Krytyka sojusznika

Przemysław Kucharczak

|

GN 01/2011

publikacja 10.01.2011 15:59

Polacy w Afganistanie siedzą w bazach, zamiast walczyć, dowodzący w terenie młodsi oficerowie mają za mało inicjatywy, a polska logistyka jest bałaganiarska. Tak podsumował Wojsko Polskie amerykański tygodnik „Time”.

Polakom udaje się to, co nie udaje się Amerykanom - zyskać przychylność Afgańczyków. Polakom udaje się to, co nie udaje się Amerykanom - zyskać przychylność Afgańczyków.
Na zdjęciu polscy żołnierze z mieszkańcami Qalati (prowincja Ghazni).
PAP/Jerzy Undro

Dziennikarz „Time’a” powołał się na opinie anonimowych oficerów USA, którzy współpracują z Polakami w Afganistanie. Tym artykułem, który ukazał się przed świętami, wielu polskich żołnierzy poczuło się do-tkniętych. Polacy i Amerykanie często przecież pomagają sobie wśród afgańskich gór, ściągają z dróg uszkodzone przez miny wozy, osłaniają się nawzajem. Robią to, narażając własną skórę, z żołnierskiej solidarności. Jeśli wskutek takich artykułów żołnierze przestaną wkładać serca w takie działania, stracą na tym wszyscy oprócz talibów. Zaufanie między sojusznikami próbował więc ratować amerykański generał John F. Campbell, dowódca sił NATO na wschodzie Afganistanu. Napisał list z przeprosinami do polskiego ministra obrony. W liście wręcz rozpływał się nad najwyższym profesjonalizmem i zaangażowaniem polskich żołnierzy. Zanim jednak dzięki taniej pochwale zapomnimy o sprawie, warto przyjrzeć się, czy w anonimowych wypowiedziach oficerów US Army nie było aby elementów prawdy.

My ich szanujemy
Część zarzutów „Time’a” przypomina rytualne narzekanie budowlańców na ekipę, która pracowała w naszym mieszkaniu przed nimi. Widać z żołnierzami bywa podobnie. Zwłaszcza zarzut, że Polacy nie mają dobrych stosunków ze starszyzną afgańskich wiosek, jest niepoważny. – Na wszystkich misjach polscy żołnierze zawsze zyskiwali sobie przychylność miejscowej ludności – twierdzi generał Roman Polko. – Kiedy dowodziłem polskim kontyngentem w Kosowie, Amerykanie bardzo nam tego zazdrościli. Mam do dziś podziękowania i ze strony albańskiej, i serbskiej, podczas gdy Amerykanie, mimo całej swojej potęgi i ogromnych pieniędzy, nigdy tego nie zyskali. Oni chcą zaprowadzać pokój przez działania militarne, a tak się nie da. Trzeba też działać po ludzku. Tego Amerykanom brakuje, a Polacy to w sobie mają – uważa.
Amerykańscy żołnierze znani są z tego, że wchodząc do afgańskich domów, na wszelki wypadek otwierają drzwi kopniakiem. Potraktowani w ten sposób Afgańczycy raczej nie zapałają do Jankesów wielką przyjaźnią. – Amerykanie mogą afgańską starszyznę co najwyżej kupić – mówi GN generał Waldemar Skrzypczak, były dowódca Wojsk Lądowych. – Różnica między nami jest taka, że Amerykanie Afgańczyków kupują, a my naprawdę ich szanujemy. I Afgańczycy to czują – dodaje.

Spadochroniarze z Bielska-Białej oburzali się, że Amerykanie niesprawiedliwie kwestionują ich odwagę. Oburzali się niesłusznie, bo „Time” napisał też, że młodzi polscy żołnierze wykazują „wielką odwagę pod ostrzałem”. Amerykanie zarzucili Polakom co innego: pasywność w działaniach bojowych. Ponieważ Polacy rzekomo za dużo siedzą w bazach, a za rzadko jeżdżą na patrole, talibom udało się zaminować drogi. Amerykańscy oficerowie mówili tygodnikowi, że gdy w 2008 r. przekazywali Polakom odpowiedzialność za prowincję Ghazni, była ona spokojna. Polacy pozwolili jednak, żeby talibowie znów urośli tu w siłę i teraz całą pracę trzeba zaczynać od początku. Amerykanie podobno zorientowali się, że jest aż tak źle, gdy niedawno polską strefę wzmocnił batalion amerykańskich spadochroniarzy. „To wyglądało tak, jakby Polacy czekali, aż wrócimy i uwolnimy ich z baz, aby później mogli zebrać pochwały” – skarżył się amerykański oficer dziennikarzowi „Time’a”.

