Szlachetni rycerze

Wracamy do średniowiecza - S. Musioł

publikacja 15.01.2007 13:48

Moralność i dobroczynność Rycerski wobec dam, stawiający honor na pierwszym miejscu, opiekun wdów i sierot. Styl życia średniowiecznego rycerza wciąż wydaje się godny podziwu.

Szlachetni rycerze Rycerzy już nie ma, ale rycerskość wciąż jest synonimem szlachetnego i honorowego postępowania

Rycerz musiał w zasadzie być „dobrze urodzony”, chociaż można było zostać pasowanym na rycerza za szczególne sukcesy bojowe, lub po prostu nabyć ten przywilej. Rycerz miał promieniować urodą i wdziękiem. Urodę tę podkreślał zwykle strój, zdobiony złotem i drogimi kamieniami, oraz odpowiednia zbroja i uprząż. – Od rycerza oczekiwano, by był nieustannie zaprzątnięty swoją sławą – zauważa Maria Ossowska.

Sława zaś wymagała ciągłej próby. Yvain, rycerz z lwem z opowieści Chrétien de Troyes, nie może zostać przy świeżo poślubionej żonie. Musiał wędrować w poszukiwaniu okazji do walki. „Skoro tu wojna, tu zostanę” – powiada sobie rycerz w innej balladzie. Jeżeli wojny nie ma, to wędruje się dalej, wyzywając pierwszego napotkanego jeźdźca dla ustalenia właściwej hierarchii, w której pozycja zależy od ilości i jakości rycerzy pokonanych. Pewien rycerz musiał się zmierzyć z nieznanym przeciwnikiem tylko dlatego, że jego sława zazdrośnie kąsa mu serce. Dlatego też rycerz musi być odważny.

Nieustanne zabieganie o pierwszeństwo nie stało na przeszkodzie przedziwnej solidarności. Pokonani wrogowie po bitwie byli podejmowani na ucztach. Gdy w bitwie w 1389 r. Anglików dziesiątkowały głód i dezynteria, szli leczyć się u Francuzów. Wykurowani wracali i bitwa toczyła się na nowo. W czasie walk między Frankami i Saracenami jeden z najlepszych rycerzy Karola Wielkiego, Ogier, zwany Duńczykiem, wyzwany został na pojedynek z rycerzem Saracenów. Gdy Saraceni podstępem schwytali Ogiera, jego przeciwnik, nie aprobując tej metody, oddał się Frankom w niewolę, by uwolnić Ogiera na drodze wymiany.

O chwale rycerza decydowało nie tyle zwycięstwo, ile to, jak walczył. Walka mogła bez jego ujmy kończyć się klęską i śmiercią tak, jak rzecz się miała z Rolandem. Z kolei zabijanie wroga nieuzbrojonego okrywało rycerza hańbą. Lancelot, rycerz bez skazy, nie mógł sobie darować tego, że w zamęcie bitwy zabił dwóch nieuzbrojonych przeciwników. Przewidywał on, że będzie ten czyn wyrzucać sobie aż do śmierci i zapowiadał pieszą pielgrzymkę, w zgrzebnej koszuli, dla odpokutowania.

Urokowi rycerskiego ideału uległ na początku XIII wieku syn asyskiego kupca Jan Bernardone. Majętny handlarz tkanin kupił synowi zbroję, wyposażył konia i zezwolił na udział w wyprawie wojennej przeciwko Perugii. Zamiast chwały na polu bitwy Jana spotkała jednak kilkunastomiesięczna niewola.

Po oswobodzeniu młodzieniec nie porzucił marzeń o rycerstwie. Szlachetną służbę kontynuował jednak nie za pomocą kopii i miecza. Został najsłynniejszym rycerzem ducha, lennikiem Chrystusa wśród ubogich i zapomnianych, a przy tym trubadurem Bożej miłości.

Znamy go dziś pod imieniem, którym wołał go ojciec rozmiłowany we Francji – Francesco, czyli „Francuzik”. Św. Franciszek z Asyżu marzył o udziale w krucjacie. Niezwykła to jednak była wyprawa. W 1219 roku w Egipcie spotkał się z sułtanem Malek El-Kamelem (na ilustracji obok). Zamiast miecza dzierżył krzyż, jego jedyną zbroją było słowo pokoju i braterstwa. Sułtan był ponoć o krok od nawrócenia.