Wahadło Ameryki

Jacek Dziedzina

|

GN 45/2010

publikacja 11.11.2010 16:31

Dwa lata po zwycięstwie Baracka Obamy wyborcy pokazali demokratom czerwoną kartkę. To kolor republikanów.

Tradycyjne wartości amerykańskie znowu wygrywają. Tradycyjne wartości amerykańskie znowu wygrywają.
Czy republikanie wracają do gry na dłużej?
Agencja Gazeta/ap/Isaac Brekken

Po ogromniej euforii sprzed dwóch lat nie ma śladu. Rozbudzone wówczas przez demokratów nadzieje i wyjątkowy kredyt zaufania, jaki otrzymał pierwszy czarnoskóry prezydent USA, okazały się krótkotrwałym stanem uniesienia. W ubiegłotygodniowych wyborach do Kongresu zdecydowanie zwyciężyli republikanie, którym jeszcze niedawno wróżono odsunięcie od władzy na kilka dobrych lat. Właściwie trudno się dziwić tej huśtawce nastrojów: to nieuniknione w demokracji medialnych gwiazdorów, którym zamarzyła się rola mężów stanu, ale nie wzięli pod uwagę, że widzowie mogą wtargnąć za kulisy i przeżyć szok, bo nakryli swojego bohatera bez makijażu.

Małe tsunami
Oczywiście, aby republikanie przejęli faktycznie władzę, muszą jeszcze wygrać wybory prezydenckie w 2012 roku. Zwycięstwo w Kongresie tak naprawdę nie daje im najważniejszych instrumentów do decydowania o losach kraju. Stany Zjednoczone mają system prezydencki, w którym lokator Białego Domu ma wyjątkowo silną pozycję. Nie zmienia to faktu, że wyniki wyborów okazały się politycznym tsunami: w Izbie Reprezentantów republikanie zdobyli 237 miejsc, podczas gdy demokraci 184 (do zwykłej większości republikanom wystarczyłoby 218 miejsc). Wprawdzie w Senacie demokraci zachowali większość, to jednak jest już ona nieznaczna. Prawdziwe trzęsienie ziemi demokraci przeżyli natomiast w poszczególnych stanach. Republikanie ogłosili triumf w 28 stanach, demokraci świętowali tylko w 15 (w jednym, Rhode Island, wygrał kandydat niezależny). Wielkim przegranym jednak okazał się republikański gubernator Kalifornii Arnold Schwarzenegger. Tu należy się wyjaśnienie: jak widać, wybory na gubernatorów nie odbyły się we wszystkich stanach. Jest to związane z dość skomplikowanym systemem wyborczym, zgodnie z którym wybory w poszczególnych stanach odbywają się w różnych latach. Podobnie jest z Kongresem: Amerykanie wybierali teraz całą 435-osobową Izbę reprezentantów, ale Senat wymieniony był tylko w jednej trzeciej (i tak co dwa lata).

Koniec igrzysk
Tak jak dwa lata temu Amerykanie byli wyraźnie zmęczeni wojenną retoryką prezydenta Busha, tak teraz dali jasny sygnał, że wprowadzana przez Obamę zmiana (change) odbiega od tego, co – jak sądzili – im obiecywano. Pompowanie miliardów dolarów w gospodarkę nie przyniosło żadnych rezultatów, wielu Amerykanów rozjuszyła reforma wprowadzająca powszechne ubezpieczenia zdrowotne. Opanowanie Izby Reprezentantów przez republikanów prawdopodobnie nie pozwoli Obamie przeprowadzić kolejnych reform, które zdaniem konserwatystów pchają USA w stronę socjalizmu. Dwa lata temu obamomania opanowała cały świat. Zachwyt nad medialnym show, jakim jest każda amerykańska kampania prezydencka, jest trochę zrozumiały: ludzie zawsze i wszędzie potrzebowali igrzysk. Tyle że wielu Amerykanów uwierzyło, że tym razem igrzyskom towarzyszy jakaś realna wizja i charyzma męża stanu. Wynik wyborów do Kongresu świadczy o tym, że uczestnicy igrzysk kolejny raz się rozczarowali.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.