Odkrycie Ameryki

Jacek Dziedzina

|

GN 49/2010

publikacja 13.12.2010 12:45

Za kulisy wchodzą zazwyczaj tylko aktorzy. Przecieki z WikiLeaks sprawiły, że za scenę wdarły się miliony ciekawskich oczu. Wielu widzów było zaskoczonych, że kulisy w ogóle istnieją.

Guru wolnych mediów czy cyber-przestępca? Australijczyk Julian Assange dla USA stał się wrogiem nr 1. Guru wolnych mediów czy cyber-przestępca? Australijczyk Julian Assange dla USA stał się wrogiem nr 1.
PAP/EPA/MARTIAL TREZZINI

Jeśli ktoś wierzył, że stosunki międzynarodowe polegają wyłącznie na poklepywaniu się po plechach, szerokich uśmiechach przywódców przed kamerami i grzecznościowej wymianie komplementów, to w pewnym sensie dobrze się stało, że o „wycieku stulecia” mówi cały świat. Pytanie, kto za tę edukację płaci.

WikiLekcja
Julian Assange, współtwórca i twarz WikiLeaks, właściwie zafundował mieszkańcom globu pogłębioną lekcję wiedzy o społeczeństwie. Okazuje się bowiem, że oprócz oficjalnych komunałów wygłaszanych przy okazji konferencji prasowych istnieje jeszcze zupełnie inny poziom relacji między państwami, w którym jedną z zasad jest wzajemna nieufność. Nawet między sojusznikami. A także skomplikowana gra, której stawką są bardzo konkretne interesy, bezpieczeństwo, a czasem tylko prestiż. Z jednej strony nie jest to żadne odkrycie Ameryki. Przynajmniej dla samych zainteresowanych, czyli zawodowych dyplomatów i rządzących. To, że po tylu rewelacjach, odsłaniających kuchnię wielkiej polityki, żaden kraj nie zerwał stosunków dyplomatycznych z USA, świadczy o dwóch rzeczach: po pierwsze dużą część podobnych informacji na bieżąco gromadzą służby wywiadowcze poszczególnych krajów, a po drugie wszyscy (przynajmniej ci najwięksi) robią dokładnie to samo.

To znaczy „obgadują” przywódców, robią podchody, szpiegują. I tu, niestety, trzeba zarzucić twórcy WikiLeaks, że ta pogłębiona lekcja jest jednak mocno ograniczona: otrzymujemy bowiem podręcznik o działaniu przede wszystkim dyplomacji amerykańskiej. Jeśli nawet uznać, że mamy prawo do poznawania tajnej i poufnej korespondencji ambasadorów, to dlaczego podczas tej lekcji nie poznajemy treści również not ambasadorów np. Chin, Rosji czy Iranu? Są dwie możliwości: albo w szeregach tych trzech ostatnich nie ma zdrajców, którzy udostępnią dokumenty na zewnątrz, albo szef WikiLeaks prowadzi swoją prywatną wojnę przeciwko USA. Chyba że w grę wchodzi też trzecia możliwość i wojna wcale nie jest prywatna.

Anonimowi Samarytanie
To oczywiście pytanie o źródła finansowania WikiLeaks. Rocznie portal potrzebuje ok. 200 tys. dolarów na utrzymanie. Sam Julian Assange, który odpowiadał na pytania „Wall Street Journal”, przyznał, że w tym roku otrzymał już ponad milion dolarów od różnych darczyńców. System przepływu pieniędzy do WikiLeaks wydaje się dość skomplikowany. Assange mówi o fundacji Wau Holland z siedzibą w Berlinie, która ma być czymś w rodzaju centrum całej machiny. Ponieważ fundacja w Niemczech nie musi ujawniać swoich darczyńców, nazwiska „dobrych wujwwków” pozostają tajemnicą. Ale na Berlinie świat się nie kończy. Assange twierdzi, że w każdym kraju działa pod przykrywką innej instytucji. I tak w Szwecji wydaje gazetę, a we Francji prowadzi bibliotekę, natomiast w USA WikiLeaks prowadzi dwie organizacje filantropijne.

