Polityka bez wieszaków

Jacek Dziedzina

|

GN 46/2010

publikacja 21.11.2010 21:46

Na czele Izby Reprezentantów USA staje polityk, który wiary nie zostawia w szatni Kongresu.

Polityka bez wieszaków Senator John Boehner, do niedawna lider opozycji w Izbie Reprezentantów, zostanie jej przewodniczącym fot. PAP/EPA/MICHAEL REYNOLDS

Republikanin John Boehner ze stanu Ohio, do niedawna lider mniejszości, to teraz pewny kandydat na przewodniczącego Izby Reprezentantów (House speaker), czyli izby niższej Kongresu. To rezultat wyborów sprzed kilku tygodni, w których republikanie pokonali demokratów, zdobywając zdecydowaną większość. Przejęcie „laski marszałkowskiej” (House speaker jest odpowiednikiem naszego marszałka Sejmu) przez Boehnera z rąk Nancy Pelosi ma charakter symboliczny. Oboje wprawdzie deklarują swój katolicyzm, jednak Pelosi zasłynęła jako wojująca zwolenniczka prawa do aborcji, podczas gdy Boehner od lat jest konsekwentnym obrońcą życia. Wielokrotnie dawał do zrozumienia, że zostawianie swojego światopoglądu w szafie na czas działalności politycznej byłoby niezrozumiałą formą schizofrenii. Pewnie dlatego zyskał przydomek „hardcore’owego konserwatysty”.

Płacz marszałka
To było tuż przed Świętem Dziękczynienia 1998 r. John Boehner sięgnął dna. Tak ówczesną porażkę kongresmana opisuje dziś publicysta „Washington Post” Paul Kane. Lider republikanów w Izbie Reprezentantów nagle został bezpardonowo odsunięty od przewodzenia. Powód? Utrata 5 miejsc w Izbie po wyborach do Kongresu. To było w czasie drugiej kadencji Billa Clintona, kiedy republikanie spodziewali się miażdżącego zwycięstwa nad demokratami. Zamiast tego wygrali przewagą zaledwie 0,9 proc., tracąc przy okazji 5 miejsc w Izbie. Nie było więc otwierania szampana, były za to rozliczenia. I płacz przy lampce wina z najbliższymi przyjaciółmi. Boehner znany jest w Kongresie jako osoba łatwo ulegająca emocjom. Nieraz jego przemówieniom towarzyszą łzy. Kilka lat później wrócił do łask w swojej partii. Został liderem większości w Izbie, a od 2008 r. (po zwycięstwie demokratów) jest liderem mniejszości (czyli, po naszemu, opozycji). Dziś przeżywa triumf: jest niemal przesądzone, że to on będzie przewodniczył pracom Izby Reprezentantów. Pewnie nie obejdzie się bez łez. Tym razem w towarzystwie szampana.

Obama musi odejść
W ciągu ostatnich dwóch lat zasłynął jako nieprzejednany przeciwnik wszelkich działań prezydenta Obamy. Między innymi dzięki tej radykalnej postawie laskę „speakera” ma zagwarantowaną. W 2009 r., kiedy ważyły się losy reformy zdrowotnej, wykorzystał prawo lidera mniejszości i przemawiał ponad godzinę, opóźniając głosowanie aż do wiadomości telewizyjnych. Jak przypomina Paul Kane, Boehner rozpoczął kampanię sprzeciwu wobec planów Obamy tuż po zaprzysiężeniu prezydenta. Na kilka godzin przed wizytą Obamy w Kongresie, podczas której prezydent miał szukać wsparcia dla swojego planu przekazania 814 mld dolarów na ratowanie gospodarki, Boehner zwołał konferencję prasową i potępił zamiary Obamy. Sprzeciw wobec reformy zdrowotnej nie wynikał tylko z tradycyjnego oporu republikanów wobec wszelkich form naruszania starego porządku (w tym wypadku zastąpienia dobrowolnego ubezpieczenia zdrowotnego powszechnym). Boehner uważał za niedopuszczalne, że przy okazji administracja Obamy chce zmusić Amerykanów do finansowania aborcji z ich własnych pieniędzy. Jego zdaniem, dzieje się to wbrew woli większości obywateli.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.