Te zarzuty wyglądają na przesadzone. Talibów jest w polskiej prowincji więcej, bo Amerykanie w wielkiej ofensywie wyparli ich z sąsiednich prowincji, angażując w to tysiące żołnierzy. Talibowie uciekli do Ghazni przed tą ofensywą. To przyczyna od Polaków niezależna. Czy Polacy są naprawdę zbyt pasywni? Na pewno nie jesteśmy tak aktywni jak Amerykanie. Prowadzimy jednak działania bojowe znacznie częściej niż większość innych kontyngentów z Europy. Na przykład Niemcy w ogóle nie walczą. Jeszcze przed artykułem w „Time” spadochroniarze z Bielska w nieoficjalnych rozmowach przyznawali, że nie są tak bardzo zmotywowani jak Amerykanie. Wiedzą, że to jest wojna o interesy Ameryki. Polska ma tu interes tylko pośrednio: inwestuje w sojusz NATO. Niejeden polski żołnierz zadaje więc sobie pytanie: „dlaczego mam tego taliba koniecznie dogonić i zabić, jakby to był mój wróg?”. Pewna różnica w morale wojsk polskich i amerykańskich w Afganistanie oczywiście istnieje i, co więcej, jest zupełnie naturalna.

Syndrom Nangar Khel
Amerykanie mają jednak rację co do słabej polskiej logistyki. – Z tym, że to jest słabość uświadomiona. Korzystamy z pomocy Amerykanóww w logistyce od czasów misji w Iraku – mówi Grzegorz Hołdanowicz, redaktor naczelny miesięcznika „RAPORT – Wojsko, Technika, Obronność”. Amerykański dziennikarz dotknął w końcu też bardzo ważnej kwestii. Napisał, że polskim żołnierzom grożą procesy w kraju, jeśli w ogniu walk popełnią błąd i zabiją cywila. – Jeśli żołnierz amerykański popełni taki błąd, nie ląduje w więzieniu jak żołnierz polski. Błędy się zdarzają, Amerykanie uznają je za zło konieczne – komentuje Grzegorz Hołdanowicz. Mówi o ostrzelaniu wioski Nangar Khel przed ponad trzema laty. Zginęło tam sześcioro afgańskich cywilów, za co polscy żołnierze trafili do aresztu. – Jak długo żołnierze, którzy działali w dobrej wierze, będą oskarżani o zabójstwa, tak długo wszyscy pozostali żołnierze będą się 15 razy zastanawiali, zanim użyją broni. A są sytuacje, gdy decydują sekundy. Syndrom Nangar Khel może doprowadzić do tragedii – ostrzega. Wtóruje mu gen. Skrzypczak: – Jesteśmy jedynym krajem koalicji sądzącym swoich żołnierzy z niezrozumiałą dla innych zaciekłością. W armii amerykańskiej za każdym dowódcą stoją też żandarm i prokurator, ale po to, żeby żołnierzy wspierać. U nas prokuratorzy działają jak kagiebiści w armii sowieckiej, postępujący za żołnierzami z pistoletem w ręku – mówi.
Generał Polko ujmuje sprawę nieco łagodniej. – Nie można robić prokuratorom zarzutu, że wkraczają do akcji, gdy giną kobiety i dzieci. Naszą misją jest przecież pomoc miejscowej ludności, a jeśli o tym zapomnimy, nasza misja straci sens. Można jednak stawiać zarzut wymiarowi sprawiedliwości o formę zatrzymania naszych żołnierzy i o to, że ta sprawa tak długo trwa – podkreśla.

Spadek po Sowietach
Nad ostatnim z zarzutów „Time’a” warto zatrzymać się dłużej. Brzmi on tak: polska struktura dowodzenia jest zbyt hierarchiczna. Oficerowie niższego i średniego szczebla przejawiają za mało inicjatywy na polu walki, bo o wszystkim decydują ich przełożeni, dowodzący przez radio z bezpiecznych baz.
Tę filozofię działania Wojsko Polskie przejęło w spadku po armii sowieckiej. Amerykanie mają zupełnie inną zasadę: to dowódca niższego szczebla, który widzi pole walki na własne oczy, ma wykazać się inicjatywą. Model polski (czyli sowiecki) czasem ma swoje zalety. Grzegorz Hołdanowicz uważa, że puszczenie działań wojskowych całkiem „na żywioł” też nie byłoby dobre w Afganistanie, gdzie talibowie kryją się za plecami cywilów. – Armia jest strukturą hierarchiczną. Jednak w przypadku wyższej konieczności dowódca w polu powinien mieć możliwość i umiejętność podejmowania samodzielnych decyzji – przyznaje.Tymczasem na ćwiczeniach w Polsce dowódcy niższego i średniego szczebla nie są uczeni podejmowania decyzji. Przeciwnie: nie pozwala im się tych decyzji podejmować. – A kiedy jadą za granicę na misje, gdzie muszą sami decydować w kwestiach dotyczących życia i śmierci, różnie sobie z tym radzą – mówi gen. Polko. – Często uciekają od decyzji, starają się wydzwaniać do przełożonych. A w prawdziwym boju nie ma na to czasu – dodaje. Co więc można zmienić? – Wprowadzić do programu szkolenia „leadership”, czyli sztukę dowodzenia, kierowania zespołami. Amerykanie mają mnóstwo podręczników na ten temat – uważa gen. Polko. – I postawić na podoficerów. Amerykanie nazywają ich kręgosłupem armii. U nas ciągle podoficer jest traktowany jako taki gaciowy, starszy gaciowy. Tymczasem podoficerowie są bardzo ważni. To od nich zależy, czy to, co wysokie sztaby wypracują, będzie realizowane z sukcesem, czy nie.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.