Do ubiegłego tygodnia portal zbierał pieniądze także za pomocą systemu płatności internetowych PayPal. Ten jednak, po ostatnim wycieku, odmówił dalszego pośrednictwa w przekazywaniu pieniędzy dla WikiLeaks. Nie jest tajemnicą, że zarządzający systemem zrobili to pod wyraźnym naciskiem administracji Baracka Obamy. W wywiadzie dla „Wall Street Journal” Assange przyznaje, że innym źródłem dochodu portalu są bezpośrednie datki, jakie przekazują mu życzliwie nastawieni do jego działalności bogacze. Nie są to zatem dziesięciodolarówki, ale nierzadko kilku-, a nawet kilkudziesięciotysięczne kwoty. Kim są owi życzliwi sponsorzy światowej edukacji? Tego Assange już nie zdradza. Oczywiście, nie musi tego robić. Może i sami darczyńcy nie chcą, przez wrodzoną skromność, ujawniać się ze swoją szlachetnością. Tyle że przy swoim przywiązaniu do pełnej jawności wszystkiego mógłby wykazać się nieco większą konsekwencją.

Śp. dyskrecja
Nie wiadomo właściwie, gdzie przebywa Australijczyk (w chwili zamykania tego numeru). Pojawiły się informacje, że policja brytyjska wie o jego aktualnej „kryjówce” w południowej Anglii. Wcześniej pojawiał się m.in. w Szwecji. Tam jednak nie może teraz pojechać ze względu na wznowienie zarzutów o gwałt. Adwokat Assange’a twierdzi, że to zemsta polityczna. Wcześniej bowiem sprawę umorzono ze względu na brak wystarczających dowodów. Teraz ponownie jest poszukiwany przez szwedzką prokuraturę, która wydała międzynarodowy nakaz aresztowania. W listopadzie konferencję prasową organizował… w Jordanii. Ciągle na walizkach. A właściwie z dwiema torbami: w jednej ubrania, w drugiej laptop. Tak przynajmniej opisuje go dziennik „The Independent”. Zostało mu to chyba po doświadczeniach rodzinnych: nieustanne przeprowadzki z rodzicami najwyraźniej odcisnęły swoje piętno. Wielokrotnie zmieniane szkoły, później uczelnie wyższe. W końcu został najbardziej sprawnym hakerem w Australii. WikiLeaks miał być portalem ujawniającym skandale korupcyjne na najwyższych szczeblach władzy. Nieoczekiwanie (?) stał się najbardziej znanym portalem, z którego można dowiedzieć się wszystkiego, co przywódcy różnych krajów, a najbardziej USA, chcieliby pozostawić tajnym na zawsze.

I o ile ujawnienie nagrania, na którym widać, jak żołnierze amerykańscy świadomie strzelają z helikoptera do cywili w Bagdadzie, traktując to jak niemal jedną z gier komputerowych, należy zapisać na plus, o tyle już ujawnianie kuchni dyplomatycznej budzi poważne zastrzeżenia. W pierwszym przypadku mamy do czynienia z ujawnieniem prawdy o wojnie w Iraku, która i tak przecież rozpoczęła się z pogwałceniem prawa międzynarodowego. Podobną rolę odegrał kiedyś Daniel Elsberg, ujawniając zbrodnie, jakich Amerykanie dopuszczali się w Wietnamie. I, co więcej, cyniczną politykę dezinformacji w kraju, jaką prowadzili prezydenci USA, przede wszystkim Richard Nixon. Tyle że wtedy brakowało podobnych przecieków o roli Moskwy, która wspierała komunistów wietnamskich. Teraz WikiLeaks obnaża język dyplomacji amerykańskiej. Owszem, przy okazji okazuje się na przykład, że mimo oficjalnego ocieplenia w stosunkach z Rosją Amerykanie w poufnych depeszach mają jednak trzeźwą ocenę faktycznego stanu tego państwa jako przeżartego na wskroś korupcją i zbudowanego na układzie mafijnym, sięgającym samego Kremla. Problem w tym, że obnażona została tylko dyplomacja amerykańska. Jeśli już złamano kolejne tabu i nie ma już żadnej dyskrecji, nawet w zawodowo dyskretnej dyplomacji, to uczciwiej byłoby potraktować podobnie dyplomację również innych graczy na scenie międzynarodowej.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.