Zasady gry

Jarosław Dudała

|

GN 39/2010

publikacja 01.10.2010 13:00

Prezydencki tupolew był wojskowym samolotem z wojskową załogą, lądującym na wojskowym lotnisku. Mimo to Rosjanie utrzymują, że stosowano cywilne procedury lądowania. Czy twierdzą tak by zdjąć odpowiedzialność z rosyjskich kontrolerów lotów, a obciążyć polskich pilotów?

Lotnisko w Smoleńsku na kilka godzin przed katastrofą prezydenckiego samolotu. Lotnisko w Smoleńsku na kilka godzin przed katastrofą prezydenckiego samolotu.
PAP/Jacek Turczyk

W razie stosowania procedur cywilnych decyzja o lądowaniu należałaby do kapitana polskiej maszyny, a rosyjscy kontrolerzy mogliby jedynie doradzać. Gdyby natomiast obowiązywały procedury wojskowe, to odpowiedzialność za decyzję o lądowaniu spoczywałaby na obsłudze lotniska. Jest to więc kluczowe rozróżnienie w kwestii odpowiedzialności za katastrofę smoleńską. Z zeznań smoleńskich kontrolerów lotów, które ostatnio ujawniły polskie media, wynika, że konsultowali się w sprawie lądowania prezydenckiego tupolewa ze swoimi zwierzchnikami, bo bali się sami podjąć decyzję o zamknięciu lotniska. Siedzący w Moskwie przełożeni zadecydowali, żeby pozwolić Polakom lądować, „bo może im się uda”. Kontrolerzy wydali więc warunkową zgodę, przerzucając odpowiedzialność na Polaków. Zrobiliby to jednak wbrew rosyjskim przepisom, jeśli obowiązywałyby wojskowe procedury lądowania.

Wybór Donalda Tuska
Gdy doszło do katastrofy w Smoleńsku, prezydent Rosji Dmitirij Miedwiediew deklarował, że postępowanie służące wyjaśnieniu tej sprawy prowadzone będzie wspólnie przez Polaków i Rosjan. W ślad za tą deklaracją polityczną nastąpiły rozmowy na szczeblu specjalistów, w których Rosjanie zaproponowali badanie katastrofy zgodnie z regułami aneksu XIII konwencji chicagowskiej, według której badanie ma prowadzić strona rosyjska z udziałem polskiego obserwatora (akredytowanego). Stało się tak, mimo że konwencja chicagowska oraz jej załączniki dotyczą samolotów cywilnych, a nie wojskowych. Tymczasem prezydencki Tu-154 był samolotem wojskowym (należącym do 36. Specjalnego Pułku Lotnictwa Transportowego), miał wojskową załogę i lądował w Smoleńsku na starym lotnisku wojskowym.
Wobec tego bardziej odpowiednią podstawą prawną dla badania przyczyn tragedii byłoby polsko-rosyjskie porozumienie z 1993 roku, mówiące, że „wyjaśnienie incydentów lotniczych, awarii i katastrof spowodowanych przez polskie wojskowe statki powietrzne w przestrzeni powietrznej FR lub rosyjskie wojskowe statki powietrzne w przestrzeni powietrznej RP prowadzone będzie – uwaga! – wspólnie przez właściwe organy polskie i rosyjskie”.

Rząd polski miał więc wybór pomiędzy badaniem katastrofy według procedur cywilnych (konwencji chicagowskiej) albo wojskowych (według porozumienia polsko-rosyjskiego z 1993 r.). Wybierając wariant wojskowy, Polska miałaby potencjalnie większe możliwości, bo badanie (a także tworzenie raportu) byłoby wspólnym dziełem Polaków i Rosjan. Tymczasem rząd polski wybrał wariant cywilny, według którego badanie i sporządzenie raportu należy do Rosjan. Polska ma jedynie prawo obserwowania tych prac przez tzw. akredytowanego (Edmunda Klicha) oraz prawo zgłoszenia własnego stanowiska wobec raportu wypracowanego przez stronę rosyjską. Wybór dokonany przez rząd Donalda Tuska był kontrowersyjny. Dyskusję na ten temat wszczęto już dość dawno, ale i tak będzie się ona toczyć jeszcze latami. Skoro jednak wybór został podjęty, to warto pokazać jego konsekwencje. Zwłaszcza że Rosja ma problemy z przyjęciem wszystkich skutków rozwiązania, które przecież sama zaproponowała. Dlatego teraz badanie przyczyn katastrofy smoleńskiej jest jak mecz piłki nożnej, w którym drużyna rosyjska stosuje czasem reguły koszykówki.

O co chodzi?
O to, że rosyjski komitet badający katastrofę (MAK) odmówił polskiemu akredytowanemu udostępnienia niektórych istotnych informacji. To dokumenty opisujące procedury obowiązujące na lotnisku w Smoleńsku oraz protokół z oblotu, czyli testu lotniskowego systemu wspomagającego lądowanie. – Otrzymaliśmy wprawdzie pewne dokumenty na ten temat, ale je skrytykowaliśmy i nowych już nie dostaliśmy – precyzuje dr Klich. Dlaczego Rosjanie nie chcą wszystkiego ujawniać? Twierdzą, że lot prezydenckiego tupolewa wykonywany był według reguł cywilnych, opisanych w tzw. AIP (Aeronautical Information Publication).

