z maturą międzynarodową w Liceum im. Kopernika w Warszawie.

Polska powinna pomyśleć o stworzeniu specjalnych placówek, do których można by kierować trudną młodzież. W Stanach są takie specjalne szkoły, do których odsyła się wszystkich relegowanych ze zwykłych szkół. W telewizji czasem pokazują filmy o amerykańskich obozach resocjalizacyjnych dla nieletnich. Ci młodzi zasuwają tam jak małe parowoziki. Polski widz pomyśli, że to dzięki ich fajnym wychowawcom. To też ma znaczenie. Jednak przede wszystkim ci młodzi wiedzą, że jeśli wypadną z tego programu, z tej szansy, to pójdą do więzienia. A amerykańskie więzienie to nie bajka. Tam można stracić zdrowie, a nawet życie. Nawet jednak w zwykłej amerykańskiej szkole dyrektorzy szkół mają znacznie większe uprawnienia. Tam dyrektor zawiesza kilkunastu uczniów dziennie. Funkcjonuje tam też tzw. Centrum Planowanej Aktywności, czyli po prostu „koza” dla uczniów.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.