Smoleńskie węzły

Jarosław Dudała

|

GN 46/2010

publikacja 22.11.2010 09:14

Spotkanie rodzin ofiar katastrofy smoleńskiej z premierem Tuskiem wyjaśniło niewiele. Pojawił się za to nowy problem z prokuraturą rosyjską.

Zastosowana przez Rosjan instytucja nie mieści się w żadnym cywilizowanym porządku prawnym - uważa mec. Małgorzata Wassermann Zastosowana przez Rosjan instytucja nie mieści się w żadnym cywilizowanym porządku prawnym - uważa mec. Małgorzata Wassermann
PAP/Radek Pietruszka

Siedem miesięcy po tragedii na lotnisku Siewiernyj doszło do spotkania premiera Donalda Tuska ze wszystkimi członkami rodzin ofiar, które sobie tego życzyły. Czego dowiedzieli się uczestnicy spotkania od szefa rządu i jego ministrów? – Niewiele – przyznał Jerzy Mamontowicz, brat poległej w Smoleńsku szefowej Polskiej Fundacji Katyńskiej. Potwierdził to adwokat pięciu rodzin poszkodowanych w tej katastrofie Bartosz Kownacki. Jego zdaniem, problem tkwił nie w złej woli kogokolwiek, ale w samej formule spotkania. Rozpoczęło się ono o 16.00 od trwającej niespełna dwie godziny możliwości zadawania pytań. Pierwotne założenia mówiły, że każdy może zadać tylko jedno. Pytań było jednak więcej i często się powtarzały. Potem nastąpiła około półgodzinna przerwa, w trakcie której strona rządowa przygotowywała odpowiedzi. Po wznowieniu premier Tusk przez mniej więcej kwadrans odpowiadał na pytania. Ale natychmiast pojawiały się kolejne. Spotkanie znowu przerwano. – Premier zapowiadał, że wróci, ale nie wrócił – relacjonuje mec. Kownacki. Było już dość późno. Rodziny stwierdziły, że spotkanie należy uznać za zakończone.

Można było ugrać więcej
Głównym tematem wieczoru było pytanie, czy można było przyjąć inną podstawę prawną badania katastrofy – taką, która dałaby Polsce większe możliwości dojścia do prawdy. – Rosjanom nie można ufać, bo są sędziami we własnej sprawie. Samolot był rosyjski, jego remont był w Rosji, rosyjskie było lotnisko i jego obsługa – wyjaśnia Jerzy Mamontowicz. Według relacji mec. Kownackiego, premier Tusk odpowiedział na tę kwestię, przyznając, że można było w tej sprawie zawrzeć z Rosją osobną umowę. Rząd się o to jednak nie starał w obawie przed rosyjską reakcją na taki postulat. Mec. Kownackiemu zabrakło odpowiedzi na pytanie, czy te obawy wynikały z jakichś sygnałów płynących ze strony rosyjskiej. Jego zdaniem, pozycja Polski w pierwszych dniach po katastrofie była tak silna, że można było wówczas uzyskać korzystniejsze rozwiązanie. Choć nie byłoby to z pewnością przejęcie śledztwa przez stronę polską.

Czemu nie otwarto trumien?
Premier pytany był także o zakaz otwierania trumien. Minister zdrowia Ewa Kopacz tłumaczyła, że wynikał on z polskiego prawa, które mówi, że zamkniętej trumny nie wolno już otworzyć. Jednak – jak zwraca uwagę mec. Kownacki – inne przepisy sanitarne były traktowane swobodniej. I tak na przykład trumny z ciałami ofiar wystawione były w Pałacu Prezydenckim i na Torwarze, choć zgodnie z prawem powinny być przechowywane w kostnicach. Skoro więc niektóre wymogi traktowano luźno, to dlaczego inne były przestrzegane z całą surowością? Zresztą, można było otworzyć trumny, gdyby zgodził się na to Główny Inspektor Sanitarny albo gdyby zażądała tego prokuratura. Według adwokata, premier dość często zasłaniał się tym, że jest pytany o sprawy, które nie należą do rządu, ale do prokuratury. – Nie zawsze było to słuszne – stwierdził mec. Kownacki, zwracając uwagę, że np. informacje o zamykaniu trumien i dotyczącej tego dokumentacji premier mógł uzyskać od podległych sobie służb konsularnych.
Być może kwestie te zostaną wyjaśnione podczas kolejnego spotkania rodzin smoleńskich z premierem, które zapowiedziano na 11 grudnia, albo na zaplanowanym 2 grudnia spotkaniu rodzin z prokuraturą.

