Alicjo, powiedz im wszystkim

Marcin Wójcik

|

GN 46/2010

publikacja 21.11.2010 22:25

Alicja Siekierska jest najbliższą sąsiadką Fryderyka Chopina i tak jak sławny wirtuoz urodziła się w Żelazowej Woli. Rok Chopinowski z pewnością zapamięta, bo w 200. rocznicę urodzin kompozytora runęła jej stodoła.

Alicja Siekierska jest sołtyską Żelazowej Woli. Alicja Siekierska jest sołtyską Żelazowej Woli.
Jej dziadek Roch Szymaniak mieszkał przez 10 lat w dworku Fryderyka Chopina.
Jakub Szymczuk

Siedzimy w pokoju pełnym pamiątek. Trochę ciemno, bo okno zasłaniają kwiaty doniczkowe. Siekierska wspomina letnie niedziele, kiedy po obiedzie z koguta babcia Józefa Szymaniak zabierała ją do parku na długie spacery. Małą Alicję fascynował ogród z drzewami wielkimi do samego nieba oraz piękny dworek, w którym najpierw mieszkał Fryderyk Chopin, a później babcia Szymaniakowa. – Czasami śni mi się park, ten z dzieciństwa, pełen kwiatów. Ten, który odwiedzałam przy święcie – wyznaje Alicja i widać, że wiele by dała, żeby choć na chwilę cofnąć czas lub ożywić umarłych.

Rochowych morgów by brakło
– Urosłaś, w dziadka Szymaniaka poszłaś, i te policzki, i ten włos... – zauważa zdziwiona Józefa, jakby to ona pierwsza odkryła prawidła genetyki. – A pamiętasz, moja droga, eleganckie buciki écru? – Babciu, błagam na wszystkie świętości, zmieńmy temat rozmowy – nalega Alicja. – Widzę, że wiele się tu zmieniło: alejki królewskie, kwiaty przedziwne, więcej ludzi spaceruje, nasz stary dom jak nowy – pokazuje laską na dworek Chopina. – Aaaa, przecież ty tego nie wiesz – reflektuje się Alicja. – Dworek przeszedł niedawno gruntowny remont. Zerknij na dach – pokazuje ręką. – Górale z Nowego Targu ułożyli gont, ale nie tylko dach jest nowy. Dwór w środku i na zewnątrz odzyskał dawny blask. Nie pytaj, ile to kosztowało, bo worków pszenicy z dziadkowych morgów by brakło. – Co tam pieniądze, najważniejsza jest pamięć – mówi stanowczo babcia, po czym wyławia wzrokiem szkolną wycieczkę, która spaceruje z przewodnikiem.

– Ciekawe, czy ci tam wiedzą, że mieszkałam w pokojach Fryderyka, że twój tatuś bawił się w tych samych kątach co Frycek, że w Chopinowskich salonach przyszła na świat twoja ciotka. Pewnie mało kto wie, że w tym oto dworze Roch i Józefa Szymaniakowie wiedli swoje rodzinne życie – mruczy z nieskrywaną pretensją i przez chwilę zasmuca się nawet. – Zaraz, zaraz, tam była stajnia i obora, w dworku część mieszkalna i spichlerz, a wokół morgi żyznej ziemi – staruszka uśmiecha się do wspomnień. Przez chwilę kobiety idą w milczeniu, Alicja wzięła babcię pod rękę. Słońce piecze, ale pierzyna rozłożystych lip i kasztanowców chroni przed upałem. – Alicjo! – ożywia się nagle Józefa. – Powiedz im wszystkim! Powiedz, że twój dziadek po prawdzie czytać i pisać nie umiał, ale też wirtuozem był. Och, jak on dźwięcznie batem nad końmi śmigał, a zwierz szedł mu bruzdą posłusznie i co roku wysoki plon do stodoły zwoził.

Fryderyk nadal siedzi
Przez nowoczesny pawilon wejściowy do parku wlewa się fala wycieczek, słychać różne języki, są młodzi i starzy. Z dworku, w którym urodził się Chopin, dochodzi jeden z jego mazurków. – Kręcisz sobie włosy, Alicjo? – staruszka lustruje fryzurę wnuczki, mrużąc oczy od słońca, co przeszyło gałęzie. – Wydaje ci się, babciu. Nie mam czasu na kręcenie włosów, popiersia Fryderyka sprzedaję Rosjanom. – Co oni tu jeszcze robią? – pyta zdziwiona. – Wojna się skończyła, do swoich niech wrócą. – Przyjeżdżają do nas w odwiedziny, zresztą nie tylko oni, bo są i Chińczycy, Japończycy, Francuzi, Koreańczycy, Wietnamczycy, Niemcy... – Toż to wojna światowa jeszcze się wlecze? – Babciu, pokój mamy – uspokaja Alicja. – Prowadzę w ogrodzie sklepik z pamiątkami. Sporo turystów przyjechało na 200. rocznicę urodzin Fryderyka. – A w zeszłym była 100. rocznica urodzin twojego ojca. Też pamiętali? – Tylko rodzina.

