Zaradny jak mnich

Wracamy do średniowiecza - S. Musioł

publikacja 15.01.2007 16:11

Wynalazki i wiedza praktyczna Św. Benedykt nazywany jest ojcem Europy nie tylko z powodu swych zasług duchowych. Stworzony przez niego model życia klasztornego w istocie zmienił oblicze kontynentu.

Zaradny jak mnich EAST NEWS/AKG-IMAGES (3)

Równowaga, którą Benedykt postawił w centrum swej reguły, nakazywała z jednakową starannością dbać o sprawy ducha (ora) i – co ciekawe – ciała (labora). Benedyktyni poświęcali część dnia na pracę, z przekonaniem, iż w ten sposób też doskonalą się duchowo. We wczesnym średniowieczu trudno znaleźć dziedzinę, w której mnisi nie byliby ekspertami.

Pierwsze zawodówki
To zresztą wiązało się z augustiańskim pragnieniem zbudowania prawdziwego państwa Bożego (civitas Dei). Skoro władcy docześni są odpowiedzialni za moralne postępy swych podwładnych, to cóż dopiero opat klasztoru, do którego przychodzą potrzebujący. W czasach wędrówek ludów przemarsze plemion z jednego krańca kontynentu na drugi obracały w zgliszcza całe regiony.

Zrujnowani chłopi zamieniali się w jałmużników. Pomoc duchowa polegała więc na budzeniu w nich nadziei i odbudowywaniu naruszonych struktur społecznych bądź tworzeniu nowych. I tu doskonale zorganizowane wspólnoty – w których każdy miał wydzielony zakres obowiązków – spełniły rolę trudną do przecenienia.

Benedyktyni (a od XI wieku także cystersi, kartuzi, kluniacy i wiele innych zakonów) imponowali tym, że byli niemal bezkonkurencyjnymi specjalistami w dziedzinach, którymi się zajmowali. Stanowili autentyczną elitę społeczeństw średniowiecznych. Zdobywali i przekazywali wiedzę (co już samo w sobie budziło podziw) nie tylko teoretyczną: teologiczną i filozoficzną.

Byli przede wszystkim praktykami, zajmującymi się zielarstwem i medycyną, hodowlą trzody, ryb, uprawą zbóż, warzyw, sadownictwem, architekturą, przetwórstwem (np. produkcją wina czy piwa), a nawet rzemiosłem i kowalstwem. Od XIII do XVII wieku czołowymi producentami żelaza w Szampanii byli właśnie cystersi. Nadwyżki, niewykorzystywane na potrzeby gospodarstw i ludności miejscowej, trafiały na rynek i przynosiły dodatkowy dochód. Popiół z kuźni również wykorzystywano – do nawożenia pól. Zawierając sporo fosforanów (wtedy oczywiście o tym nie wiedziano, za to znano skutek!) znacznie poprawiał zbiory.

Przemyślane i metodyczne doskonalenie umiejętności w tych dziedzinach przyciągało uczniów. Szkolono ich ku pożytkowi ludności okolicznych wiosek. Szkoły zawodowe, technika? Proszę bardzo – w średniowieczu rolę tę pełniły przyklasztorne warsztaty, w których mechaniki, metalurgii i hutnictwa, nowoczesnych metod agrarnych uczyli zakonnicy. „Z ludu wzięci…”.

Prawdziwi ekolodzy
Taki był też sens nadań związanych z utrzymaniem wspólnot kościelnych. Z naszej perspektywy fakt, iż tysiące klasztorów posiadało dobra ziemskie, może wydawać się bulwersujący. Tymczasem władcy (więksi i mniejsi) sprowadzali mnichów nie tylko po to, by zabiegali o dobra wieczne dla siebie, donatora oraz jego poddanych, ale również dlatego, że przynosili dobrodziejstwa cywilizacji, dzięki – jakbyśmy to dziś powiedzieli know-how – wiedzy, jak i co robić, żeby żyło się dostatnio. Trzeba przecież pamiętać, że i biedni i bogaci, mnisi i chłopi, rycerstwo i mieszczanie – wszyscy jako chrześcijanie tworzyli jedną wspólnotę.

Ślady aktywności gospodarczej mnichów widzimy do dzisiaj. Starannie planowana kultura rolna była lokomotywą rozwoju wszędzie tam, gdzie się osiedlili. Zakonne gospodarstwa mogą być dzisiaj wzorem tzw. ekonomii ekologicznej. Uprawy i hodowle planowano tak, by nie niszczyły środowiska, ale wykorzystywały potencjał przyrody. Kuźnia, młyn czy browar współgrały z otoczeniem naturalnym.