Niedopuszczalne?
Tymczasem pojawił się kolejny problem. Rosyjska prokuratura przysłała do Polski swoje lipcowe postanowienie, wedle którego ważne dowody w postaci protokołów z przesłuchania w dniu katastrofy kontrolerów lotu ze Smoleńska (Pawła Plusnina i Wiktora Ryżenki) zostały uznane za niedopuszczalne. To znaczy, że nie będą one w śledztwie brane pod uwagę. Będą się znajdować w aktach, ale prowadzący postępowanie Rosjanie nie będą się do nich odnosić, nie będą ich oceniać. Teksty tych protokołów są objęte tajemnicą śledztwa, a mimo to pojawiły się już w internecie. Są dwie wersje tych dokumentów. Według jednej, rosyjski kontroler przyznał, że podał załodze prezydenckiego tupolewa informacje, według których pogoda na lotnisku miała być gorsza, niż była rzeczywiście. A wszystko po to, by zniechęcić Polaków do lądowania w Smoleńsku i skłonić ich do skierowania maszyny na lotnisko zapasowe. W drugiej wersji protokołu ten wątek już się nie pojawia. Różnice dotyczą też oznaczenia czasu, w jakim przeprowadzone zostały przesłuchania.

Co na to Polska?
Czy rosyjskie postanowienie wiąże prokuraturę polską? Pytany o to rzecznik NPW płk Zbigniew Rzepa odparł, że nie może odpowiedzieć jednoznacznie, ponieważ polska prokuratura nie ma jeszcze wszystkich danych w tej sprawie. Zwróciła się o nie do strony rosyjskiej. Oburzona postępowaniem rosyjskiej prokuratury jest Małgorzata Wassermann, córka poległego w Smoleńsku ministra, która jest z zawodu adwokatem. – To niebywałe! – oburza się, podkreślając, że zastosowana przez Rosjan instytucja nie mieści się w żadnym cywilizowanym porządku prawnym. Więcej nawet: jest to sprawa tak rażąca, że pozwala na zakwestionowanie wszelkich czynności, które w sprawie katastrofy poczyniła prokuratura rosyjska. – Nie możemy wierzyć żadnemu ich dokumentowi – uważa prawniczka, wyjaśniając, że posługując się krytykowaną instytucją, rosyjska prokuratura jest w stanie filtrować dowody i przekazywać do Polski tylko te, które sama uzna za stosowne. Poruszenie mec. Wassermann jest tym większe, że instytucja ta została właśnie zastosowana w stosunku do protokołów, które należą do dokumentów najbardziej niewygodnych dla strony rosyjskiej. Prawniczka dodaje, że gdyby w Polsce stwierdzono, że jakaś jednostka prokuratury zdobyła dowody nielegalnie, to utraciłaby ona prowadzenie danej sprawy na rzecz innej prokuratury. Zostałoby też wszczęte postępowanie karne w sprawie nielegalnego pozyskiwania dowodów (np. nadużycia uprawnień, niedopełnienia obowiązków albo nakłaniania do fałszywych zeznań). Nie ma sygnałów, by podobna procedura została tym razem wdrożona w Rosji. Córka Zbigniewa Wassermanna dziwi się, że wobec tego wszystkiego nie protestują głośno polskie autorytety w dziedzinie prawa karnego. – Apeluję o ich głos, bo jest dziś potrzebny bardziej niż kiedykolwiek – podkreśla mec. Wassermann.

Co ma zrobić polska prokuratura?
Zdaniem mec. Kownackiego, kluczowe jest zbadanie powodów, dla których Rosjanie uznali niedopuszczalność tych konkretnych dowodów. Jeśli rzeczywiście zeznania kontrolerów byłyby np. wymuszone, to ich wiarygodność byłaby bardzo ograniczona, ale nawet wtedy dowody te musiałyby podlegać ocenie śledczych, badających katastrofę. Najpewniej jednak żadne nadzwyczajne sytuacje nie miały w tym wypadku miejsca. Dlatego złożone na gorąco zeznania kontrolerów powinny być w śledztwie brane pod uwagę. – Jeśli w protokołach są błędy, to można je sprostować, uzupełnić albo nawet złożyć inne zeznania. I wszystkie te dowody powinny podlegać ocenie śledczych – podkreśla adwokat.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.