Szkolna wycieczka przystanęła przed dworkiem. Przewodnik opowiada o Rochu Szymaniaku, który w 1918 r. kupił park i dwór, w 1928 sprzedał posiadłość Towarzystwu Przyjaciół Domu Chopina, a sam wybudował dom, stodołę i oborę w sąsiedztwie. Dom i obora nadal stoją, stodoła runęła wiosną 2010 r., w 200. rocznicę urodzin Chopina. – Tego, że w 1926 r. byłam na odsłonięciu pomnika Fryderyka w Warszawie, pewnie też nie wiedzą – zżyma się Józefa. Po chwili znów promienieje. – Mówię ci, Alicjo, piękna ta przedwojenna Warszawa była, piękny ten Fryderyk. Usadowili go pod wierzbą w Łazienkach. Siedzi on tam jeszcze? – Siedzi, babciu, siedzi – zapewnia wnuczka.

Kałuża i osioł
Murowany parkan odgradza zabytkowy dworek i park od reszty Żelazowej Woli – wsi, która liczy dziś niespełna 60 osób. Za ogrodzeniem są pola i łąki, pasą się krowy, są też drogi rozjeżdżane przez tiry i restauracja firmowana przez Magdę Gessler z „Kuchennych rewolucji” w TVN. Fortepianowe dźwięki rozchodzą się głównie po parku i sprawiają, że można się tutaj poczuć jak w zaczarowanym świecie, gdzie stare kasztanowce i ich cienie pną się bez opamiętania w niebo i ziemię, i wydaje się wszystkim, że rosną tu od Adama i Ewy. Parkan jest granicą tego zaczarowanego świata, ale okazuje się, że granicą mało szczelną; co prawda mysz tak łatwo nie przejdzie, lecz krowa bez problemu. – Słyszę, że bydło na łąkach ryczy – zauważa Józefa, siedząc z Alicją na ławce niedaleko popiersia Chopina. – Masz ty, dziecko, inwentarz?

– Brojlery – odpowiada nieśmiało wnuczka. – Co takiego?! – dopytuje zdziwiona babcia. – Kury, chciałam powiedzieć. Miałam i krowy, ale brakło czasu na dojenie. Parking za domem zrobiłam i pobieram opłaty od turystów. Sieję tylko zboże, nie wiem jednak, co z morgami będzie, bo chcą budować obwodnicę. Ale nie martw się, babcia, poradzimy sobie z Bogusiem, mężem moim. Nie wiem też, czy wiesz, że sołtyską zostałam, siódmy rok idzie. Udało się, z Bożą i gminną pomocą, połączyć chodnikiem Żelazową Wolę z Sochaczewem. Przez 20 lat trwała wojna, konserwator przyrody nie zgadzał się na wycinkę lip wzdłuż drogi.

Alicja podnosi się z ławki i podchodzi do zasadzonych przy ścieżce kwiatów, które w tym okresie lata są w najlepszej formie. Nie wytrzymuje również Józefa. Później odchodzą parkiem pod rękę, w stronę kładki nad Utratą. – Już nie mogę – Alicja udaje oburzoną. – Od jakiegoś czasu uśmiechasz się pod nosem, a ja nie wiem, czemu. Przystanęły. – Tam – rzecze Józefa, wskazując laską na trawnik. – Co, tam? – Tam runęłaś do wielkiej kałuży szlamu. To była niedziela, miałaś nowe eleganckie buciki écru i cała byłaś wystrojona w najlepsze. Kiedy wróciłaś do domu, mama urządziła wojnę, choć przyznać muszę, że powodów sama dostarczyłaś. Ociekałaś błotem. Roześmiały się i ruszają przed siebie w towarzystwie dźwięków poloneza i świergotu rozmaitych ptaków. – A pamiętasz, babciu, jak w latach 60. parkowy dozorca miał osła, którym zwoził liście? Osioł do końca swojego żywota ryczał punktualnie o 22.00. Cała Żelazowa Wola wiedziała, że pora spać, że późno, bo kłapouch dozorcy drze się w gwiazdy. – Osła pamiętam, ale i naszej dereszki nie zapomnę. Chyba Ruscy wzięli klacz na pociąg, a ona jakoś im uciekła i wróciła do Żelazowej Woli.

– Tak, dereszki wszyscy się baliśmy, niemiłosiernie gryzła. Może żołnierze sami wyrzucili klacz z pociągu, bo nie dali jej rady. Wolałam kasztankę. Pamiętam, jak dziadek Roch jedną i drugą zaprzęgał do kieratu, blisko studni, tam, gdzie poiło się krowy. – Chciałaś powiedzieć tam, gdzie teraz jest parking – Józefa rzuca z pretensją. – Babciu, babciu... Mamy inne czasy. Unia Europejska na turystykę stawia. To bardziej dochodowe niż krowy. Stanęły na kładce nad Utratą i wpatrują się w rzekę. Na pewno żadna nie pomyślała o Heraklicie z Efezu, ale każda myślała o tym samym co on kiedyś: „Niepodobna wstąpić dwukrotnie do tej samej rzeki”. Dwunasta już minęła, Alicja wstaje od stołu i idzie do kuchni zrobić zupę z grzybami. Były jeszcze udka brojlera, to znaczy z kury, gdyby ktoś nie zrozumiał.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.