AIP to grube tomiska, które są fachowym przewodnikiem lotniczym po Rosji. Opisane są w nim lotniska, drogi powietrzne oraz reguły, które obowiązują w rosyjskiej przestrzeni powietrznej. Są to, oczywiście, dokumenty całkowicie jawne. Skoro są jawne, to można je stosunkowo łatwo sprawdzić. GN odwiedził w tym celu internetową stronę rosyjskiego Centrum Informacji Lotniczej (http://77.108.79.50/caica/products.php?lang=en). Znajduje się na niej spis treści AIP Rosja. Jest w nim 76 rosyjskich lotnisk, ale nie ma wśród nich lotniska Smoleńsk Północny (Siewiernyj). Skoro tak, to nie można z całą pewnością stwierdzić, że w dniu katastrofy w Smoleńsku obowiązywały reguły AIP. Pytanie polskiego akredytowanego jest więc jak najbardziej zasadne.

Mają coś do ukrycia?
Co przemawia za uznaniem, że na lotnisku w Smoleńsku stosowano jednak procedury wojskowe? Po pierwsze, brak wpisania tego lotniska do AIP Rosja. Po drugie utrwalone w czarnej skrzynce tupolewa pytanie rosyjskiego kontrolera, który chciał się dowiedzieć od polskiej załogi, czy lądowała już na lotnisku wojskowym. Po trzecie z doniesień prasowych wynika, że kontroler ten (Paweł Plusnin) był oficerem w randze podpułkownika, a na wieży przebywał też inny pułkownik, Nikołaj Krasnokutskij, były dowódca jednostki lotnictwa, stacjonującej niegdyś na smoleńskim lotnisku. Po piąte, Edmund Klich mówił latem tego roku, że Rosjanie uzależniają jego dostęp do niektórych informacji od zgody wojska. Po cóż by była ona potrzebna, gdyby Smoleńsk Północny nie był lotniskiem wojskowym? Tak, Smoleńsk Północny jest lotniskiem wojskowym i Rosjanie sami to przyznają. Mamy więc wojskowy samolot z wojskową załogą, lądujący na wojskowym lotnisku. To jaki był ten lot? Jakie stosowano procedury? Cywilne, jak twierdzą Rosjanie?

Przyjmijmy jednak, że lot był wykonywany według procedur cywilnych i badanie katastrofy też odbywa się według zasad cywilnych. Wtedy nie ma mowy o żadnej tajemnicy wojskowej. Polski akredytowany powinien mieć nieskrępowany dostęp do wszystkiego, o co poprosi. A tak się nie dzieje. Edmund Klich nie otrzymał dokumentacji dotyczącej procedur lotniskowych, ani wiarygodnego protokołu z wykonanego krótko po katastrofie oblotu, czyli testu prawidłowości działania urządzeń lotniskowych wspomagających lądowanie. Mamy więc sytuację, w której Rosja zaproponowała badanie przyczyn katastrofy na zasadach konwencji chicagowskiej, ale nie chce się jej trzymać w pełni konsekwentnie. Powstaje pytanie: dlaczego? Czyżby Rosjanie mieli coś do ukrycia? Albo chcieli pominąć niewygodne dla siebie wątki?

Po stronie polskiej ma to i ten skutek, że nawet ci, którzy nie zgłaszali dotąd podstawowych zastrzeżeń wobec postawy strony rosyjskiej, dziś mają podstawy, by przyłączyć się do tych, którzy od dawna – i nieraz z przesadą – podnosili larum. Zwłaszcza że polska prokuratura przyznała już wprost, że na terenie katastrofy mogą być jeszcze szczątki ofiar. To znaczy, że teren ten nie został ani odpowiednio zabezpieczony, ani przeszukany. Nie został przekopany na głębokość 1 metra – jak zapewniali minister zdrowia Ewa Kopacz oraz rzecznik Naczelnej Prokuratury Wojskowej płk Zbigniew Rzepa. Skandal wywołał także film, pokazujący, jak Rosjanie uszkadzają wrak. O ile jego cięcie piłami mechanicznymi można jeszcze próbować tłumaczyć koniecznością podzielenia szczątków maszyny na potrzeby transportu, to już wybijanie szyb tupolewa łomem przez uśmiechniętego Rosjanina to więcej niż głupota. To niszczenie dowodów.

Czy poznamy prawdę?
Czy to wszystko znaczy, że nigdy nie poznamy wszystkich przyczyn smoleńskiej tragedii? Jest za wcześnie, by to stwierdzić. Trzeba poczekać przynajmniej kilka tygodni do opublikowania raportu rosyjskiego komitetu. Własne ustalenia i wnioski mają też polscy specjaliści. Edmund Klich już wcześniej powiedział GN, że udało mu się wyróżnić 12 przyczyn, które doprowadziły do katastrofy. I każda była tej wagi, że gdyby choćby jednej z nich zabrakło, to nie doszłoby do tragedii.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.